Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawda ekranu

Redakcja
Pamiętam, jak w liceum śmialiśmy się z radzieckich filmów wojennych. Nie mam tu na myśli arcydzieł w rodzaju "Lecą żurawie” czy "Idź i patrz”, ale produkcyjniaki, w których bohaterski żołnierz sowiecki potrafi położyć jedną serią cały pluton Niemców, portretowanych zresztą zazwyczaj jak stado bałwanów.

Marek Kęskrawiec: MULTIKULTI

Minęło wiele lat. Siadam przed telewizorem, oglądam galę oscarową i widzę, że wzorce kina radzieckiego tryumfują w Hollywood. Bo co też ma mi do opowiedzenia fabryka snów na temat krwawych konfliktów wojennych i roli w nich Amerykanów? Ano to samo, co kino radzieckie na temat wyczynów sowieckich gierojów.

Weźmy przykład pierwszy z brzegu: nagrodzoną głównym Oscarem "Operację Argo”. Czyli bardzo sprawnie sfilmowaną i efektowną opowieść o bohaterskim agencie CIA, który ratuje kilku pracowników ambasady w Teheranie przed rozwścieczonym tłumem zezwierzęconych Irańczyków. Fakt, na początku filmu coś tam wspomniano o zamachu stanu z roku 1953. Przeprowadzili go inni agenci CIA, dzięki którym Iran zakończył krótki okres eksperymentów z demokracją i wrócił pod skrzydła monarchii, wspieranej zbrojnie z Białego Domu.

Ten króciutki wstęp pokazujący źródła niechęci teherańskiej ulicy do Wuja Sama nie ma jednak w "Operacji Argo” większego znaczenia, gdyż zaraz potem uczestniczymy w spektaklu, w którym fakty mieszają się z fałszem, nieuchronnie zmierzając do tzw. trzeciego rodzaju prawdy według ks. Tischnera, czyli g... prawdy. Mamy tu sceny uliczne, z których wynika, że rewolucję w Iranie zrobiły babcie i dziadki albo fragment, w którym uciekający Amerykanie omal nie zostali zlinczowani przez tłum na bazarze, czy wreszcie końcowy pościg Irańczyków za pędzącym po pasie startowym samolotem.

Tymczasem z opowieści prawdziwych bohaterów tamtych czasów wynika, że na żadnym bazarze Amerykanie nie byli, tylko całymi dniami pili wino i grali w scrabble w kryjówce, zaś na lotnisko po prostu pojechali i bez trudu z niego wylecieli. Paszporty podbijali im zaspani urzędnicy nie zadający żadnych pytań. No cóż, taka opowieść nie pasowała jednak do filmowego obrazu islamskich zwierząt przebranych w ludzkie skóry.

Kolejni oscarowi faworyci też uczą nas głupawej wersji historii. Mamy Lincolna w wersji "dobry papcio”, choć przecież wiadomo, że zabity prezydent był postacią skomplikowaną (czyż to nie jest świetny temat na film?). Wcale aż tak bardzo nie kochał Murzynów, a niewolnictwo zniósł tylko na terenach konfederatów. Nad "Wrogiem numer jeden”, z racji braku gradu nagród, nie będę się znęcał. Kto chce, niech wygugluje sobie, co miał do powiedzenia w tej sprawie republikański senator John McCain.

We współczesnych czasach, w których czytanie książek bardzo boli, ludzie czerpią wiedzę historyczną z filmów. Strach pomyśleć, do czego zdolni mogą być ludzie, przekonani że to, co widzą na ekranie, zdarzyło się naprawdę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski