Na biznesie literackim – o ile w ogóle można go tak nazwać w dobie kryzysu książki – zarabia się coraz słabiej. Odczuwają to księgarnie, które – jedna po drugiej – znikają z rynku. I to nawet z Rynku Głównego, skąd w ostatnich miesiącach wywiało najpierw Empik, a potem Hetmańską.
CZYTAJ TAKŻE: Książki bez rabatu >>
Wiedzą o tym również wydawcy, którzy z coraz większym trudem sprzedają swój „towar”. Nie tylko ci mali, ale też najwięksi gracze. Niedawno w jednym z dużych krakowskich wydawnictw usłyszałem, że z książkami coraz trudniej się przebić. Powód – rosnący brak zainteresowania.
Rozwiązanie, które proponuje Polska Izba Książki, z ideowego punktu jest słuszne. Ma pomóc małym księgarniom, których nie stać na drastyczne rabaty. Tylko czy w ten sposób zachęcimy ludzi do kupowania książek?
Pytanie, co z księgarniami z tanią książką? Czy będą traktowane jak przybytki „promocji”? Trzeba wziąć pod uwagę, że one także zachęcają do czytania i kupowania literatury.
Nowe prawo stworzono na podobieństwo przepisów obowiązujących we Francji i Niemczech. Tylko że tam mamy zupełnie inne rynki literatury i zupełnie odmiennego klienta, przepraszam – czytelnika. Mówimy o rynkach, które są nieporównywalnie większe. O ile w Polsce sukcesem jest sprzedanie kilkunastu tysięcy egzemplarzy, tam nakłady sięgają setek tysięcy, a nawet milionów. We Francji w setkach tysięcy potrafią się sprzedawać komiksy, które u nas są wydawnictwami niszowymi.
Z książkami jest jak z każdym innym dobrem kultury. Jeśli podwyższymy ceny, sprawi to, że staną się bardziej elitarne. Będzie to piękne, ale tylko na papierze.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?