MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Prosiłem Pana Boga, żeby poniosło mnie jak najdalej

Redakcja
Widać, że kolejny srebrny medal olimpijski Adama Małysza naprawdę ucieszył fot. PAP/Grzegorz Momot
Widać, że kolejny srebrny medal olimpijski Adama Małysza naprawdę ucieszył fot. PAP/Grzegorz Momot
ROZMOWA. - Wiedziałem, że forma idzie w górę, że mam szansę powalczyć. Ale w życiu nie przypuszczałbym, że zdobędę w Whistler dwa srebrne krążki - przyznał Adam Małysz.

Widać, że kolejny srebrny medal olimpijski Adama Małysza naprawdę ucieszył fot. PAP/Grzegorz Momot

Pokochał Pan srebrny kolor?

- Nie miałem innego wyjścia. Wiadomo w jakiej wspaniałej formie był tutaj Simon Ammann. Dla mnie było to marzeniem: zdobyć drugi srebrny medal na dużej skoczni. Prosiłem Pana Boga, żeby mnie poniosło jak najdalej. I udało się. Jestem niezmiernie szczęśliwy.

W pierwszej serii anioły Pana poniosły?

- Tuż przed moim skokiem wiatr się zmienił, wiało pod deski. Najpierw nie chciano mnie puścić, później się trochę uspokoiło. Jeśli jest się w formie, to opatrzność czuwa nad człowiekiem. Liczyłem, że będą równe warunki, albo w końcu dopisze mi szczęście. W pierwszej serii się świetnie udało, wiaterek miałem korzystny, skoczyłem daleko, zdobyłem tyle punktów, żeby w drugim skoku być bardziej spokojnym...

Ten spokój przed drugim skokiem był?

- A nie było widać (śmiech)? Nerwy były, ale się uspokajałem, że mam sporą przewagę nad kolejnymi skoczkami. Bo o gonieniu Simona nie było raczej mowy, on jest skoczkiem jakby z innej ligi. Mam trzy srebrne medale z igrzysk, to coś wspaniałego. Jestem też niezmiernie szczęśliwy, że wrócimy jako polska reprezentacja z największym dorobkiem medalowym z zimowych igrzysk. A liczę jeszcze, że ten dorobek powiększy Justyna Kowalczyk na 30 km, Tomek Sikora w biegu masowym, może dziewczyny w sztafecie biathlonowej. A może my skoczkowie powalczymy też w konkursie drużynowym?

Po drugim skoku ukląkł Pan na śniegu, całował zeskok...

- To był odruch spontaniczny. Czekałem na ogłoszenie mojego wyniku. Nie wiedziałem, ile wcześniej skoczyli Kofler, Schlierenzauer, wiedziałem tylko po reakcji kibiców, że daleko. Po wyjściu z progu wiedziałem, że coś jest nie tak, że nad bulą nie ma dobrych warunków, bo ściągało mnie mocno w dół. Więc musiałem "żyłować" skok, ile się dało. Podobnie po swoim drugim skoku mówił Ammann, że było bardzo ciężko na buli, wiatr nie był korzystny. Do tego skakało się z niskiej, jedenastej belki.

Hannu Lepistoe powiedział, że przed Pana pierwszym skokiem, kiedy przytrzymano Pana na belce, był szalenie zdenerwowany, zły na Mirana Tepesa...

- Widziałem to, machał do mnie chorągiewką. Hannu to bardzo przeżywa, czasem bardziej ode mnie. Ja musiałem do końca zachować spokój. Gdybym uległ panice, to nie skoczyłbym daleko, bo wtedy nogi miękną. Wiedziałem, że jest fajnie. Od trenerów słyszałem, że po mnie skoczkowie też mieli korzystny wiatr, choć nie tak dobry jak ja. Ale Schlierenzauer i Morgenstern skoczyli znacznie krócej, oni sami przyznają, że zepsuli swoje próby.

Strasznie długo był Pan na kontroli antydopingowej...

- Tak, to było meczące, musiałem sporo wypić. Strasznie brzuch mnie boli. Na razie gonię co chwilę do toalety.

Na konferencji prasowej podziękował Pan swojemu trenerowi Hannu Lepistoe. Nazwał go Pan najlepszym trenerem na świecie.

- Bo tak jest. To niesamowity człowiek, dziękuję, że mogę z takim szkoleniowcem pracować. Z drugiej strony chciałem przynieść radość trenerowi. Wytyczył mi cel i wspólnie dążyliśmy do niego. To fanatyk skoków, może oglądać je cały dzień, analizować na wideo. On tym żyje o wielu lat, potrafi wszystko tak zgrać, że jest OK.
Wyobraża Pan sobie swoją przyszłość bez Lepistoe?

- Nie zastanawiałem się nad tym. Hannu ma kontrakt z PZN do końca sezonu. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby Hannu pracował dalej ze mną, przynajmniej do mistrzostw świata w Oslo w 2011 roku. Nie chciałbym zmieniać mojej ekipy, to jest dla mnie team-marzenie.

Nie jest już Pan skoczkiem młodym, ma 32 lata...

- Często słyszałem, że dobrym skoczkiem można być właśnie do 32 lat. Potem forma spada, zawodnik zaczyna się wykruszać, łapie kontuzje. Fakt: żeby utrzymać się teraz w wysokiej formie, muszę pracować znacznie ciężej, niż przed paroma laty. Wtedy wszystko przychodziło łatwiej. W moim przypadku trudno już ulepszać, trzeba cały czas utrzymywać się w wysokiej formie fizycznej, a do tego musi dojść motywacja. Bo bez niej ani rusz. Kiedyś Otylia Jędrzejczak powiedziała, że jak nie ma motywacji, to nie wie, co robić dalej, czy jest sens trenowania.

Norweg Birger Rudd, kiedy w 1948 roku zdobywał srebrny medal olimpijski, miał 36 lata. Będzie Pan skakał za cztery lata?

- Ja przypomnę, co niektórzy dziennikarze mówili w Turynie: domagali się ode mnie wręcz zakończenia kariery sportowej. Teraz każdy mówi: "Adam, skacz". Jeśli zdrowie mi pozwoli, motywacja będzie, to chcę skakać przynajmniej do mistrzostw świata w Oslo. Na tej skoczni wygrałem po raz pierwszy w Pucharze Świata, ta skocznia, choć teraz będzie po przebudowie, przyniosła mi wiele radości. Chciałbym tam wystartować. Motywację znowu mam, dla takich jak tutaj chwil warto trenować, poświęcać się.

Który z medali w Whistler było łatwiej zdobyć: na skoczni normalnej czy dużej?

- Po konkursie na skoczni normalnej mówiłem, że będzie mi lżej skakać na dużym obiekcie. Pomyliłem się. Było wiele trudniej. Już na treningach nie było lekko. Tylko raz, kiedy nie startowali wszyscy czołowi zawodnicy, wygrałem trening, a tak nie plasowałem się w czołowej trójce. Stres był niesamowity. Rano modliłem się, żeby warunki były dobre, w miarę równe, abym mógł walczyć o medal.

Przed konkursem na skoczni normalnej nie za bardzo się Pan wyspał. Teraz noc była spokojna?

- Dobrze się wyspałem. Stefanek Hula, z którym śpię w pokoju, wyłączył komórkę (przed zawodami na skoczni normalnej o godz. 4 w nocy zadźwięczał telefon Huli, dzwonili z obsługi klienta - przyp. AS).

Ma Pan cztery medale olimpijskie. Który dał najwięcej satysfakcji?

- Wszystkie! Nie dzielę medali na lepsze i gorsze.

Czuje się Pan całkowicie spełniony jako sportowiec?

- Myślę, że tak. Ktoś może powiedzieć, że nie zdobyłem złotego medalu olimpijskiego. Ale już mówiłem, że tutaj był skoczek, który grał w innej lidze. Trudno go było wybić z równowagi. Tylko przypadek, jakiś pech mógł Ammanna pozbawić złotego medalu. Dla mnie dwa srebrne medale są jak złote. Na pewno będą tacy, którzy powiedzieliby, że moje dwa srebrne medale zamieniliby na jeden złoty. Ja też bym zamienił. Ale mam srebrne, udowodniłem, że starsi zawodnicy potrafią zdobywać medale. Stąd moja spontaniczna radość, koledzy powiedzieli mi, że najwyżej podskoczyłem na podium.
Gdyby przed igrzyskami powiedziano Panu, że wróci z Vancouver z dwoma srebrnymi medalami, jakby Pan zareagował?

- Trudne pytanie. Nie wiem, co bym odpowiedział. Wiedziałem, że forma idzie w górę, że mam szansę powalczyć. Ale w życiu nie przypuszczałbym, że zdobędę dwa srebrne krążki. Tym bardziej że liczne było grono kandydatów do medali. Austriakom na pewno forma spadła, z drugiej strony zajęli się tym, czym nie powinni, czyli wiązaniami Ammanna. A pamiętamy jak na początku sezonu głośno było o rzekomo cudownych kombinezonach Austriaków. Widocznie takich cudownych strojów nie mieli, bo wyciągnęliby je na igrzyskach - i ograli nas. Coś w wiązaniach Ammanna jest. Ale przede wszystkim trzeba dobrze skakać. Świat poszedł do przodu. Zmieniły się diametralnie kąty odbicia na progu. Wszyscy poszukują nowych rozwiązań, Ammann ze swoją ekipą zrobili krok naprzód. Ja też zmieniłem kąt odbicia. I wyniki są lepsze. Ammann to robi perfekcyjnie.

Co powiedzieliście sobie z Ammannem, stojąc na podium?

- Gratulowałem mu serdecznie. Simon udowodnił, że jest najlepszym skoczkiem w historii igrzysk olimpijskich. Matti Nykaenen też ma cztery złote medale, ale indywidualnie wywalczył trzy, a jedno złoto zdobył w drużynie. Simon okazał się więc lepszy od Nykaenena, pobił go także jako człowiek. Jest skromnym, fajnym facetem. Nykaenen miał też niesamowity talent, ale wiemy wszyscy, jak czasem zachowywał się w życiu prywatnym, potrafił dać w kość.

Kibice Panu pomogli w tym konkursie?

- Bardzo! Było ich dzisiaj bardzo dużo. Część z Kanady i USA, ale sporo było także fanów z Polski, słyszałem jak krzyczeli, że są z Gdańska, Radomia. To jest budujące.

Widzi Pan oczami wyobraźni, co się będzie działo w Wiśle po Pana powrocie?

- Na razie o tym nie myślę.

Są już kupione prezenty dla najbliższych?

- Coś tam już kupiłem. Ale jeszcze dokupię, bo jak byłem w sklepie to były same duże rozmiary. Dla córki też coś mam. Ale nie powiem co, bo to ma być niespodzianka.

W Polsce w czasie konkursu kibice dmuchali w telewizory, aby wiatr był dla Pana pomyślny...

- Mam nadzieję, że telewizory nie spadły z półek. Musieli na pewno dmuchać.

Mężczyźni zaczęli zapuszczać wąsy, żeby być podobnym do Małysza...

- Nie mam nic przeciwko temu, aby nastała taka moda. Ja nie będę musiał golić wąsów, tylko ludzie będą je zapuszczać.

Justyna Kowalczyk mówiła, że może swój srebrny medal przekazać trenerowi Wierietielnemu. Nie myśli Pan o tym, żeby swoim srebrem obdarować Hannu Lepistoe?

- Mamy w kraju fajną mennicę, myślę, że skopiują mój srebrny medal. Ja mam swoją galerię, w której są wszystkie moje trofea. Chcę, żeby nasi kibice, dla których przecież skaczę, którzy są zawsze moją podporą, mogli je oglądać.

Przed Panem jeszcze konkurs drużynowy...

- Głównymi faworytami są Austriacy. Oni teraz nie popuszczą, bo co by nie powiedzieć, dwa brązowe krążki ich nie zadowalają. Oczekiwali znacznie więcej.
Rozmawiał: Andrzej Stanowski, Whistler

Przed dekoracją Lepistoe zaprosił go na trening

W sobotę wieczorem na Medals Plaza w Whistler trójka najlepszych skoczków konkursu na dużej skoczni odebrała medale. W towarzystwie prezesa Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS) Gian Franco Kaspera wręczyła je Ammannowi, Małyszowi i Schlirenzauerowi członkini MKOl, siedmiokrotna medalistka olimpijska w lekkoatletyce, Irena Szewińska.

Małysz, stojąc na podium, miał łzy w oczach. - Dawno tak się nie wzruszyłem. Te medale w Whistler są dla mnie wyjątkowe, bo sięgnąłem po nie w wieku 32 lat - mówił po dekoracji.

Godzinę wcześniej do polskiego skoczka podszedł jego trener Hannu Lepistoe. - Usłyszałem od trenera, że za 10 minut spotykamy się na dole, najpierw pogramy w siatkówkę, potem pójdę na siłownię. Mówię: "Hannu, za 30 minut jest dekoracja". On wtedy uśmiechnął się, poklepał mnie po ramieniu i zrozumiałem, że żartuje. Czasami potrafi mocno dołożyć, ale kiedy trzeba - także pożartować. Dziękuję całemu mojemu teamowi, Robertowi Matei, Maćkowi Maciusiakowi, bez nich nie byłoby moich sukcesów.

Małysz ma w dorobku cztery krążki olimpijskie. - Liczba cztery jest dla mnie szczęśliwa. W mojej galerii sprzedajemy koszulki z napisem 4x4. Bo jestem czterokrotnym mistrzem świata i tyle samo razy zdobywałem "Kryształową Kulę". Teraz będą nowe koszulki: 4x4x4 - śmiał się Małysz.

Po ceremonii dekoracji Małysz podszedł do polskich kibiców. Został przez nich przyjęty entuzjastycznie. Były śpiewy, tradycyjne "Sto lat", kibice fotografowali się z naszym mistrzem. Małysz nikomu nie odmówił. - Skaczę dla kibiców i wiem, że zawsze byli i są ze mną - mówił.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski