Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prometeusz

Redakcja
"Prometeusz” Ridleya Scotta próbuje wykorzystać impet wytworzony przez sukces "Avatara” Jamesa Camerona. Oba filmy wiele zresztą łączy, zarówno gdy spojrzeć na ich mocne strony, jak i coś, co nazwać można kinową próżnią.

Rafał Stanowski: FILMOMAN

Kino science fiction, kiedyś zaliczane do nurtu "wielkiej przygody”, przeszło kosmiczną transformację. Wystarczy spojrzeć na dorobek Ridleya Scotta, który z tym gatunkiem stykał się kilkakrotnie. "Obcy – 8 pasażer Nostromo”, bez dwóch zdań arcydzieło gatunku, wciąż budzące grozę u widzów, było skupionym na przeżyciu psychologicznym dramatem. Rozegrane w ciasnej, klaustrofobicznej przestrzeni, z niewielką (i malejącą z minuty na minutę!) liczbą bohaterów, bez oszałamiających efektów specjalnych.

Podobnie drugie ze znakomitych dzieł będących efektem mutacji Scott-SF – "Łowca androidów”, do dziś uważany za opus magnum kosmicznego kina. Tu także napędem były nie efekty specjalne, lecz konfrontacja jednostki – na pierwszym planie z replikantami, a głębiej z samym sobą.

"Avatar” pokazał zupełnie inną panoramę futuryzmu. Dynamiczny rozwój efekciarskich technik, z obrazem trójwymiarowym na czele, sprawił że twórcy zachłysnęli się wizualnymi fajerwerkami. Trudno się dziwić, że pozwolił się im uwieść również Ridley Scott, jeden z wielkich malarzy kina, absolwent elitarnego Royal College of Art. Kto pamięta, jak istotną funkcję w filmach Anglika pełni obraz, kto wspomina ujęcia nie tylko z "Obcego” czy "Łowcy androidów”, ale także z "Thelmy i Louise”, "Gladiatora”, "Królestwa niebieskiego” czy "Helikoptera w ogniu”, ten nie będzie zaskoczony koncepcją "Prometeusza”. Scott z malarską pasją postanowił odmalować spotkanie człowieka z obcymi. Podobnie jak w "Obcym”, fabuła się rozkręca, z wtulonego w ciszę dramatu przeradza się w bombastyczne trzęsienie ziemi. O ile jednak w "Obcym” skupiony na jednostce finał trzymał za gardło i nie po­zwalał spokojnie odetchnąć aż do napisów końcowych, o tyle w najnowszej produkcji napięcie uchodzi jak powietrze ze skafandra kosmonauty. Dlaczego?

Odpowiedź kryje się w tym, co napisałem na początku. W tym, co łączy "Prometeusza” z "Avatarem”. W ich wizualnej nieskończoności, którą napędzają efekty specjalne oraz trójwymiarowa stereoskopia. W historii kina naprawdę rzadko udawało się połączyć epicki roz­mach z intelektualną rozgrywką. Tej pułapki udało się uniknąć Stanleyowi Kubrickowi w pamiętnej "2001: Odysei kosmicznej”, kilka dekad później w tej czarnej dziurze nie utknęli również bracia Wachowscy z "Matrixem” (ale polegli już, realizując jego dwie kontynuacje). Natłok efekciarskich ujęć rozprasza widza i zwraca jego uwagę na drugoplanowe detale, takie jak scenografia czy efekty komputerowe. Zamiast snuć refleksję, skupiamy się na podziwianiu landszaftów,

Czy to oznacza, że "Prome­teusz” uległ katastrofie? Scott zrealizował wizualnie rozbuchany film. Próbował połączyć dawny sposób myślenia o science fiction z najnowszą technologią napędzającą globalną kinematografię. To się nie do końca udało. Nie wyjdziemy z projekcji wzbogaceni o głębokie filozoficzne refleksje. Ale przecież nie tylko o to chodzi w kinie. Czasami warto przeżyć kosmiczny odlot. I w tym kontekście "Prometeusz” porusza się z prędkością nadświetlną.


FOT. IMPERIAL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski