Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawo własności

Redakcja
Mieszkańcy bloku liczyli się z tym, że Polmozbyt podniesie im czynsz, ale nie sądzili, że mieszkania zostaną po prostu sprzedane wraz z lokatorami!

Grażyna Starzak

Grażyna Starzak

Mieszkańcy bloku liczyli się z tym, że Polmozbyt podniesie im czynsz,

   Jeden dostał za swoją pracę Krzyż Zasługi; drugi Złotą Odznakę "Za pracę społeczną dla miasta Krakowa". Stres, związany głównie z pracą zawodową, okupili chorobami serca. Zygmunt Kot i Jan Hrabia rozpinają koszule, aby pokazać blizny pooperacyjne. Jeden ma bay-pasy; drugi rozrusznik. Sądzili, że nic gorszego nie może się im już przytrafić. Dziś mówią, że większym wstrząsem niż choroby i operacje była dla nich wiadomość, że zostali sprzedani razem ze swoimi mieszkaniami. - Od tego czasu żyjemy jak na wulkanie - żali się Jan Hrabia.
   Budynki zakładowe, jak ten przy ul. Stachiewicza, w którym mieszkają Jan Hrabia z żoną i do niedawna Zygmunt Kot, mają podobną historię. Wznosili je, często własnymi rękami, obecni lokatorzy, przeznaczając na to swój wolny czas. Pieniądze pochodziły z tzw. funduszu mieszkaniowego. Korzystający z niego musieli zrezygnować z innych form dotacji socjalnych: dopłat do wczasów, kolonii, kredytów i pożyczek na zasadach preferencyjnych. Jednak nie czuli się pokrzywdzeni. - Otrzymanie mieszkania zakładowego, w tamtych czasach, to był los wygrany na loterii. Gdybym jednak wówczas wiedział, ile zgryzoty przeżyję na starość w tym mieszkaniu, być może zrezygnowałbym z tego zaszczytu i przystąpił do zwykłej spółdzielni mieszkaniowej - mówi Jan Hrabia, który 44 lata przepracował w zakładzie zwanym TOS (Techniczna Obsługa Samochodów), przekształconym później w Polmozbyt.
   Zygmunt Kot natomiast był wyróżniającym się pracownikiem krakowskiego "Georytu". W dziesięciopiętrowym, dziś

kompletnie zaniedbanym,

wymagającym poważnych remontów, bloku przy ulicy Stachiewicza, zamieszkały też osoby z dwóch innych krakowskich zakładów, partycypujących w budowie. Mieszkańcy tego budynku, tak zresztą jak wielu innych bloków zakładowych w Krakowie, żyli spokojnie przez wiele lat. Aż do okresu transformacji, kiedy zakłady padały jeden po drugim, a te, które jeszcze funkcjonowały, aby przetrwać, pozbywały się domów, wznoszonych z pieniędzy wypracowanych przez załogę.
   Jan Hrabia oraz inni lokatorzy ze Stachiewicza z początku pocieszali się, że ich przyszłość nie jest zagrożona, bo TOS dawno przestał istnieć, a administrujący blokiem Polmozbyt, nie mając prawa własności, nie może go sprzedać. Tymczasem, w połowie lat 70. budynek został oficjalnie przekazany Polmozbytowi. Tak samo jak inne składniki rzeczowe majątku dawnego TOS-u. Nikt jednakże nie poinformował o tym lokatorów. Transakcja została przypieczętowana - również bez ich wiedzy - w 1993 roku, kiedy to działka, na której stoi blok, decyzją wojewody małopolskiego, przeszła we władanie Polmozbytu.
   Mieszkańcy byli oburzeni. Gdy wystąpili do prokuratury z prośbą, aby zajęła się historią sprzed lat, odpowiedziano im, że czyn się przedawnił, i że Polmozbyt jest obecnie prawowitym właścicielem domu.
   - Z początku myśleliśmy, że się jakoś dogadamy z Polmozbytem. Gdy w 1994 r. przyszło pismo, w którym zachęcano nas do wykupu mieszkań, odpisałem, jak większość lokatorów, że się zgadzam, bo proponowana cena nie była wygórowana - wspomina Jan Hrabia. - Minął jednak rok, potem drugi i cisza. Na pytanie o termin sfinalizowania transakcji, zbywano nas ogólnikami. Później podano nowe warunki, windując cenę mieszkania o 100 proc. Po trzech miesiącach odebraliśmy z poczty kolejne pismo w tej sprawie. Podano w nim jeszcze wyższą cenę. Pomyślałem sobie, że ktoś bawi się z nami w ciuciubabkę, wiedząc, że nie będzie nas stać na wyłożenie__takiej kwoty. I ten ktoś się nie mylił - konstatuje mój rozmówca.
   Mając ważną, co potwierdził sąd, umowę najmu mieszkania, podpisaną przez swoje byłe zakłady pracy, państwo Hrabiowie, Zygmunt Kot oraz inni mieszkańcy bloku przy ul. Stachiewicza, nawet nie przypuszczali, co może ich czekać w przyszłości. Liczyli się z tym, że Polmozbyt podniesie czynsz, ale nawet przez myśl im nie przeszło, że mieszkania zostaną sprzedane razem z lokatorami! W lutym 2000 roku otrzymali pismo od nowego właściciela części budynku. To on - Adam B. z Nowego Sącza - stawiał teraz warunki. Jan Hrabia tak się zdenerwował, że omal nie dostał zawału.
   Zygmunt Kot

postanowił walczyć.

   Nie mógł się pogodzić z tym, że jest traktowany jak mebel, zignorował nowego właściciela, i płacił czynsz na konto firmy, wynajętej przez Polmozbyt do administrowania budynkiem. Sprawa miała swój finał w sądzie. Zygmunt Kot otrzymał nakaz eksmisji. Jako powód podano zaległości czynszowe. Sąd nie podzielił jego argumentów, chociaż na rozprawę przyniósł gruby plik kwitów, świadczących, iż czynsz płacił regularnie. - Pewnie wylądowałbym na bruku, ale gminni urzędnicy okazali mi miłosierdzie, przydzielając lokal socjalny przy ulicy Sikorki. Nie musiałem się chwalić odznaczeniami - mówi bezbarwnym głosem. Zameldowano go tam czasowo. Nie ma nawet odpowiedniego wpisu w dowodzie osobistym. - Zostałem człowiekiem bez adresu. Oto, co mnie spotkało po tylu latach pracy.
   Zygmunt Kot jest pierwszą osobą eksmitowaną z bloku przy ul. Stachiewicza. Następni, m.in. Jan Hrabia, otrzymali od Adama B. trzyletnie wypowiedzenie umowy najmu. Nie mają pojęcia, co z sobą zrobią. - Może jedynym wyjściem będzie zbiorowy skok z dziesiątego piętra? - zastanawia się Anna Hrabia.
   Agata Ł., kolejna lokatorka, jest córką człowieka, który całe zawodowe życie przepracował w jednym zakładzie. Było to Krakowskie Przedsiębiorstwo Robót Drogowych. Również ta firma partycypowała w budowie bloku przy ul. Stachiewicza. Agata Ł. opowiada, że przymierzali się do wykupu mieszkania od Polmozbytu, kalkulując, w którym banku wziąć kredyt, gdy któregoś ranka w ich progach stanęła para młodych ludzi, oznajmiając, iż przyszli obejrzeć lokal, który właśnie nabyli. - Przeżyłam szok. Ale ten mężczyzna i ta kobieta też byli zdziwieni, że to ja otworzyłam drzwi. W Polmozbycie powiedziano im, że mieszka tu tylko samotna staruszka. Prawdopodobnie chodziło im o moją mamę, która niedawno zmarła, a która nie mogła przeboleć, że na starość czeka ją poniewierka - opowiada Agata Ł. Obecnie negocjuje z nowymi właścicielami cenę wykupienia swojego mieszkania. Macha ręką, gdy pytam, jaką kwotę jej zaproponowano.
   Lokalu należącego do państwa Turków, Polmozbyt, a właściwie spółka Motocentrum, w której Polmozbyt ma udziały, jeszcze nie sprzedał, ale usilnie namawia ich,__aby go sobie wykupili. - Chcielibyśmy, ale nie mamy za co - mówi Danuta Turek. - _Cena jest dla nas zaporowa - wynosi połowę wartości rynkowej. W Motocentrum sugerują, abyśmy wzięli kredyt. Obiecują, że pomogą wszystko załatwić. Ale z czego mamy spłacać? Z renty, która ledwie starcza na życie? -_ pyta Danuta Turek.
   Teoretycznie w najlepszej sytuacji powinni być ci spośród mieszkańców bloku przy ulicy Stachiewicza, którzy zapożyczyli się i wykupili od Polmozbytu swoje mieszkania. Okazuje się jednak, że również oni nie mają spokojnego życia. Wanda B., zajmująca z mężem, synem, synową oraz wnukami mieszkanie o powierzchni niewiele ponad 40 metrów, wzięła kredyt w banku, żeby wykupić je, jak twierdzi,

pod przymusem

za 31 tys. zł od firmy Motocentrum. Mimo to musi, tak jak inni, płacić wysoki czynsz - 570 zł - z którego spora część idzie na remonty i spłatę długów wobec przedsiębiorstw komunalnych. Bo Polmozbyt nie tylko niewiele tu robił przez ostatnie dwadzieścia lat, ale także przydzielił administratora, który gospodarował w taki sposób, że budynek został poważnie zadłużony. Wanda B. żałuje swojej decyzji o wykupie mieszkania. - Syn stracił pracę i nasze dwie renty - moja i męża - muszą nam wszystkim starczyć na życie i ratę. Kto wie, co nas dalej czeka? - mówi.
   - To sytuacja patowa - przyznaje Lucjan Piwoni, prezes Spółki Motocentrum. - Zdaję sobie sprawę, że ci ludzie mogą nie mieć pieniędzy na wykup mieszkań. Jednak ja muszę je sprzedać, bo został w nich zamrożony kapitał spółki. Nie mówiąc o tym, że co miesiąc musimy płacić na fundusz remontowy.
   Prezes Motocentrum twierdzi, że nie ma innego sposobu na rozwiązanie tej sytuacji: - Powinienem sprzedać te mieszkania, choćby z lokatorami, ale jestem gotowy do negocjacji...
   Lucjan Piwoni zamyka usta, gdy pytam o historię przejęcia przez Polmozbyt budynku przy Stachiewicza. - Nic nie wiem na ten temat. Proszę zapytać prawników z Polmozbytu.
   Artur Karcz, radca prawny Polmozbytu, nie może pomóc, bo pracuje w tej firmie zaledwie od siedmiu miesięcy. Potwierdza to, co mówili mieszkańcy bloku, że został on przekazany Polmozbytowi w latach 70. razem z lokatorami, chociaż budynek wznosiły cztery inne firmy. Przyznaje również, że Adam B., któremu Polmozbyt sprzedał część mieszkań, nie wywiązał się do końca z umowy i nie zapłacił całej, przewidzianej transakcją, kwoty. Prawdą jest również, choć radca nie zna szczegółów, że administrator budynku, wskazany przez Polmozbyt, doprowadził do sporego zadłużenia wobec przedsiębiorstw komunalnych, głównie MPEC-u. Nawiasem mówiąc, zadłużenie to spłacają obecnie lokatorzy, co powoduje, że opłata czynszowa wzrosła do kwoty, za którą w Krakowie można już wynająć mieszkanie.
   Stanisław Wileński z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich, choć przyznaje, że sytuacja lokatorów ze Stachiewicza jest bardzo skomplikowana, niewiele im może pomóc. - Rozumiem, że

nie stać ich

na wykup mieszkania. Jednak rzecznik nie ma wpływu na cenę. Ustala ją właściciel. Może jakąś radę znajdą w Urzędzie Mieszkalnictwa?
   - My również niewiele możemy zrobić, bo w tym kraju obowiązuje konstytucyjne prawo własności - mówi Zdzisław Żydak, dyrektor departamentu infrastruktury mieszkaniowej w Urzędzie Mieszkalnictwa.
   Dyr. Zdzisław Żydak przypomina, że począwszy od 2001 r., po wejściu w życie ustawy z 15 grudnia 2000 roku, prywatny właściciel nie ma obowiązku sprzedawania mieszkań lokatorom po preferencyjnej cenie. - Musi jednakże stosować się do Ustawy o ochronie praw lokatorów, która ogranicza możliwości wypowiadania umów najmu również w przypadku budynków sprzedanych razem z lokatorami - wyjaśnia.
   Krystyna Jastrzębska, przewodnicząca Komitetu Obrony Lokatorów Mieszkań Zakładowych w Krakowie, twierdzi, że w całej Polsce ok. 1,5 mln ludzi zamieszkuje lokale zakładowe, które zostały sprzedane wraz z lokatorami. W jej opinii najlepiej ze swoimi pracownikami obeszła się Huta im. Sendzimira, która oddała mieszkania gminie, a gmina zaproponowała ich wykup dotychczasowym mieszkańcom po niewygórowanej cenie, satysfakcjonującej obie strony.
   Z danych GUS wynika, że liczba mieszkań zakładowych zmalała w całej Polsce z 1 mln 255 tysięcy w 1994 r. do 483 tys. w roku 2001. Ani GUS, ani Urząd Mieszkalnictwa nie mają wykazu, ile przekazano gminom; ile sprzedano lokatorom; spółkom; spółdzielniom czy innym osobom. Być może poznamy prawdę po opracowaniu wyników Narodowego Spisu Powszechnego.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Najatrakcyjniejsze miejsca do pracy zdaniem Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski