Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przegraliśmy bitwę, wygraliśmy wojnę

Redakcja
Do zakończenia pierwszoligowego sezonu piłkarskiego zostały jeszcze dwie kolejki spotkań, ale krakowska Wisła - po zwycięstwie nad Górnikiem Zabrze - zapewniła już sobie kolejny, dziesiąty w historii klubu, tytuł mistrza Polski. Duży udział w tym sukcesie miał bramkarz Radosław Majdan.

Rozmowa z bramkarzem krakowskiej Wisły RADOSŁAWEM MAJDANEM

Do zakończenia pierwszoligowego sezonu piłkarskiego zostały jeszcze dwie kolejki spotkań, ale krakowska Wisła - po zwycięstwie nad Górnikiem Zabrze - zapewniła już sobie kolejny, dziesiąty w historii klubu, tytuł mistrza Polski. Duży udział w tym sukcesie miał bramkarz Radosław Majdan.

- Jest Pan w klubie od półtora roku. W tym czasie dwa razy wywalczył Pan mistrzostwo Polski, to ostatnie jest chyba o tyle cenniejsze, że grał Pan we wszystkich meczach.
   - To był sezon, z którego mogę być w pełni zadowolony. Zarówno jesienią, jak i wiosną miałem w kilku spotkaniach sporo pracy, bo pod naszą bramką dochodziło do ostrych spięć. Z większości tych sytuacji wychodziłem zwycięsko, pomogłem więc drużynie w zdobyciu tytułu. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ być bramkarzem w Wiśle Kraków wcale nie jest łatwo. Odpowiedzialność jest duża. Nikt nie chce tu przegrywać ani nawet remisować. Dlatego duże obowiązki spoczywają na bramkarzu i obrońcach. Trzeba być maksymalnie skoncentrowanym, żeby przeciwnik nie wykorzystał jednej z dwóch, trzech okazji. Przegraliśmy tylko jeden mecz.
- Zespół bił krajowe rekordy meczów bez porażki, tę świetną passę Pan również zapisywał na indywidualne konto.
   - Blisko półtora roku w lidze bez przegranej to na pewno bardzo dobry rezultat. Niewiele klubów i niewielu bramkarzy na świecie może się pochwalić takimi osiągnięciami. A przecież w tym okresie Wisła nie tylko kupowała, ale również sprzedawała zawodników. Odeszli Mirosław Szymkowiak, Damian Gorawski, wcześniej Kalu Uche, o Kamilu Kosowskim nie wspominając. Na szczęście, transfery były trafione. Zarówno Radek Sobolewski, jak i Kuba Błaszczykowski okazali się wzmocnieniem zespołu. Sam styl gry na pewno się zmienił, lecz to było podyktowane odejściem kilku piłkarzy i wizją nowego trenera.
- Co prawda Werner Liczka podkreśla, że stara się postępować tak, aby Wisła zachowała swój charakter i styl, na boisku widać jednak coś innego. Zmiany, niekoniecznie na korzyść, są aż nadto czytelne. Co Pan, jako uczestnik tej innej gry Wisły, o tym sądzi?
   - Gdy mieliśmy Mirka Szymkowiaka, ciężar gry rozkładał się równomiernie na środek i na skrzydła. Jego podania otwierały napastnikom drogę do bramki przeciwnika. W ostatnich miesiącach trochę nam tego zabrakło i w związku z tym nasz styl gry częściowo się zmienił. Środek stał się bardziej defensywny, atakowaliśmy głównie bokami. Akcji było mniej, nie przeprowadzaliśmy ich z takim polotem jak dawniej. Choć nie zapominajmy, że i w tamtym czasie były mecze, gdy z dużym trudem odnosiliśmy zwycięstwa. Zmieniły się zadania dla poszczególnych zawodników, przybyło obowiązków w defensywie, co odbiło się na poczynaniach ofensywnych. Mam nadzieję, że w dłuższym okresie nowa taktyka zda egzamin, szczególnie w europejskich pucharach. To normalne, że potrzeba czasu, aby piłkarze wyczuli intencje nowego trenera. Wiem od kolegów, że na początku współpracy z trenerem Henrykiem Kasperczakiem też nie wszystko układało się idealnie.
- Czy od Pana również Werner Liczka wymaga czegoś innego?
   - Jeśli chodzi o bramkarza, nie zmieniło się nic. Wymagania i oczekiwania są takie same. Przejście obrońców z indywidualnego krycia na strefę nie jest dla bramkarza żadnym utrudnieniem. I tak cały czas musi być czujny.
- Im bliżej końca rozgrywek, tym częściej mówi się o tym, że Wisłę opuszczą kolejni zawodnicy. Czy Pan też rozważa taką możliwość?
   W tym momecie nie myślę o wyjeździe. Wręcz przeciwnie, jeśli Wisła zdecydowałaby się przedłużyć ze mną kontrakt, to chciałbym związać się z klubem na dłużej. Mam 33 lata i jeśli w najbliższym czasie nie otrzymam konkretnej oferty, zostanę w Wiśle. Nie wolno się jednak zastrzegać, że nigdy nie odejdę. Zawsze ktoś mógłby mi to później wypomnieć. Nie ukrywam, że w Wiśle dobrze się czuję i zawsze będę otwarty na propozycje właściciela i zarządu klubu.
- Ma Pan kontrakt do 30 czerwca przyszłego roku?
   - Tak. I chcę się z niego wywiązać.
- Perypetie z zagranicznymi klubami wiele chyba Pana nauczyły.
   - Jeśli miałbym gdziekolwiek odejść, to do w miarę poważnego klubu. Bez gwarancji, zabezpieczeń finansowych nigdy nie podpisałbym już kontraktu. PAOK Saloniki miał być wielkim klubem, z tradycjami i dużą liczbą kibiców, okazał się natomiast bardzo niesolidnym pracodawcą.
- Nie żal Panu, że jako jeden z nielicznych podstawowych graczy Wisły nie dostał Pan powołania do kadry. Czy na mecz z Albanią do Szczecina pojechał Pan po to, aby przypomnieć się selekcjonerowi Pawłowi Janasowi?
   - Chciałem przede wszystkim odwiedzić rodzinę i znajomych, a przy okazji obejrzeć mecz. Nie byłem w hotelu, gdzie mieszkali reprezentanci, ani w szatni, żeby przypadkiem ktoś nie pomyślał, że się narzucam. Starałem się unikać spotkania z panem, z którym nie chciałem się widzieć ani rozmawiać.
- Zupełnie przekreśla Pan swoje reprezentacyjne szanse?
   - Postępowanie niektórych osób jest niepoważne. To farsa.
- Wróćmy więc do Wisły. Czy spełnią się marzenia o grze w Lidze Mistrzów?
   - Nie wiadomo jeszcze, czy zostanie z nami Maciek Żurawski. Pewne jest na razie przyjście Konrada Gołosia i Jeana Paulisty, może wróci Kalu Uche. Zespół mamy dobry, ale musimy uwierzyć, że możemy awansować do Ligi Mistrzów i liczyć się, niestety, z tym, że znów trafimy na mocnego rywala.
- Jest Pan optymistą?
   - Jeśli nie ma się ambitnych celów i marzeń to jest się człowiekiem wypalonym. I wiek w tym przypadku nie ma żadnego znaczenia. Ja tłumaczę to sobie tak, że w piłkę będę grał jeszcze przez kilka lat i to, co z tego mi zostanie, będę mógł wspominać i się z tego cieszyć. Przyznam, że teraz sprawia mi to większą przyjemność niż kiedyś. Dawniej byłem sfrustrowany, zły, bo coś mi nie wyszło, ktoś mi nie zapłacił. Teraz, jako piłkarz, dojrzałem psychicznie. Żaden trener nic mi nie może zarzucić. Zresztą, zawsze bardzo poważnie podchodziłem do tego, co robiłem. Sensem mojego życia była i jest piłka nożna, choć miałem do czynienia z ludźmi fałszywymi, nieszczerymi, którzy starali się tylko na mnie zarobić, wycisnąć jak cytrynę.
- Nie zaniepokoiło Pana to, co stało się zimą w Wiśle?
   - Dla mnie, dla drużyny najtrudniejszy był chyba okres zgrupowania w Turcji, gdy przestaliśmy wierzyć w samych siebie. Wtedy bardzo słabo graliśmy, a do tego nagle odszedł Mirek Szymkowiak. Nałożyło się wszystko, co najgorsze - ciężkie treningi i fatalne samopoczucie. Dopiero na Cyprze nastąpiła poprawa. Runda wiosenna była trudna, również z tego powodu, że nadal oczekiwano od nas samych zwycięstw.
- Na pewno kibice długo Wam będą pamiętać wysoką porażkę 1-5 z Legią w Warszawie. Ma ona także wymiar pozasportowy. Czy według Pana powinno się tę przykrą wpadkę rozpamiętywać?
   - Długo gram w piłkę i doświadczenie mnie nauczyło, że nie należy tego robić. Cieszmy się z tego, co osiągnęliśmy - zdobyliśmy przecież mistrzostwo Polski - i szanujmy to. Bo jeśli będziemy grymasić, szczęście się od nas odwróci. Nie zamierzam oczywiście tłumaczyć tej porażki, sami odebraliśmy ją jako pewnego rodzaju zniewagę, ale zastanawianie się nad tym, dlaczego tak się stało, wybiłoby nas tylko na dobre z równowagi, a przed nami był kolejny, nawet ważniejszy mecz - z Górnikiem Zabrze. Barcelona pokonała u siebie Real 3-0, ale w Madrycie przegrała 2-4, co wcale nie przeszkodziło jej w zdobyciu mistrzostwa Hiszpanii. Spróbujmy więc popatrzeć na występy Wisły w lidze pod podobnym kątem. Z Legią przegraliśmy tylko bitwę, wygraliśmy natomiast wojnę - jesteśmy mistrzami Polski!
- Czy zaskoczyła Pana reakcja kibiców podczas meczu z Górnikiem - obraźliwe okrzyki pod adresem prezesa Janusza Basałaja, żądanie odejścia trenera Wernera Liczki?
   - Zostaliśmy zaskoczeni. To popsuło dobry nastrój wielkiego dla nas święta. Czuliśmy się bardzo dziwnie. Choć bezpośrednio nas to nie dotykało, w szatni stwierdziliśmy, że coś było nie w porządku. Na wyrażanie niezadowolenia kibice powinni wybrać inną okazję. Mam nadzieję, że zupełnie inaczej zareagują nasi sympatycy po meczu z Groclinem. Chciałbym znów pojechać do Rynku Głównego i na Sukiennicach świętować zdobycie mistrzostwa.
- Pan szybko zdobył zaufanie kibiców, co powinien zrobić trener Werner Liczka, by przekonać ich do siebie?
   - Nie ukrywam, że miałem obawy, bo za długo grałem w Pogoni Szczecin, której kibice Wisły, delikatnie mówiąc, nie lubią. Docenili jednak mój szacunek dla Wisły i szczerość, bo nigdy nie wyparłem się Pogoni. Uszanowali to. Stosunek do trenera Liczki na pewno się zmieni, gdy uzyskamy dobre wyniki w europejskich pucharach.
- Łatwo powiedzieć.
   - To prawda, nie jest to takie proste.
Rozmawiał: Jerzy Sasorski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski