Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przed koncertem

Redakcja
Idąc Poselską od Plant w stronę Grodzkiej, gdzie w środę 20 lipca w Collegium Iuridicum będę miał koncert, minąłem miejsce, które przypomniało mi pewną scenkę z dawnych lat.

Leszek Długosz: Z BRACKIEJ

Obrazek to, nawet mniej – sytuacyjka, zapamiętany okruch rzeczywistości. Dla mnie zabawny i jak sympatyczny. Postanowiłem na papierze przypomnieć to i Państwu. A jeśli przypadkiem już wspominałem? Nie zmienia to faktu, że tkwi on we mnie szczególnie (ta scenka z dawnych czasów), a ja, według Aleksandra Fredry, prawdopodobnie zamieniam się w dyżurnego starego pana Jowialskiego. Znanego z ustawicznego opowiadania tego samego. Prawie do rymu.

Było to w połowie lat 80. Mieliśmy wtedy jedno wspólne Polskie Radio, dwa programy Telewizji Polskiej, jedną wytwórnię płytową – Polskie Nagrania (niebawem doszedł Tonpress) i tak wyglądał wtedy świat w rozdziale pt. media audiowizualne (termin jeszcze wtedy nieznany). Byłem wtedy osobą goszczącą często w owych mediach. Aliści (ach, kogóż to słówko przypomina?) w kolejkach swoje trzeba było odstać. Wąskie gardła, moc przerobowa, kompletna anemia z papierem, z masą na płyty, z czym tam jeszcze, jedno niedoczekanie! Życie wszak było po to. Materiał nagrany na płytę w tych warunkach normalną koleją rzeczy czekał około roku na wytłoczenie. I to był niezły termin. Czekało się głównie do tłoczni, a jeszcze większe kolejki ustawiały się do poligrafii, w sprawie okładki.

Po nieznanym mi, a rzeczywistym, sukcesie mojego pierwszego longplaya (o czym w Polskich Nagraniach dowiedziałem się poniekąd przypadkowo, ileż później) czekałem cierpliwie na następną płytę. Czekałem tyle, że pewnie po półtora roku od wyjścia ze studia chyba przestałem czekać, pogodzony – kiedyś tam się pokaże. Aż tu owej wiosny (o, to pamiętam dobrze) sąsiad na schodach w Szarej Kamienicy, gdzie wtedy mieszkaliśmy, mijając mnie, mówi: Panie Leszku, widział pan, na wystawie wMuzycznym na Rynku leży pana chyba nowa płyta? Jak ożywczym, cudnym prądem rażony zawróciłem sprawdzić. Rzeczywiście, leży! Tu muszę wtrącić i przypomnieć – był to jeszcze świat sprzed telefonów komórkowych, komunikacja wyglądała inaczej. By uzyskać w domu numer telefoniczny czekało się poniekąd pokoleniami, po kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Najczęściej doczekiwało się, gdy jakiś posiadacz–sąsiad przenosił się do innego wymiaru. Ode mnie, z Szarejna Rynku, biegło się telefonować po prostu na Pocztę Główną.

Racjonalnie tedy rozpędziwszy się w tym kierunku – by do Nagrań, jako niepoinformowany autor wykonawca, z reprymendą dzwonić, zamiar porzuciłem, myśląc racjonalnie – cóż to da? Najważniejsze, że jest! Cieszmy, radujmy się, doczekało się! I swoim zwyczajem sprawę postanowiłem spacerkiem, kłusem raczej po mojemu, po wiosennych Plantach rozchodzić. Emocje rozładować. Świat był, jaki właśnie był. Dookoła kraj Breżniewa i Jaruzela – brud, smród, pustki, zamordyzm, beznadziejna czerwonka. Ale przecież właśnie i na tym świecie wiosna też szła! Dzień jasny, fiołkowy na Plantach dzwonił, wśród gałęzi świergoty. Dołem trawka zielona, forsycje szalały. Na wystawie w Muzycznym wreszcie moja nowa płyta leży! Trwaj chwilo, dniu – jesteś piękny! I tak świat rozpatrując, wchodząc na Poselską od Plant, widzę jakby ustawiony dla mnie teatrzyk? Stoi po drugiej stronie ulicy młodzik. Późny licealista, może wczesny student? Stoi, czeka o mur oparty, kręci się dziwnie. Na mój widok jeszcze jakby bardziej. Skonfundowany jakiś? Wyraźnie patrzy na mnie i nie patrzy? No, wtedy to ja miałem rozpoznawalność! Ten okiem kuka, uśmiech po nim chodzi dziwny. Ale zawstydzony, spłoszony jakiś? Idę po drugiej stronie uliczki, dobrze widzę. Ale – widzę i nie widzę? Trzyma on w ręku mały wiosenny bukiecik i… MOJĄ NOWĄ PŁYTĘ? Kryje przed moim wzrokiem, ale tak tę płytę trzyma, że mi pokazuje? Nie przywidzenie. Prawdziwy on, czy postawiony tam? Idę i dalej myślę – czy ja to widzę, czy nie… gdy z zaułka obok Muzeum Archeologicznego wypada dziewczę. Rzuca się w jego objęcia. On obejmuje, unosi ją niemal w tańcowaniu. No, zakochani! Zachwyceni jeszcze pewnie tym wiosennym zewsząd podszeptem – wszystko się odsłoniło.

Zauważyłem jeszcze mignięcie jego wzroku w moim kierunku, jakby mówiące: – Oto, co jest grane! I we mnie śmiech jakiś uradowany się rozgościł. Oto dowód! Oto, po co ja to wszystko. Jeśli jakiś zakochany chłopak czeka na swoją dziewczynę z tym bukiecikiem i z tą akurat moją płytą? To można pragnąć lepszego potwierdzenia sensu swojej roboty? Czego artysta od publiki może oczekiwać więcej?

Minęły lata… Czasem przypomina mi się ten obrazek z Poselskiej. I wtedy dalej czuję się uśmiechnięty, wzruszony. Nie, nie podszedłem, nie zagadałem. Nie chciałem wdawać się, wkraczać w ich sytuację.

Dziś rano przechodząc tamtędy – idąc załatwiać, tam dalej, nieopodal, środowy mój koncert – znowu ich tam zobaczyłem?

Swoją drogą, ciekaw byłbym po latach dowiedzieć się – jak wtedy poszło? Co było dalej?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski