Andrzej Kozioł
Mały, wokularach, wmuszce, odziany wjakieś kremowe, niebieskie marynarki, zlekko artystowską elegancją. Profesor Bałabuszyński, który przedwejściem napierwszą lekcję, napoczątku roku szkolnego wósmej klasie, kopał wdrzwi, bo taki podobno był rzymski obyczaj, później zapowiedział, że możnago nazywać Bubim, ale na____Bałabucha absolutnie się nie zgadza. Profesor Bałabuszyński, którego klasa witała skandowanym łacińskim pozdrowieniem...
Kazimierz Czekaj, dzisiaj znany krakowski biznesmen, wtedy uczeń "łacińskiej" klasy, której wychowawcą był "Bubi", potwierdza obyczaje profesora. Kiedy wchodził do klasy, witało go chóralne "Salve!", wyjściu towarzyszyło "Vale!", a każdy uczeń podczas lekcji łaciny nosił inne nazwisko niż na szkolnej legitymacji. On, Kazek, nazywał się "Mane", Władek Szyszko, późniejszy archeolog, który stał się malarzem i dzisiaj żyje z małych, przedziwnych i pięknych obrazków, był "Pinią". No, może w tym przypadku profesor nie przetłumaczył dosłownie Władkowego nazwiska, ale szyszka niedaleko pada od pinii...
Podobnie jak prof. Józef Satora, wychowawca mojej, "francuskiej" klasy, prof. Bałabuszyński (doktor Bałabuszyński, bo jeszcze wtedy w dobrych krakowskich liceach, a do takich zawsze zaliczała się "piątka", niektórzy nauczyciele mogli chlubić się doktoratami) walczył jak lew o swoich uczniów. Taka obowiązywała zasada, bo - jak po latach powiedział mi prof. Satora, zwany "Józkiem" - co to byłby za wódz, który nie broni swych żołnierzy. Kazek Czekaj pamięta jakieś psie figle, których z okazji święta 1 Maja dopuściła się ich klasa. I postawę profesora, jego usilne starania, aby uczniowie uniknęli kar, przynajmniej tych najbardziej surowych...
Był wychowawcą, nie tylko w formalnym sensie. Po prostu swych uczniów starał się nie tylko nauczyć łaciny (wykładał też historię i filozofię), ale także czegoś równie ważnego, jeżeli nie ważniejszego - chciał z nich zrobić porządnych, mądrych ludzi, świadomych tego, że za ich plecami nie rozciąga się pustka - trwa wielka kultura Grecji i Rzymu, której dziedzicami są wszyscy Europejczycy. Łacina, piekielnie skomplikowana gramatycznie, na jego lekcjach nie była kolejnym przerażającym, jak matematyka, przedmiotem, ale czymś żywym, pełnym treści, ciekawym i barwnym - twierdzą Kazimierz Czekaj i Janusz Kowalski, dzisiaj jeden z najbardziej znanych krakowskich złotników.
Czy lubiliśmy swoich licealnych nauczycieli? I tak, i nie. Ja pisałem w "Krakowianach": Oniektórych nie wiedzieliśmy wiele -nie opowiadali oswym życiu. Opobycie wSachsenhausen wraz zuniwersyteckimi profesorami, oRAF-ie, wktórym walczył milczący, spokojny profesor Hans. Byli też tacy, którzy nie zasługiwali inie zasłużyli nauczniowski szacunek. Profesor G., żarliwy, naiwny komunista, zamiast uczenia rosyjskiego, zajmujący się prymitywną indoktrynacją.Iks. B. zprzeciwnego obozu, pozer -amłodzież natychmiast wyczuwa pozerstwo -furiat, który potrafił uderzyć ucznia -rzecz nie dopomyślenia wliceum, zwłaszcza wt ak im liceum. Kiedyś jeden zkolegów Jasia, skarcony przez katechetę linijką, zwściekłością wykrzyknął: "Boga nie ma"! Widocznie myślał, że wten sposób zemści się naniegodnym Bożym słudze... Naszczęście poks. B. przyszedł ks. Krystyniak, człowiek dusza, do____rany przyłóż.
To właśnie prof. Bałabuszyński był więźniem obozu koncentracyjnego, w którym znalazł się wraz z profesorami Uniwersytetu Jagiellońskiego. Okupacyjne doświadczenia stały sie powodem do swoistej dumy, ale jednocześnie były traumatycznym doświadczeniem. W rocznicę aresztowania krakowskich uczonych "Bubi" nie przychodził do pracy.
Umarł na początku lat siedemdziesiątych, podczas przygotowań do jubileuszu stulecia "piątki". Jeszcze zdążył wyciągnąć od Józefa Cyrankiewicza - wprawdzie nie absolwenta, ale byłego ucznia liceum - jakieś niezłe pieniądze na jubileusz - i odszedł. Po latach jego wychowankowie z rocznika 61, (niestety, mierząc nie metrykalnie, ale maturalnie) postanowili uwiecznić pamięć "Bubiego" - godnie, literami rytymi w marmurze. Na pomysł wpadli Kazimierz Czekaj i Krzysztof Zarobkiewicz, tablicę wykonał ktoś z młodszych kolegów, właściciel zakładu kamieniarskiego, a pieniądze - niewielkie dzięki kamieniarskiej życzliwości - zebrano dzięki tak zwanej ściepie. W licealnych czasach na hasło "ściepa" ktoś wyciągał czapkę z granatowego aksamitu (od Kurzydły, najznakomitszego czapnika, rzecz jasna) i wpadały do niej drobne monety - na surowo zabronione szkolnymi przepisami wino. Teraz ściepa pozwoli na wmurowanie w szkolną ścianę tablicy ku czci dr. Jana Bałabuszyńskiego zwanego "Bubim", nie tylko nauczyciela łaciny, ale także wspaniałego wychowawcy. Z cytatem z Seneki, bo na takiej tablicy może widnieć tylko łacińska maksyma. A później - po uroczystości, po mszy - w restauracji "Molier" dawni uczniowie wzniosą toast - za świętej pamięci wychowawcę, za pamięć o nim.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?