Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawda o absencjach WL

Ryszard Niemiec
Zabawiłem się w archiwum X, wyjaśniając intrygującą zagadkę naszego sportu. Dotyczy historii najlepszego polskiego koszykarza, zawodnika Wisły - Wiesława Langiewicza.

W latach 60., w złotej erze polskiego basketu, zachwycał grą największych koneserów. Jako junior przemyskiej Polonii, zwrócił na siebie uwagę, rzucając 30 punktów Crvenej Zvezdzie Belgrad, czołowej ekipie w Europie. Potem, jako podpora Gwardii Wrocław, zdobywał tytuł króla strzelców ekstraklasy, awansował do kadry.

Po szczęśliwych dla Polaków ME 1963 (srebro) przeszedł do Wisły, gdzie stał się koszykarzem kompletnym. Złotymi zgłoskami zapisywał historię wiślackiej koszykówki w pamiętnym meczu z Gwiazdami NBA, opartymi na bostońskich Celtach i podczas Festiwalu FIBA w Krakowie. Rywalom z najsilniejszej ligi świata (O. Robertson, R. Cousy, B. Russel), czy asom reprezentacji Europy (Korac), Realu Madryt (Rodriguez) nie tylko dorównywał, ale ich przewyższał talentem rzutowym.

W meczu z Finlandią potrafił uzyskać 34 pkt, w klubie notował 40-punktowe zdobycze, będąc zawodnikiem wzrostu nikczemnego (183 cm). Wygrywał plebiscyty na najlepszego koszykarza I ligi, ale w kadrze grywał... ogony. Opinia publiczna zaskoczona bywała pomijaniem go w składach kadry olimpijskiej na Tokio’64 i Meksyk’68. W środowisku biegła fałszywa interpretacja krzywdzących decyzji: Langiewicz nie nadaje się do gry zespołowej.

Tymczasem sprawy miały się zgoła inaczej. Langiewicz miał „plamę” na życiorysie, która w PRL była obciążeniem: ojciec, żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, z zaliczonym szlakiem bojowym, o którym uczymy dziś bez niedomówień. Po wojnie postanowił nie wracać do kraju pod sowiecką dominacją. Ponadto namówił wielu kolegów do emigracji za Atlantyk. Syna zobaczył po raz pierwszy, kiedy ten wyjechał z kadrą do USA.

Czujny opiekun z wiadomych służb wyciągnął wnioski ze spontanicznego przyjęcia drużyny, zorganizowanego przez Langiewicza seniora. Odpowiednie instrukcje dostał prezes PZKosz Marian Kozłowski, któremu - jako szefowi bezpieki w powojennych latach w Krakowie - dwa razy poleceń nie trzeba było wydawać.

Więc nie wąchał Langiewicz placu gry, nawet wtedy, gdy reprezentacja zmierzyła się w Chicago z drużyną uniwersytetu położonego o rzut beretem od domu ojcowskiego, a on sam siedział na widowni. Kiedy dziś daremnie szukam w Encyklopedii Sportu (1984) biogramu WL, a znajduję w niej sylwetki zawodników ani o cal nie lepszych od niego, zaczynam pojmować genezę absencji.

Ta sama pozycja nie uwzględnia go, jako czołowego polskiego koszykarza, a także nie zalicza go do wybitnych obrońców barw Wisły. Aliści prezes Kozłowski i trener Witold Zagórski - realizator zadanej mu polityki wobec Langiewicza, nie są wszystkiemu winni. Oto na liście „zasłużonych dla polskiej koszykówki 24 wiślaczek i wiślaków” Langiewicza nie uświadczy, podobnie jak w gronie 21 honorowych członków TS Wisła. O tę, lokalną odmianę wykluczenia postarano się już na miejscu, w Krakowie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski