Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Profesor Norman Davies nie pisze wyłącznie tego, co podoba się Polakom

Redakcja
- "Historyk, który broni Polaków" - prawie 30 lat temu taki zarzut uczyniono Panu, odmawiając posady profesora na uniwersytecie w Stanford. W Stanach Zjednoczonych do Pana nazwiska chętnie przykleja się etykietkę "polonofil"? Czy to określenie drażni Pana Profesora, czy może przeciwnie - jest powodem do dumy?

Choć jest na emeryturze, nie odpoczywa. Pisze, zaangażował się w uruchomienie studiów polskich w Oksfordzie, przygotowuje do druku nową książkę pamiętnikarską. Z NORMANEM DAVIESEM ROZMAWIA EWA PIŁAT

- Nie lubię tego słowa, wręcz mnie irytuje. Na świecie jest źle odbierane. Sugeruje ono, że piszę wyłącznie o Polsce, i wyłącznie pozytywnie, a to nieprawda. Słyszałem już opinie, że piszę to, co się Polakom podoba. To także nieprawda. W moich książkach przekazuję historię, jak ją widzę: obojętnie, czy jest ona godna dumy, czy odwrotnie.

- Czy istnieje absolutna prawda historyczna?

- W sensie abstrakcyjnym - tak, ale nie jesteśmy w stanie jej opisać. To pytanie padło także podczas seminarium na temat historii Pierwszej Rzeczypospolitej zorganizowanym w 1990 roku w Watykanie przez papieża Jana Pawła II. Brali w nim udział historycy z Polski, Litwy, Białorusi, Ukrainy, Izraela i Niemiec. Ja także byłem zaproszony, chyba jako autor "Bożego igrzyska". Odpowiadając na to pytanie, zwróciłem się do zebranych, proponując, by próbowali sobie wyobrazić, że mają narysować prawdziwy obraz papieża. Jeden widzi go en face, drugi z boku, jednego lub drugiego, trzeci zaledwie kątem oka. Każdy rysuje, jak widzi. Każdy rysunek jest prawdziwy, ale niekompletnie. Żeby widzieć papieża całościowo, należałoby go narysować przestrzennie, a może jeszcze zrobić rentgen. Wtedy drzwi się otwarły i do sali wszedł Jan Paweł II. Nie zrozumiał od razu, dlaczego wprawił nas w nagłe rozbawienie.

- Wydawca książek Pana Profesora w Polsce - "Znak" - precyzyjnie wyliczył, że na język polski przełożono 18 mln znaków ze spacjami, czyli 2,5 mln słów zawartych w Pana książkach. Większość z nich to bestsellery i to nie tylko na polskim rynku wydawniczym. Aby książka historyczna okazała się sukcesem, powinna być bardziej naukowa czy bardziej popularna?

- Dla mnie nie ma tu żadnego dylematu. Gdy studiowałem w Oksfordzie, uczono nas, że obowiązkiem historyka jest poszukiwanie źródeł, wiarygodnych faktów, weryfikowanie ich, ale jednocześnie przekazywanie zdobytej wiedzy innym. Trzeba to zrobić w jak najpiękniejszej, najtrafniejszej formie. Myślę, że ten drugi obowiązek jest trochę lekceważony przez historyków kontynentalnych, przez co wiedza historyczna nie jest tak powszechna, jak na to zasługuje. Jednym słowem: książka popularna może być solidna naukowo, a naukowa może być dobrze napisana.

- Sądząc z liczby sprzedanych egzemplarzy, Pan Profesor bardzo dobrze opanował obydwie powinności historyka...

- To, że Daviesa dobrze się czyta po polsku, nie jest moją zasługą, lecz profesor Elżbiety Muskat- Tabakowskiej, z którą pracuję od ponad 30 lat. To ona napisała, nie ja. Ona mnie lepiej zna niż ja sam.

- Pana książki zostały przetłumaczone na 23 języki. Ze wszystkimi tłumaczami ma Pan Profesor tak dobre relacje?

- Z tych 23 języków znam może siedem, osiem. Lepiej lub gorzej. Moim tłumaczom raczej zostawiam swobodę, upieram się tylko przy tytułach, które zresztą najczęściej są tworami działów marketingu. Czasami bywam zaskoczony, jak jakieś 15 lat temu. To było w Oksfordzie. Wróciłem z pracy, a w domu czekał na mnie Chińczyk. Ledwo dukał po angielsku. Ja zaś po mandaryńsku ani słowa. Po kwadransie wspomagania się językiem migowym okazało się, że... to mój tłumacz. Po godzinie tej "rozmowy" odetchnąłem. To był drugi tłumacz. Surowy tekst przełożony z języka angielskiego wygładzał stylistycznie. Nie wiem, jak czyta się książkę, ale wygląda ładnie.
- Ile czasu zajęło Panu Profesorowi opanowanie języka polskiego?

- Ponad pięćdziesiąt. Pierwszy raz usłyszałem język polski w 1962 roku, kiedy tu przyjechałem jako student. Kilka lat później, gdy postanowiłem wrócić, uznałem, że należy wziąć parę lekcji polskiego. Chodziłem na nie na Uniwersytecie w Brighton z kolegą, który miał się ożenić z Polką. Wcześniej poznałem język rosyjski. Wyobrażałem sobie, że szybko opanuję i polski, bo to pokrewne języki słowiańskie. Nic z tego. Inne dźwięki, inna melodia, słowa egzotyczne, gramatyka niepotrzebnie pokomplikowana. Pamiętam to poczucie desperacji: nigdy tego nie opanuję! Ale skoro mówi tym językiem 40 milionów ludzi... Polacy nie rozumieją, jak trudny jest to język dla obcokrajowców. Kiedy moja żona uczyła we Francji i ćwiczyła ze studentami wymowę liczb od 1 do 20, jeden z nich przyszedł z zaświadczeniem od lekarza, że takie ćwiczenie jest szkodliwe dla zdrowia.

- Od razu zapałał Pan entuzjazmem do historii 40-milionowego narodu?

-Można powiedzieć, że to było uczucie od pierwszego spotkania. Razem z grupą studentów z Oksfordu przyjechaliśmy do Warszawy, ponieważ nie dostaliśmy sowieckich wiz. W 1962 roku Polska była najbliżej sowieckiej granicy. Uświadomiłem sobie, że ja, niby zawodowy historyk, nic nie wiem o historii tego kraju. Jedyny temat dotyczący Polski, omawiany przez historyków w Oksfordzie, to były rozbiory.

Po warszawskiej Starówce oprowadzała nas studentka. Opowiadała, jak wielkich zniszczeń doznała stolica i jak szybko podniosła się z ruin. Jakie zniszczenia? Jakie walki tu się toczyły? Nie chciała odpowiedzieć na te pytania. Nalegaliśmy jednak, więc zabrała nas do parku i prawie konspiracyjnie opowiadała o powstaniu warszawskim: temat był wówczas zakazany. Wtedy podjąłem decyzję, że poznam historię tego narodu: zakazane owoce zawsze smakują słodko.

- Bolesne wydarzenia i białe plamy w naszej historii stały się ulubionym tematem Pana dociekań historycznych. Zaczęło się od pracy doktorskiej obronionej na Uniwersytecie Jagiellońskim poświęconej okolicznościom wojny polsko-bolszewickiej 1919-20 r. Był rok 1973. O publikacji w Polsce nie było mowy.

- Moje książki o Polsce w latach 70. i 80. krążyły po całym świecie, a w Polsce tylko w tak zwanym drugim obiegu. Za ich tłumaczenie, nawet za dystrybucję, można było trafić do więzienia. Po 24 latach udało się oficjalnie wydać książkę o roku 20. "Orzeł biały, czerwona gwiazda".

- Dwie trzecie dorobku pisarskiego Pana Profesora powstało na emeryturze. Co zadecydowało o takiej aktywności?

- Wolność. Świadomie wybrałem wcześniejszą emeryturę, aby mieć czas na pisanie. W latach 90. pracowałem nad ogromną publikacją, która w Polsce ukazała się w 2000 roku pod tytułem: "Europa. Rozprawa historyka z historią". Wykładałem wówczas w Londynie, nad książką pracowałem sam, bez asystentów, bez urlopu. O mało się nie zabiłem.
W 1996 r. przestałem być pedagogiem, stałem się pisarzem. Potrafię pisać wszędzie: w samolocie, w pociągu, w Australii i w Kalifornii, ale nie potrafię tego robić, kiedy mam inne obowiązki na głowie.

- Teraz żyje Pan Profesor między Oksfordem a Krakowem, w którym ma Pan własne mieszkanie. Czy tu jest obecnie Pana dom?

- Mój dom jest tam, gdzie jest moja żona.

-Pani Maria często Panu towarzyszy, ale woli pozostać trochę w cieniu. Niechętnie o sobie mówi, jest osobą bardzo dyskretną, wręcz tajemniczą. Niektóre źródła podają, że Pana szczególny stosunek do Krakowa wynika z faktu, że tu poznał Pan swoją żonę.

- Bardzo lubię Kraków i świetnie się tu czuję. Moja żona jest Małopolanką z rodziny lwowskiej, absolwentką i byłym pracownikiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ale nie tu się poznaliśmy. Spotkaliśmy się w Clermont Ferrand we Francji. Maria pracowała na tamtejszym uniwersytecie, skierowana przez UJ... Jeśli kogoś interesują takie osobiste szczegóły, niech poczeka. Właśnie przygotowuję do druku nową książkę, trochę o charakterze pamiętnikarskim. Na razie to tajemnica biznesowa.

- Nie jest tajemnicą, że zaangażował się Pan Profesor w uruchomienie studiów polskich w Oksfordzie. Wielki uniwersytet nie miał do tej pory takiej specjalizacji?

- W zasadzie nie, tak jak większość uczelni w Wielkiej Brytanii i USA. Istnieje małe grono polonistów i tyle. Uniwersytet w Oksfordzie ma dziesiątki ekspertów znających każdy kraj na świecie, ale do tej pory nie kształcił specjalistów w sprawach polskich. Znalazłem prywatnego sponsora, który sfinansuje pierwsze kroki działalności edukacyjnej. Mam nadzieję, że to będzie zalążek ośrodka, który rozrośnie się w coś większego. Odbyłem sporo rozmów z decydentami, aby rozpocząć program od października 2013 r. Tylko emeryt ma tyle czasu, aby chodzić od osoby do osoby, opowiadać, przekonywać, kontaktować... 29 maja wygłoszę wykład w Uniwersytecie Jagiellońskim o studiach polskich za granicą i o tym, dlaczego wiedza o Polsce jest światu potrzebna.

TYLKO FAKTY

Norman Richard Davies urodził się 8 czerwca 1939 roku w Bolton. Studiował historię w Magdalen College na Uniwersytecie Oksfordzkim, w Grenoble, w Perugii i na University of Sussex.

Doktoryzował się w 1973 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Po przejściu, w 1996 roku, na wcześniejszą emeryturę profesor poświęcił się pisaniu książek i ich promocji (robi to niechętnie).

Wiele książek Daviesa, m.in. "Boże igrzysko" , "Europa" to bestsellery, które poruszyły Europę i nie tylko.

18 milionów znaków. Jak wyliczył "Znak", wydawca książek Daviesa, tyle znaków napisanych przez profesora przełożono na język polski. To 2, 5 miliona słów.

23 języki. Na tyle języków przełożono książki profesora Daviesa. On sam zna, lepiej lub gorzej, siedem, osiem języków.

Elżbieta Muskat-Tabakowska. Profesor, która od ponad 30 lat współpracuje z Daviesem i tłumaczy jego książki.
"Powstanie 44" było jedną z najlepiej sprzedających się książek sierpnia 2004 roku.

Maria Korzeniewicz, żona pisarza, jest Małopolanką z rodziny lwowskiej, absolwentką i byłym pracownikiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Poznali się w Clermont Ferrand we Francji. Mają dwóch synów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski