Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proces unieważniania Wembley

Ryszard Niemiec
Preteksty. Wedle niektórych obserwatorów życia futbolowego, nasza reprezentacja znajduje się na ścieżce przyspieszonego rozwoju i już w przyszłym roku zdobędzie status mocarstwa.

Co bardziej niecierpliwi, ale obdarzeni darem profetycznym, typują zwycięskie mecze, kładące raz nareszcie kres legendzie Wembley.

Na najbardziej spektakularne miejsca, godne przykrycia sławy londyńskiego stadionu z jesieni 1973 roku, nadają się miasta niemieckie na czele z Monachium, gdzie pewnie przyjdzie nam grać rewanż z Niemcami. Tam dalibyśmy ponownie popalić mistrzom świata, tak żeby nie mówili o przypadku, jaki im się przydarzył w Warszawie, ponadto nie ma drugiego miasta na świecie, tak niesympatycznie kojarzącego się Polakom, w kontekście genezy nieszczęść, jakie przyniosła ostatnia wojna światowa.

Moje pokolenie dobrze pamięta starty naszych olimpijczyków 1972 w tym mieście. Na medalowe pudła wynosiła ich niewidzialna motywacja z pogranicza sportowej złości, narodowej dumy i powinności wobec historycznych pryncypiów. Pisali o tych wysokich lotach ducha polskich zawodników, bogactwie ich indywidualnych motywów moralnych, podnoszących na niebotyczne poziomy sprawność fizyczną - Daniel Passent ("Pan Bóg przyjechał do Monachium") i Władysław Minkiewicz ("Gorączka olimpijska").

Ten drugi pisarz zajrzał we wnętrze Józefa Zapędzkiego - strzelca wrocławskiego Śląska, złotego medalisty konkurencji strzelania z pistoletu dowolnego. Przyjechał na olimpiadę obciążony pamięcią ojca, zamordowanego przez hitlerowców w Dachau, obozie koncentracyjnym pod Monachium.

Dodatkowy kop legł u podstaw sukcesów nie tylko szermierzy, bokserów, ciężarowców, strzelców czy lekkoatletów, ale przede wszystkim piłkarzy, którzy wygrywając wtedy z Węgrami, zdobyli jeden z siedmiu złotych krążków. Prawdę mówiąc, to finał olimpijski w Monachium zasłużył na rolę cezury, początkującej złotą dekadę polskiego futbolu, finalizowaną medalem na hiszpańskim mundialu 1982. Albowiem z punktu widzenia czysto sportowego, tak zwany zwycięski remis z Anglią na Wembley, to suma wielce szczęśliwych dla nas przypadków, istna obrona Częstochowy, skrzyżowana z redutą Ordona i obroną Westerplatte.

Punkty wywiezione ze stolicy Bawarii mogą więc stać się aktem założycielskim nowej pozycji naszego piłkarstwa, a Lewandowski, Szczęsny, Glik czy Krychowiak są w stanie zdetronizować władców zbiorowej pamięci kibiców, takich jak Deyna, Lato, Gadocha czy Szymanowski. Jedynym trwałym reliktem personalnym, trudnym, a raczej niemożliwym, do deprecjacji, pozostaje bramkarz z Wembley - Tomaszewski.

W jego akurat przypadku mit legendy "człowieka, który zatrzymał Anglię", nie tylko nie blaknie, ale systematycznie nabiera rumieńców (niekiedy wstydu), niesiony kitem i kiczem jego medialnych występów. Nie jest więc paradoksem, że to właśnie on zapoczątkował demontaż starego Wembley jako sanktuarium.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski