Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

(Prze)Pełnia mnie radość

Redakcja
Magda Steczkowska Fot. archiwum Magdy Steczkowskiej
Magda Steczkowska Fot. archiwum Magdy Steczkowskiej
- Już za kilka dni (24 lutego) ukaże się Pani nowa płyta zatytułowana "Pełnia". Dlaczego tak ją Pani nazwała; to pełnia życia, pełnia szczęścia, księżyca...

Magda Steczkowska Fot. archiwum Magdy Steczkowskiej

Rozmowa. Z MAGDĄ STECZKOWSKĄ, wokalistką zespołu Indigo o najnowszej płycie, trzech córkach, piłce nożnej i kulinarnych umiejętnościach.

- Właściwie każda z nich. Jestem na takim etapie, że (prze)pełnia mnie radość, szczęście, czasami też smutek i zmęczenie. Żyję intensywnie, a moje życie teraz - to pełnia.

- Promocja się rozkręca. Nerwy i trema są?

- Nigdy w takich chwilach nie mam tremy. Natomiast cieszę się bardzo, że mogę podzielić się ze słuchaczami tym, co mi w duszy gra. A jeśli już czuję podenerwowanie to tylko związane z tym, jak pogodzić obowiązki związane z promocją płyty z domowymi tak, żeby nikt zbytnio nie ucierpiał. Sprawę dodatkowo komplikuje to, że mieszkamy pod Krakowem, a cała reszta dzieje się w Warszawie.

- Trzeba dojechać...

- No właśnie. Więc Bogu dziękuję za tanie linie lotnicze, bo choć latanie napawa mnie lękiem, oszczędzam mnóstwo czasu.

- Czy pamiętny lot z Newark do Warszawy, 1 listopada 2011, kiedy to boeing 767 lądował na Okęciu bez wysuniętego podwozia wpłynął na Pani życie, skłonił do refleksji nad kruchością losu człowieka?

- To jest temat, który nie chętnie poruszam. Wszystko, co miałam do powiedzenia w tej sprawie powiedziałam w wiadomościach telewizyjnych i to była relacja z tego co działo się na pokładzie oraz moje podziękowania dla załogi. Nie udzielałam żadnych wywiadów prasie, więc wszelkie informacje na ten temat są wyssane z palca. O moich odczuciach wiedzą moi najbliżsi i ja sama. I tak pozostanie.

- Dlaczego mieszkacie państwo w Mogilanach?

- To był naturalny wybór. Mąż pochodzi z Mogilan, tu jest niemal cała jego rodzina.

- Kiedyś, w programie telewizyjnym ciepło mówiła Pani o tutejszym parku. Zaaklimatyzowała się Pani na wsi?

- Tu żyje się znacznie spokojniej. Jest fajna społeczność. Wiele osób się zna. Odpowiada mi też, że wszystko jest na miejscu, bo choć nie przepadałam nigdy za mieszkaniem w centrum dużego miasta, to przeraża mnie, jeśli wszędzie jest daleko, a w Mogilanach wszędzie mam blisko.

- To znaczy...

- Do piekarni, nawet do dwóch, do sklepów raptem kilka minut. Mamy tu szkołę, pocztę, świetnie wyposażoną bibliotekę, kościół, ośrodek zdrowia, apteki. Więc jeśli nie muszę, to się w ogóle stąd nie ruszam.

- Czy świadomość, że macie państwo krewnych w pobliżu daje komfort psychiczny?

- Spory. Odwiedzamy się, wpadamy na herbatę. Ale bieżąca pomoc - na przykład przy dzieciach jest raczej sporadyczna. Wszyscy mają swoje rodziny i swoje sprawy.

- Jaka jest recepta na to, żeby ze wszystkim zdążyć?

- Ta recepta to mój mąż Piotr (Królik, perkusista MLK. W zespole Indigo, Brathanki). Jest niezwykle zorganizowanym człowiekiem. I potrafi ogarnąć wiele spraw jednocześnie. W 90 procentach mąż planuje co i w jakiej kolejności jest do załatwienia, od wyjazdu, po zostawienie auta, odebranie auta, odebranie dziecka ze szkoły... jesteśmy w trakcie promocji płyty więc jest tego ogrom!

- Dzieci zostają w domu?

- Z nianią. Najstarsza córka Zosia chodzi do szkoły. Ma też sporo zajęć dodatkowych. Michalinka i Antosia wystarczą żeby przewrócić dom do góry nogami. Na szczęście Niania jest energiczną i zorganizowaną osobą, co pomaga jej zapanować nad wszystkim pod naszą nieobecność.
- Jak ma na imię?

- Marta, ale wszyscy mówią do niej Palala. Tak ją nazwała nasza średnia córka Michalinka. Nikt nie wie, dlaczego akurat tak, ale Marta została Pallalą. Jest cudowną osobą, ale i dla niej zostanie z trójką dzieci przez kilka dni nie jest łatwe choć, nigdy się nie skarży! Jeśli nie ma absolutnej konieczności żeby Piotr był ze mną, to zostaje w domu z dziećmi.

- Córki wam się rodziły jakoś tak planowo.

- Bardzo; wszystkie w styczniu Zosia (10 lat) 31, a Michalinka (3 lata) i Antosia (roczek) 30-tego. Urodziny zatem, urządzamy jedne, ale prezenty są potrójne. Ot, krakowska oszczędność!:)

- Na jak długo jesteście państwo w stanie opuścić dzieci?

- Staramy się nie na dłużej niż 3-4dni. Dlatego jak już jedziemy do Warszawy, chcemy załatwić wszystko, co się da hurtem. Z tego powodu czas mamy tam wypełniony od rana do nocy. Bywa, że czasami nie mamy czasu zjeść.

- Stąd taka figura bez odchudzania...

- Właśnie.

- Co jest Panią w stanie wyprowadzić z równowagi?

- Dziesiątki rzeczy do zrobienia na cito. Wystarczy wtedy jakaś niedyspozycja dzieci i kolejny telefon z ponagleniem żeby nerwy zaczęły puszczać. Bardzo się wtedy oboje z mężem staramy, schodzić sobie nawzajem z drogi, żeby czyjaś nerwowość nie przekładała się na całą rodzinę. W takich sytuacjach mówię na ogół - potrzebuję dziesięć minut, proszę mi nie wchodzić do pokoju, zamykam drzwi na klucz i działam. Te dziesięć minut spokoju studzi emocje, a wtedy widzę problemy w jaśniejszych barwach.

Ta metoda działa podobnie, gdy spokoju potrzebuje mąż. Może iść na spacer, obejrzeć mecz. Wtedy ja zabieram dzieci, a on ma chwilę dla siebie. W takich kryzysowych sytuacjach reagujemy natychmiast, nie za chwilę.

- Wspomniała tu Pani o piłce nożnej. Jak jest ze sportem u Pani?

- Gdy jest cieplej i nie dokucza mi kręgosłup -wychodzę żeby pobiegać. To mi dobrze robi.

- Mąż grywa w piłkę i jest fanem Wisły Kraków.

- Za piłką prawdę powiedziawszy nie przepadam. Trochę jest dla mnie za nudna. Lepiej ją znoszę na stadionie - byłam kilka razy z Piotrem, bo atmosfera jest gorętsza niż przed telewizorem. Akceptuję jednak miłość męża do piłki pod warunkiem, że nie ma jakichś mistrzostw i nie ogląda czterech meczów dziennie. Nawet na mojej nowej płycie jest utwór pt. "0-1 dla niej" - takie kobiece spojrzenie na futbol. Boże, ale jak ja przeżyję to Euro?

- Sport wcale Panią nie interesuje?

- Sport tak. Bardzo lubię siatkówkę i piłkę ręczną. Nasi szczypiorniści podczas ostatnich mistrzostw Europy o mało nie przyprawili mnie o zawał. Trzymałam kciuki, a serce waliło mi jak młotem.

- Podobno doskonale przyprawia Pani mięsa, a pieczenie w Pani wydaniu to poezje i poematy.

- Bez przesady, ale rzeczywiście jestem jedną z nielicznych osób w mojej rodzinie, które gotują. Bo tak się jakoś złożyło, że moja Mama, która jest doskonałą kucharką zawsze wyganiała nas z kuchni. Nie umiałam więc zrobić nic oprócz jajecznicy. Moje siostry mają szczęście, że ich mężowie bardzo dobrze sprawdzają się w kuchni. Mój zresztą też, ale na co dzień nie bardzo mu się chce, więc musiałam wziąć gotowanie w swoje ręce.
- To codzienne?

- No właśnie, a tego codziennego wymyślania potraw nie znoszę.

- A co jest Pani daniem popisowym?

- Udaje mi się - i jest chwalony - indyk w ziołach z brzoskwiniami nadziewanymi żurawiną. Lubię kopytka z kurkami i pomidorami zapiekane z serem. Uwielbiam wszystko co mączne.

- Już zgłodniałam, więc zmienię temat. Co Panią wzrusza, co doprowadza do łez?

- To zależy. Ostatnio bardzo wzruszył i poruszył film Agnieszki Holland "W ciemności" . Gdy wyszłam z kina przez pół godziny nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Ale płaczę też na komediach romantycznych. Roztkliwiają mnie moje dzieci...

- Kiedy?

- Zosia zadzwoniła do mnie, kiedy byłam na sesji zdjęciowej żebym jej poradziła w co się ma ubrać, bo idzie na dyskotekę i kompletnie nie ma pomysłu. Dorośleje, staje się małą kobietką pomyślałam - i zrobiło mi się ciepło koło serca i wilgotno pod powiekami. Wzrusza mnie i zadziwia Michalina, która ma trzy latka i jest kopalnią słownych perełek. A Antosia ma dopiero roczek i zaczęła chodzić niedawno, jak kaczuszka. Niewątpliwie najczęściej wzruszają mnie moje dzieci.

- A "dzień lenia", co to takiego?

- To świetny wynalazek. Zdarzył mi się raz od chyba dziesięciu lat. I tak mi się spodobał, że chyba będę go zarządzać częściej. Przy takiej ilości pracy i obowiązków domowych raz na czas należy mi się laba.

- Ma Pani przecież nianię?

- Do dzieci, i to wtedy, gdy wyjeżdżam. Nie do prania i sprzątania. Mąż też pomaga, ale przy trójce dzieci stale jest coś do roboty. Pralka chodzi nawet trzy razy dziennie. Trzeba to potem rozwiesić, poskładać, poprasować. Samo się nie zrobi. A jak wyjeżdżam na trzy dni, góra prania i wszelkich innych problemów błyskawicznie rośnie. Po powrocie zarywam noce, żeby to wszystko ogarnąć. A wstaję o szóstej, bo budzą się dzieci.

- Zakupy Panią odprężają? Nowe ciuchy poprawiaj humor?

- Nie znoszę zakupów i chodzenia po sklepach.

- To kto Panią ubiera?

- Jakiś czas temu poznałam Konrada Fado, genialnego stylistę, dziś już mogę powiedzieć mojego przyjaciela, który ubiera mnie na gale i spotkania.

- A mąż ma coś do powiedzenia w sprawie strojów?

- Ależ oczywiście, że tak. Ale w 99 przypadkach to, co proponuje Konrad mu się podoba. Jeśli jednak widzę, że nie - od razu się przebieram. Nie zawsze chętnie, ale to robię. Przede wszystkim chcę się podobać Piotrowi.

- Wysokie obcasy?

- Nie znoszę. Jeśli jednak bezwzględnie trzeba - zakładam. Ale zawsze się zastanawiam zanim wyjdę z domu, czy to jest na prawdę ta chwila, kiedy muszę być na obcasach.

- Na swoim blogu wspomniała Pani onagłej śmierci Whitney Houston. Ta sławna piosenkarka - jako bohaterka filmu "Bodyguard" miała równie utalentowaną siostrę, która jednak nie odnosiła spektakularnych sukcesów. Nasuwa się tu porównanie osiągnięć muzycznych Pani otaz Justyny Steczkowskiej.
- Justyna zaczęła 15 lat temu i od razu była solistką. Ja przez wiele lat śpiewałam w chórkach, bo taki był mój wybór. Solową karierę zaczęłam płytą "Ultrakolor", ale tak naprawdę od płyty "Cuda", która wyszła trzy lata temu, na dniach będzie premiera trzeciej - "Pełnia". Czuję, że dopiero teraz zaczynam się rozwijać i że wszystko jeszcze przede mną.

- Nie boi się Pani, że będziecie sobie deptać po muzycznych piętach?

- Na pewno nie będziemy. Nasze muzyczne drogi nawet się nie krzyżują. Ja śpiewam pop, Justynę trudno gdzieś zakwalifikować.

- Czy przez to, że siostry Steczkowskie (Magda, Justyna Agata i Krystyna - przyp. MLK) robią kariery, każda swoją, cierpią wasze relacje rodzinne?

- O pracy na łonie rodziny nie rozmawiamy i nie poruszamy tematów muzycznych, bo mamy różne gusty i różne poglądy w tym względzie.

- Ostatnio widuje się panią z pewnym mężczyzną. I nie jest to mąż. Ma Pani bodyguarda?

- To nie bodyguard, ale mój stylista Konrad Fado. Mężowi nie zawsze się chce gdzieś ze mną pójść, albo nie może, a ja muszę. Ponieważ sama nie lubię towarzyszy mi Konrad.

- Gdzie Pani poznała męża?

- Na mojej najnowszej płycie jest piosenka "Niczego więcej". Opowiada właśnie o tym.

- No to słucham...

- Spotkaliśmy się w zespole Maryli Rodowicz. Nie bardzo się lubiliśmy. Miałam wtedy trochę ponad 20 lat, a Piotr jest 9 lat ode mnie starszy. Po czym pojechaliśmy do Australii na koncerty i tam się nam świat odmienił.

- Niedawno były Walentynki. Państwo je jakoś celebrujecie?

- Walentynki nie robią na nas wrażenia, ale z przyjemnością patrzę, jak reaguje na nie moja córka, jak przeżywa to, ile dostała walentynek. Pamiętam natomiast, że gdy byliśmy z mężem lat temu naście w Nowym Jorku, to 14 lutego prawie nic tam nie wskazywało, że jest świętego Walentego. Kilka smętnych serc dyndało na wystawach paru sklepów i tyle. Mam wrażenie, że Walentynki są u nas, w Polsce, bardziej popularne. Osobiście jednak wolę, gdy mąż okazuje mi uczucia na co dzień. Kwiatek, zwłaszcza bez okazji, to dopiero przyjemność.

- Zdarza się Pani dostać taki kwiatek?

- Zdarza, choć nie często.

- Znak firmowy Magdy Steczkowskiej to...

- Uśmiech i radość życia.

Majka Lisińska-Kozioł

[email protected]

Premiera płyty "Pełnia" Magdy Steczkowskiej i zespołu Indigo - już 24 lutego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski