Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prowincjonalno-gminnie?

Redakcja
Prowincjonalno-gminnie?

JERZY MADEYSKI

JERZY MADEYSKI

Prowincjonalno-gminnie?

Nie mieli szczęścia do krytyków nasi najwybitniejsi malarze. Ba, toż nawet narodowa świętość, jaką był Matejko, doczekała się swej porcji obelg. Podobnie Duda-Gracz nie uniknął inwektyw, a nawet prześcignął w nich naszych Wielkich razem i z osobna.

"Dobre. W mordę!" - wpisał do księgi pamiątkowej wystawy Jerzego Dudy-Gracza widz, skryty pod imieniem "Pracownik Aleksandrowicz", a działo się to u progu lat osiemdziesiątych. Wtedy więc, gdy o Dudzie-Graczu mówili już wszyscy: zarówno intelektualiści i koneserzy sztuk wszelkich, jak tzw. szary tłum, co zresztą na jedno wychodzi, bo wówczas, w czasach zmierzchu socjalizmu, wszystko było szare i bezbarwne. W tym również czerwone kiedyś transparenty z napisami "Pomożemy!" i "Polak potrafi". Nie tylko socjalizm zetlał i wypłowiał. Jego los podzieliły także hasła bojowej do niedawna awangardy. Również one przestały kogokolwiek obchodzić poza topniejącą garstką zawodowych piewców każdej nowości, bo tych nigdy nie brakuje. Właśnie w takiej atmosferze rodzi się tęsknota do czegoś prawdziwie świeżego, a nade wszystko mocnego w wyrazie, z czego zdawał sobie być może sprawę autor cytowanej we wstępie zachęty. Dobry pomysł - w mordę!
 Lecz nie nowy, bo już Picasso powiedział, że sztuka nie jest zabawą pięknoduchów i estetów, lecz nieustanną walką, czego "Guernica", obraz, mający - zdaniem Goeringa - wagę świeżej dywizji na froncie, była najlepszym dowodem.
 Walczyli więc wszyscy wielcy naszego kontynentu. Czymś i o coś. Rozmachem, idealizacją i patosem o narodową dumę - jak Matejko, ogromną wyobraźnią ujętą w nową formę o prawdziwe rozumienie imperatywów rodzącej się epoki - jak Wyspiański, lub prawdę o świecie, jak Chełmoński, skądinąd patron duchowy artysty, o którym tak oto pisał w 1889 roku Stanisław Witkiewicz: "Chełmoński pierwszy zaczął malować chłopa rzeczywistego. Komiczne figurki Kostrzewskiego, klasyczne posągi w sukmanach Gersona, zamaszyste, stworzone tylko do tańca chłopy Kossaka - nie wyrażały całkowicie życia świeżo wyszłych na swobodę ludzi. Kostrzewski z nich kpił, Gerson idealizował... Kossak widział tylko stronę malowniczą... chłopa, który żył w biedzie... który cierpiał lub cieszył się naprawdę, sam dla siebie, nie dla rozczulenia widzów, którego ciemnotę wykorzystywał Żyd, który obwieszony wójtowskim medalem stał z garściami pełnymi papierów nie wiedząc, co w nich stoi, którego siekł deszcz, wiatr szarpał i śnieg zasypywał na jesiennych drogach; który pomimo to miał dość fantazji i humoru do hulanki i zapraszał panny do tańca wołając - Pódzies ścierwo - takiego chłopa dopiero Chełmoński wprowadził do malarstwa...".
 Niedługo później Sygietyński miażdży "lichoty Chełmońskiego", a Witkiewicz konstatuje pogardliwie: "... więc już nic z natury, tylko pamięć i miernota", w czym sekundował mu Godebski: "kto widział jeden obraz p. Chełmońskiego, zna je już wszystkie...".
 Cóż robić, nie mieli szczęścia do krytyków nasi najwybitniejsi malarze. Ba, toż nawet narodowa świętość, jaką był Matejko, doczekała się swej porcji obelg: "Matejko coraz więcej myśli jako historyk, coraz mniej jako malarz - zżyma się tenże Witkiewicz - jeszcze chwila a zaczną się pojawiać na tych obrazach wstęgi z wypisanymi mowami osób, a wprawione w ramki obrazu katarynki brzmieć głosem podnieconej fanfary... Smutno".
 Podobnie Duda-Gracz nie uniknął inwektyw, a nawet prześcignął w nich naszych Wielkich razem i z osobna. Wytykano mu wszystko, co w sztuce wytknąć można: niemodną i nieaktualną, bo odmienną od wszystkich Nowych Figuracji - z dochodzącą właśnie do głosu Neue Wilde - przedstawieniowość i operowanie sylwetką ludzką jako uniwersalnym medium, i z dawna potępioną literacką narrację o wszelkich cechach realizmu krytycznego z jego publicystycznymi ciągotkami. I estetyczny pikturalizm, i tradycyjny bryłowy modelunek, i natłok szczegółów, podający w wątpliwość bauhausowską dewizę "Weniger ist mehr" - "mniej znaczy więcej", i turpistyczną deformację modela, i niemal dosłowne odniesienia do dawnej sztuki z wyraźną predylekcją do rodzinnego malarstwa, choć nie tylko, bo w jego obrazach brzmią również echa Vermeera i Tycjana, a nawet El Greca, skąd można było wyciągnąć tylko jeden wniosek: Duda-Gracz jest anachroniczny. Ponadto schlebia najgorszym gustom, a jako taki musi zostać uznany za epigona, zabłąkanego w epokę Wielkiej Sztuki Nowoczesnej, która ma wyższe cele do spełnienia.
 Natomiast profani zarzucali mu szarganie godności ludzkiej w ogóle z narodowo-patriotyczną w szczególności, czego wyrazem jest zohydzanie wszystkich rodaków, niezależnie od ich kondycji, zapatrywań, klasowego pochodzenia i takiejże przynależności. Od purpuratów poczynając, poprzez partyjnych bonzów i działaczy, urzędników, aktorów, Matki Polki, robotników, wierzących i niewierzących, a nawet niewinne dziatki, które powinniśmy kochać, bo są przyszłością Narodu.
 Więcej nawet. Duda-Gracz podważał sens jakiejkolwiek pracy i każdego zajęcia, choćby nim było nawet zapobiegliwe stanie w kolejce do mięsnego sklepu, podobnie, jak fundamentalną zasadę głoszącą, że "Polak z Polakiem zawsze się jakoś dogada". Polak z Polakiem? Dogada się? Wolne żarty - szydził Duda-Gracz.
"Sztuka plugawa z rynsztoka" - wpisał zatem jakiś anonim do tejże księgi, a pewna Ania dorzuciła do jego opinii swoje przemyślenia - "Moim zdaniem te obrazy są obrzydliwe i wstrętne". Podobnego zdania był jeden z generałów wojennego stanu, który zakazał pokazywać obrazy artysty, chociaż ten wystawiać nie miał zamiaru. Zarzuty padały więc ze wszystkich stron ku - jak należy mniemać - cichej uciesze autora, który nie znosi obojętności wobec swej sztuki i - cokolwiek byśmy o nim powiedzieli - lubi nam wsadzić szpilkę w czułe miejsce.

 I sobie też, bo, wiadomo, każdy portrecista maluje przede wszystkim siebie, a Duda-Gracz dawał nam nasz własny wizerunek, Verum conterfectum, prawdziwy portret, jak głoszą napisy na sarmackich obrazach doby baroku, których Duda-Gracz jest nieodrodnym potomkiem i kontynuatorem. Wraz z ich weryzmem posuniętym do granic karykatury, a nawet poza nią. Lecz zawsze w granicach prawdy. Obiektywnej i dopuszczanej. Bo jednej tylko zbrodni lub choćby tylko niestosowności nikt nigdy Dudzie-Graczowi nie wytknął, a mianowicie kłamstwa. Pokazywania nieprawdy w którymkolwiek z jej licznych wcieleń, bo kłamstwo różne ma oblicza. W przeciwieństwie do prawdy, choć...
 Na wystawy jego obrazów waliły więc tłumy, by przypatrzeć się sobie w masochistycznej rozkoszy i udręce. Tym samym wszystkie stawiane artyście zarzuty sprowadzają się w istocie do jednego, zasadniczego i starego jak sztuki, zwane kiedyś pięknymi: nie dotyczy on talentu, ani warsztatu, ani wyobraźni, ani nawet aktualności form malarstwa twórcy, lecz tego, czy wolno mu tak malować. Czy wolno mu dokonywać wiwisekcji współczesnych, czy wolno mu obalać narodowe mity, uderzać w jakże nam miłe poczucie wartości, a może nawet wyższości? Zaś szczytem nietaktu jest właśnie prawdziwość owych syntez. To, że nikt nie potrafi się przed nimi obronić bronią inną, od zniewagi. - Jesteście mali, paskudni, zapyziali w swych myślach i obyczajach, konformistyczni, głupi, konwencjonalni, oportunistyczni, niemrawi, amoralni, a konwenanse i gra pozorów zastępuje wam wszelkie istotne wartości - mówił Duda-Gracz, a my - choć nie wszyscy, na szczęście - odpowiadaliśmy: to ty jesteś mały, paskudny, zapyziały etc., etc., a na dodatek zgryźliwy i źle wychowany, bo jakoś nic lepszego nam do głowy nie przychodzi.
 Duda-Gracz obalił wzniesione starannie i w niemałym trudzie przez jego poprzedników tabu: tabu nadzwyczajności. Drogą przedziwnego paradoksu on, który czuje się i jest rzeczywiście malarzem na wskroś polskim - spojrzał na nas oczyma naszych bliższych i dalszych sąsiadów. Tyle że zna nas i siebie tym samym lepiej od nich.
 Duda-Gracz szargał zatem świętości, lecz nie wszystkie, boć przecie każdy ma swą nietykalną sferę sacrum. W jego przypadku należy do niej żona, córka i parę jeszcze bliskich mu osób. I natura w całej jej rozciągłości. Pejzaż, który maluje już blisko trzydzieści lat, ściślej - od 1972 roku. Nasz, polski krajobraz, który jest dla niego ucieczką od trywialnej lub ludzkiej i stworzonej przez człowieka rzeczywistości.
 W dziesięć lat później w rozmowie z Tadeuszem Kucharskim ("Co jest w środku Dudy-Gracza", Tu i teraz, 1982 rok) odpowie na pytanie "Czy nie obawia się pan, że pójdzie w tym kierunku (w kierunku pokory wobec potęgi natury, z której to pokory coś zacznie przenikać do malowanej przez niego rzeczywistości społecznej - przyp. mój), iż skończy pan karierę jako realistyczny pejzażysta, a więc w gatunku dość banalnym w dzisiejszych czasach?" - Nie wiem, co się stanie i jest mi to zupełnie obojętne. Po prostu muszę działać w zgodzie ze sobą. Tak jak kiedyś nie kalkulowałem, że bardziej opłaca się zostać tzw. czystym malarzem po to, aby dostać się do książek, tylko chciałem za wszelką cenę gadać obrazami, nie przeczuwając, że może to wzbudzić aż takie zainteresowanie i takie kontrowersje, tak w tej chwili nie mogę powiedzieć, czy nie skończę jako pejzażysta względnie - czy pierniczejąc z czasem, co mi nieuchronnie grozi za 10 lub 15 lat - nie zacznę malować obrazów "lekkich i przyjemnych", o których ludzie będą mówić "to jest śliczny obrazek".
 Prorocze to były słowa, choć niezupełnie, bo Duda-Gracz wieszczem nie jest. I nigdy nie rościł sobie pretensji do podjęcia artystycznego posłannictwa doby niewoli, choć z pewnością kształtował i nadal silnie wpływa na naszą świadomość, sposób postrzegania siebie i najbliższych nam spraw. Prawdą natomiast jest, że do niedawna interesowała go głównie współczesność, nasze, paskudne "tu i teraz", które ukazywał we właściwy sobie, realistycznie groteskowy sposób, gdyż Duda-Gracz jest mistrzem groteski.
Tak było. Po serii "Obrazów jurajskich" coś jednak zmieniło się w spojrzeniu artysty na świat. Przestał w nim widzieć to, co jest. Z coraz większą przenikliwością i żalem zaczął dostrzegać to, czego w nim nie ma. Czego już w nim nie ma, bo zostało zniszczone przez nas, przez naszą głupotę, przez fałszywą hierarchię wartości, przez nasze zamiłowanie do tanich gadżetów cywilizacji i do łatwego życia.

 Najlepiej jednak ową zmianę poglądów tłumaczy sam artysta. Pędzlem i piórem, bo słowem posługuje się równie biegle, jak formą i barwą: "Od 1986 roku, malując obrazy prowincjonalno-gminne posługuję się zaledwie elementami i cytatami z rzeczywistości w celu tworzenia świata, który nie istnieje. Tak jest! Maluję rekonstrukcję tego, co przemija, odchodzi, rozpada się; byłe ulice, stare kościółki, resztki chałup, fragmenty pejzażu. Nie zauważam słupów telefonicznych, sieci energetycznych, stacji benzynowych, reklam, neonów, asfaltu, współczesnych domów, sakraliów i biurowców, bo są bezduszne i brzydkie. Z podobnych powodów nie maluję aut, samolotów, telewizorów, pralek i całego śmietnika cywilizacji, która zapędzi człowieka z powrotem na drzewa, jeśli jeszcze będą istniały. Maluję świat umarły, świat niespełnionych marzeń, świat złożony ze strzępów pamięci, obrazów, starych fotografii, rozmów, tęsknot, lęków miłości, goryczy złości i ciepła.
 Wśród postaci zapełniających ów pejzaż coraz mniej ludzi realnych, bo wymierają. Zdarza się jeszcze jakiś robol z PRL-u, jakaś biurwa... tkliwy głupek lub wiecznie żywy betonowy lider życia publicznego. Ich miejsce zajmują stare staruszki, łysi staruszkowie, baby, dewotki, kobity w zapaskach i chłopy w sukmanach. Coraz częściej mieszają się z nimi umarlaki, strzygi, wampierze, ogoniaste i paranoiczne debilusze, deliryczne kotopsy, anielice, pokusy, grzesznice, umarłe dziewczynki, nieżywe i stare hrabianki, zgrzybiali ułani, wypłowiali sarmaci, szlachcianki i husarze. Współczesna dupencja plącze się czasem między nimi, ale tylko po to, żeby uczciwie przyznać się publicznie, na obrazie, do grzesznych marzeń starego świntucha, gdyż dźwięczy mi w uszach przewrotny triumfalizm kabaretowego hymnu staruszków `Ziemia młodym, lecz Niebo jest nasze!`".
 Owszem. Czasem pojawi się w obrazie jakiś spasły zad, jak z fotografii Sandeka rodem, lecz częściej postarzałe o miniony wiek dzieci Wojtkiewicza. I tylko w ubiegłorocznym "Autoportrecie jubileuszowym" brzmi szydercza nuta dawnego Dudy-Gracza, bo dla siebie nadal nie ma litości. Czyżby więc można było mówić o nowym etapie malarstwa artysty?
 Nie, bo malarstwo jest takie jak było, tyle że lepsze jeszcze. Więc świetne i olśniewające mistrzowską doskonałością. Wsparte o równie biegły rysunek, o którym Wyspiański powiedział: "Artysta musi umieć rysować. Wówczas mu wszystko wolno".
 Obraz poprzedza więc szkic. Lekki, daleki od precyzji szczegółów, bo ustawiający jedynie kompozycję i - niekiedy - fragmenty obrazu, jakiś akt, kalenicę dachu, drzewo. Oraz ogólne założenia kolorystyczne ujęte w napisy umieszczone w stosownych miejscach - "nieb.szaro", "czarne tło", "ungier", "brąz". Nie zmieniło się również traktowanie gamy: Duda-Gracz zawsze przesuwał tonację w którąś stronę - ku błękitnozielonkawym tonom chłodnym, lub ciepłym różom, bo też zawsze interesował go monochrom. Im trudniejszy - tym lepszy. Bo - wbrew obiegowym opiniom - Duda-Gracz lubi mówić półgłosem. W pokazanych przez Małopolski Ośrodek Kultury i Galerię "Artemis" w salach przy Rynku Głównym 25 obrazach "Prowincjonalno-gminnych" zniża głos do szeptu tonacji czarnych i srebrzystych z leciutką jak refleks barwnego światła domieszką koloru, korespondującą z czułą, jak zresztą zawsze jakby puszystą fakturą, przywodzącą na myśl subtelne uderzenia pędzla Renoire'a, mistrza malarskiej materii.
 Malarstwo Dudy-Gracza się więc nie zmieniło. Zmieniła się natomiast jego treść, zwana dziś niepięknie "przesłaniem artysty". Kiedyś społeczna, o jednoznacznych odniesieniach do rzeczywistości, przeszła w regiony romantycznej nostalgii. Dzisiejsza sztuka Dudy-Gracza jest przepełniona tęsknotą za przeszłością. Przeszłością pejzażu i odeszłych w przeszłość dobrych, prostych ludzi i ich zwyczajnych spraw, pełna tęsknoty za malarstwem, za pięknem i spokojem. Jest idealistyczną i idealizowaną tęsknotą za światem, który nigdy nie istniał, za własną, jakże życzliwą Arkadią.

JERZY MADEYSKI

 PS Kiedyś, przed wielu laty, Duda-Gracz powiedział nie bez satysfakcji chyba, że ludzie są mu skłonni płacić za obraz kwotę równą cenie zakopiańskiego kożuszka, ówczesnego symbolu dobrobytu, a może wyrafinowanego luksusu nawet. W tym roku jego dzieło osiągnęło na aukcji 77 000 zł (słownie - siedemdziesiąt siedem tysięcy złotych, absolutny rekord za obraz żyjącego artysty), co nie wymaga komentarza. Na zakończenie informujemy zatem, że jego obrazy można nabyć w Galerii "Artemis" przy ul. Starowiślnej 22.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski