Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przegrana karnawału z postem

Andrzej Kozioł
Paul Cezanne, „Grający w karty”
Paul Cezanne, „Grający w karty” Archiwum
Obyczaje. Popielcowe orszaki na ulicach. W krakowskich salonach uprawiano nader niewinne Kartograjstwo. „Budzę panią”, „w jakim kolorze?”

Podobnie jak dzisiaj, karnawał kończył się przed Popielcem, ostatnimi balami, ostatnimi potańcówkami. Z jedną wszakże różnicą, bachusy – jak niegdyś nazywano ostatki – żegnano bardziej uroczyście. Tu i ówdzie nie obyło się bez drobnych oszustw; przed północą gościnni gospodarze cofali zegary, goście udawali, że niczego nie dostrzegają i zabawa trwała dalej, chociaż już zaczęła się Środa Popielcowa.

Jednak nieuchronnie nadchodził koniec, w żartobliwy sposób, chociaż nie bez smutku, żegnano więc karnawał. Maria Estrei-cherówna relacjonowała opowieści swojego ojca:

Pożegnanie zapustów umilała sobie młodzież żartobliwymi ceremoniami. Ojciec opisuje wieczór u swoich rodziców ostatni wtorek; tańce zakończono według zwyczaju drabantem, z którego końcem pojawił się na sali ojciec, przebrany niby za księdza w szlafrok i szlafmycę, trzymając w jednej ręce tacę z popiołem, w drugiej miotłę. Poprzedzali go dwaj młodzi ludzie z zaświeconymi kandelabrami. Obsypywał popiołem tańczących i rozpędzał ich miotłą na znak, że grzech tańczyć wobec nadchodzącego Popielca.

Ceremonia, nieco bluźniercza, w zdecydowanie karnawałowym stylu, była jednocześnie zwiastunem długiego postu. Czasu, w którym nie można było nawet marzyć o hucznej zabawie, bo – jak pisała Estreicherówna – „Wielki Post obserwowano ściśle, o ile chodzi o wstrzymanie się od tańca”. (Różnie bywało, a w epoce saskiej, jeżeli wierzyć Kitowiczowi, tańczono nawet we Wstępny Czwartek i pito, ale pod postne zakąski). A gdzie w XIX stuleciu panienki mogły złowić mężów, gdzie kawalerowie wypatrzyć kandydatki na żony? Przede wszystkim na balach i balikach. Obyczaj był bezlitosny dla tych, którzy nie wykorzystali karnawałowych matrymonialnych szans. Podczas drabanta, ostatniego tańca karnawału, przypinano im tak zwane klocki: kawałki drewna, indycze lub kurze łapy, skorupki jaj.

Obyczaj sięgał poza salony. Jak pisał Ambroży Grabowski:

W Krakowie trwa od dawna zwyczaj i ciągle się utrzymuje, że w dniu Popielca chłopcy uliczni biegają i wieszają na szpilce z tyłu żydom, wieśniaczkom, służącym kawałki drzewa, kości, skorupy jaj i tym podobne. Niekiedy z domów umyślnie wyprawiają po jakiś sprawunek na miasto takiego, komu klocek przywieszono. Ten, nic nie wiedząc o zdradzie, idzie przez ulicę, a zanim wszyscy się śmieją. Lud prosty mówi, iż to wieszanie klocka jest za karę temu, kto się w mięsopust nie ożenił, lub tej, co za mąż nie poszła.

Rzeczywiście, zwyczaj trwał od dawna. Jędrzej Kitowicz pisał o czeladzi przebierającej się za niedźwiedzie, o klocu drewna przyczepianym dziewczętom, które w karnawale nie zdołały wyjść za mąż. Karnawał odchodził z Krakowa wraz z podobnymi ulicznymi widowiskami. Estreicherówna znów powołuje się na swojego ojca:

__

W sam Popielec oprowadzał lud po ulicach człowieka w dziadowskim ubiorze z brodą i długim batogiem. Towarzyszyły mu tłumy wesołe, żegnające Bachusa. Tak opowiadał mi ojciec. Zaś w „Czasie” z r. 1851 mieści się opis zbiegowiska, gdy z szynku przy browarze królewskim wyszło trzech muzykusów i dziewka z owalaną twarzą, opasana łańcuchem, na którym wisiał klocek; za nią szedł olbrzymi chłop też z uczernionym obliczem, okładający ją batem. Szli ku Zwierzyńcowi, a po drodze uciekały dziewczęta przed klockami.

Nieco wcześniej, w 1839 roku, podobne widowisko zaobserwował Grabowski:

(...) spotkałem na Zwierzyńcu chmarę chłopców uliczników, otaczających babę ciągnącą kloc. Było to we wstępną środę: wyrostek spory, przebrany za babę, niósł na plecach kosz, a w nim siedział ze słomy zrobiony chłop w podartej masce, baba zaś ta miała do po pasa przywiązany klocek drzewa, który wlokła za sobą na powrozie, a otaczała ją czereda chłopców próżniaków i z krzykami ją prowadziła.

Ponad miesiąc później, tuż przed Wielkanocą, równie hucznie żegnano post, pastwiąc się nad żurem i śledziami, podstawowymi daniami w tym pełnym wyrzeczeń okresie. To już jednak zupełnie inna historia...

Skoro nie można było tańczyć, a nie chciało się rezygnować ze spotkań towarzyskich, co pozostawało naszym pradziadkom i prapradziadkom? „Zabawy domowe” – jak pisał Jędrzej Kitowicz:

Młodzież obojej płci zabawiała się różnymi igraszkami uczciwymi, a to w godziny wieczorne, najwięcej w dni uroczyste, aby w próżnowaniu nie nudziła. Te zaś igraszki działy się w obecności starszych, dozierających przystojności i z młodocianych krotofili ukontentowanie dla siebie znajdujących, a czasem do takich igraszek między młodzież mięszających się. Te zaś igraszki były: ślepa babka...
Po czym Kitowicz sumiennie opisuje zabawę, zwaną także ciuciubabką, popularną jeszcze w moim dzieciństwie, z jedną wszakże różnicą: wówczas bawiły się w nią dzieci, w saskich czasach młodzież.

Jeszcze o kilku zabawach opowiada ksiądz Kitowicz, m.in. o poleceniach, których spełnienie wydawało się niemożliwe lub nieprzyzwoite. No bo jak przynieść w uchu rozpalony węgielek? Nic prostszego, jeżeli jest to ucho od klucza. Podobne zabawy przetrwały do międzywojnia i wyobrażam sobie rumieńce panienki, która usłyszała polecenie: „Stań na go”. Ile musiało być pisku, ile śmiechu, a przecież wystarczyło napisać na kartce „go” i stanąć na skrawku papieru...

W XIX stuleciu też kwitły zabawy domowe, których nie pominęła Estreicherówna:

__

Młodzież w epoce żałoby narodowej, tj. między r. 1848–1852 i 1861–1863 oraz stale w czasie wielkiego postu i adwentu na zebraniach towarzyskich zajmowała się grami towarzyskimi. (...) Najczęściej wspominane są w pamiętnikach i listach: pierścionek, klapsy, gotowalnia, tasiemka, „lata ptaszek...”, gęsi, farby, sąsiad, kotek i myszka, talar, pytka, mąż i żona, oberża, mruczek, pan pastor, ciuciubabka, której odmianę stanowiło poznawanie osób na cieniu.

Autorka „Życia towarzyskiego i obyczajowego Krakowa” stwierdza, że niektóre z tych gier przetrwały do jej młodości, o innych zapomniano. Bawiła się też krakowska młodzież kartami,

(...) ale w gry nader niewinne, jak motylek, bałamut, pantofel, Sybilla, wymagająca dwóch talii, lub szczególnymi łaskami cieszące się „wpół do dwunastej” zwane, jak w „Panu Tadeuszu”, „halbewelwe”, przy czym monetą kursującą były, bakalie, owoce i słodycze. W solidnej burżuazji grywali młodzież i starzy w preferansa, którego jednak z wolna zaczynał wypierać wist, zwany też wiskiem (...). Jako nowość pojawiają się wtedy ćwik ilustrowany i bezik, przywieziony z Paryża. Z gier hazardowych budził grozę w mieszczańskich kołach diabełek, uprawiany gorliwie przez złotą młodzież. Spotykam też wzmianki o karzełku, rumel-pikiecie, kiksie i taroku.

Jak widać, mimo rygorystycznie przestrzeganego zakazu tańca rozrywek w poście nie brakowało, a życie towarzyskie kwitło w najlepsze. I działo się tak nieomal do naszych czasów. Jeszcze na przełomie XIX i XX w. – jak wspominał Stanisław Broniewski – w krakowskich salonach bawiono się wyśmienicie, a kokieteria obywała się bez tańców:

(...) sposobności do dyskretnego wyrażania awansu lub kokieteryjnej zachęty nie brakowało również poza karnawałem, w trakcie towarzyskich gier, które były nie tylko przywilejem najmłodszego pokolenia. Bawili się również starsi tymi najbardziej naiwnymi sposobami, jak:

– Budzę panią?
– W kolorze?
– Purpurowym.
– Przepadam.
– A, to krew mojego
serca!
– Budzę panią.
– W kolorze?
– Czarno-białym.
– Sympatyzuję.
– To krowa holenderska,
proszę pani.
– Impertynent!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski