Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przepraszam, czy dziewczyny tu biją?

Przemysław Franczak
Ubiegły rok był dla Martyny Czech pełen zmian. Nie tylko przeprowadziła się do Krakowa, ale postanowiła też zdecydowanie postawić na MMA
Ubiegły rok był dla Martyny Czech pełen zmian. Nie tylko przeprowadziła się do Krakowa, ale postanowiła też zdecydowanie postawić na MMA Fot. Anna Kaczmarz
Sylwetka. Potrafi dusić, zakładać dźwignie, mocno kopać i bić pięściami. Martyna Czech ze Szkoły Walki Drwala chce iść śladami Joanny Jędrzejczyk, która w ubiegłym roku została gwiazdą UFC, najbardziej prestiżowej federacji mieszanych sztuk walki na świecie.

Bach! Bach! Martyna Czech kopie w treningową tarczę z taką siłą, że trzymający ją trener za każdym razem przesuwa się o kilka o centymetrów. Bach! Bach! Blond warkocz rytmicznie podskakuje. Bach! Bach! Mówią, że ona może nawiązać do sukcesów Joanny Jędrzejczyk, mistrzyni UFC, największej i najważniejszej federacji mieszanych sztuk walki na świecie.

MMA, nie ma co kryć, to ciągle męski świat. Widać to również w krakowskiej Szkole Walki Drwala, w którym trenuje Martyna. Wokół niej sami mężczyźni, chłopy jak dęby. Z nimi ćwiczy, z nimi toczy sparingowe walki. Ale kobiecy głos, a może lepiej byłoby napisać - kobieca pięść, też zaczyna się liczyć.

- Od momentu, gdy mamy kilka zawodniczek na światowym poziomie, z Jędrzejczyk na czele, coś się ruszyło. Ciągle jednak jesteśmy we wstępnej fazie, bo dziewczyn na wysokim poziomie jest mało - mówi Kamil Zawarski, menedżer SWD. - My choćby mamy problem, żeby w Polsce znaleźć rywalkę dla Martyny.

Sylwetka fighterki, sportowy chód. 25 lat, 177 cm wzrostu, 60 kilo z hakiem. Waga kogucia. Ta sama, w której walczy bodaj najpopularniejsza zawodniczka MMA i wielka gwiazda UFC Amerykanka Ronda Rousey (choć w ubiegłym roku przegrała ze swoją rodaczką Holy Holm). Byłoby kogo zrzucać ze szczytu. I byłoby o tym głośno.

- UFC? Na razie ciężko mi to sobie wyobrazić. Tam trzeba wdrapywać się małymi kroczkami, a ja stoję na początku drogi. Jestem jednak ambitna, dosyć szybko się uczę i mam wszystkie narzędzia, żeby się w to bawić - przekonuje.

Jak udusić faceta

Pochodzi z Mikołowa. Od urodzenia - taka trochę chłopczyca. Lalkami nie lubiła się bawić, wolała wdrapywać się na drzewa. Bójki w szkole też się zdarzały. Z chłopakami. Zostawały po nich siniaki i uwagi w dzienniczku.

- Często się przeprowadzaliśmy. Rodzice się rozwiedli, takie sytuacje. Zdarzało się więc, że byłam tą nową w klasie. Zaczepiali mnie, a ja postanowiłam, że nigdy się nie dam. Zawsze się broniłam, nigdy nie zaczynałam - podkreśla z uśmiechem. Ten uśmiech zresztą prawie w ogóle nie schodzi jej z twarzy. Taki typ.

Wprawę w pojedynkach z chłopakami miała. Ćwiczyła na swoim kuzynie Mateuszu, który jest jej rówieśnikiem. Tak się złożyło, że już jako dzieci lubili się trochę poszarpać. Nawiasem mówiąc, zostało im to do dziś i czasem urządzają sobie sparingi. Kiedyś wspólnie postanowili: musimy zapisać się na jakieś sztuki walki. Długo jednak nie mogli zrealizować tego planu. Nie było pieniędzy, rodzice też nie chcieli się zgodzić, „bo to nie jest sport dla dziewczyny”. Gdy mieli po 16 lat, zaczęli dostawać kieszonkowe od dziadka. Dla Martyny to były pierwsze własne pieniądze. Dobrze wiedzieli, co z nimi zrobią.

Pierwsze było jiu-jitsu. Klub niedaleko domu, niedrogo, bo zależało im, żeby jeszcze coś z tych pieniędzy zostało na inne przyjemności. Potem doszło karate, aż wreszcie jeden z kolegów zabrał ich do Bastionu Tychy, żeby pokazać brazylijskie jiu-jitsu. Dla Martyny to była miłość od pierwszego wejrzenia.

BJJ. Trochę zwykłego jiu-jitsu, trochę judo i zapasów. Świat fikołków, dźwigni i duszeń. Sport dla silnych i kocio zwinnych.

- Dużo się tu dzieje. Te ruchy, przetoczenia, bawiło mnie to, czułam się jak na karuzeli - opowiada Martyna. - Poza tym BJJ jest chyba jedyną formą, która potrafi zniwelować różnicę w sile czy wadze. Możesz pokonać dużo mocniejszego i cięższego od siebie, bez wdawania się w wymianę ciosów. Techniką, sprytem, inteligencją możesz znaleźć drogę do zwycięstwa i rywala na przykład udusić.

Agresywny, stukilowy facet? Szybko leżałby i kwiczał. Kiedyś pojechała na pokazy, dziewczyna w kimonie wzbudzała zaciekawienie. Chętni mogli się z nią zmierzyć, czas: pięć minut. Żaden nie dotrwał do końca.

- W takiej, powiedzmy, bójce na pięści, ktoś może się zamachnąć i przypadkowo dostaniesz „złoty cios”. W parterze jest zupełnie inna bajka - przekonuje Martyna. Do MMA wcale jej jednak nie ciągnęło. O wszystkim, no, prawie o wszystkim zadecydował przypadek.

Ponad dwa lata temu organizatorzy gali w Ustroniu szukali w trybie awaryjnym przeciwniczki dla Izabeli Badurek, dziś jednej z najbardziej znanych polskich zawodniczek MMA. Nikt się nie chciał zgłosić, do walki zostało niewiele czasu. Może dlatego na stół rzucono niezłą kasę: 2,5 tysiące za walkę, 5 za zwycięstwo. Na tle innych gal - kokosy, bo normalnie, jeśli w tym biznesie zaczynasz, liczyć możesz na kilkaset złotych za walkę. A że Martyna akurat potrzebowała pieniędzy - jak to na studiach, nie przelewało się - więc powiedziała: biorę to.

Wiedziała, że w parterze da sobie radę, problemem była walka w stójce, której wcześniej nie trenowała. Na ćwiczenie technik bokserskich miała dwa tygodnie. Weszła do ringu, pewna siebie, choć z kontuzją kolana. Znajomość BJJ do niczego jej się nie przydała. Obiła Badurek na stojąco, wygrała wyraźnie.

Adrenalina, entuzjazm. Jej szkolenowiec z Bastionu, Sławomir Szamota, powiedział tak: - Bałem się, że ci się to spodoba.

- Mój trener był trochę sceptyczny jeśli chodzi o te walki, a że był moim takim trochę guru w sprawach życiowych, no to stwierdziłam: dobra, to była taka jednorazowa przygoda. I machnęłam na to ręką - przypomina Martyna.

Myśli o MMA poszły na bok, zajęła się studiami. Minął rok, może ciut więcej. W branżowych portalach pojawiła się informacja: „Badurek podpisała kontrakt z UFC”. Telefon Martyny rozdzwonił się jak szalony. Znajomi zaczęli ją zachęcać: „Musisz spróbować, na pewno dasz sobie radę”.

Martyna posłuchała. Doszła do wniosku, że plan B na życie ma jako fizjoterapeutka, ale to może robić zawsze. Za to plan A wygląda znacznie ciekawiej. I wtedy znów dostała sygnał od losu. Do jej życiowego partnera, Kamila Wojciechowskiego, zapaśnika, byłego reprezentanta Polski, odezwał się Tomasz Drwal.

Zawarski: - Szukaliśmy osób do nas do klubu, które mogłyby u nas prowadzić zajęcia i byłyby wzmocnieniem kadry nie tylko instruktorskiej, ale i zawodniczej. Po rozmowie z Kamilem, Tomek powiedział mi tak: „Słuchaj, mamy zapaśnika, ale jest też dziewczyna , która byłaby zainteresowana, ma nawet jakieś walki zawodowe na koncie”. Ja na Martynę już kiedyś zwróciłem uwagę, ale potem straciłem ją z horyzontu. Coś mnie jednak tknęło, bo tych dziewczyn w Polsce, które walczą zawodowo nie jest przecież dużo. Czekałem na szczegóły od Tomka. „Ma na imię Martyna”. No to, mówię, bierz ją w ciemno, to materiał na zawodniczkę światowej klasy.

- I wzięli nas z Kamilem w pakiecie - śmieje się Martyna. - Wyszło na to, że pognałam za chłopakiem, za pracą i za marzeniami. Lepiej się to nie mogło ułożyć. To tak, jakby ktoś u góry kreślił moją ścieżkę życia i mówił: spróbuj.

Krew nie robi wrażenia

Na dzień dobry usłyszała: twoim celem jest UFC. Ma się od kogo uczyć. Są specjaliści od różnych sztuk walki, no i jest Drwal, legenda polskiego MMA oraz pierwszy Polak w UFC.

Martyna na sali spędza po siedem-osiem godzin dziennie; nie tylko trenuje, ale prowadzi również zajęcia dla amatorów. Razem z Kamilem Wojciechowskim są także odpowiedzialni za projekt SWD Kids - uczą dzieciaki podstaw BJJ, zapasów. Najmłodsza grupa to maluchy od czterech do sześciu lat, choć tu zajęcia nastawione są bardziej na zabawę i gimnastykę.

Gdyby dzieci zapytały, czy lubi się bić, Martyna musiałaby odpowiedzieć zgodnie z prawdą: - Lubię.

- Nie chodzi o takie bójki, gdzie krew leje się strumieniami, choć ona nie robi na mnie większego wrażenia. Na zawodach staram się po prostu pokazać, że jestem lepsza technicznie. Choć jeśli ze strony rywalki pojawia się jakiś niedozwolony myk, to w moich oczach zaczyna płonąć ogień - śmieje się zawodniczka.

W ringu nie toleruje nudy, nie lubi zachowawczych walk. A Amerykanie z UFC kochają takie zawodniczki.

- Umiejętności to jedno, ale liczy się też aparycja, charyzma, medialność. Martyna to wszystko ma - przekonuje Zawarski.

Droga za ocean nie jest może łatwiejsza niż w przypadku mężczyzn, ale krótsza. U kobiet konkurencja na tym najwyższym poziomie nie jest aż tak duża.

- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to Martynie będzie potrzeba roku do dwóch lat, żeby się znaleźć w UFC. To może być kwestia nawet trzech walk - szacuje Zawarski.

Trzeba tylko zwrócić na siebie uwagę. Problem jest jeden: niełatwo ustawić dla niej pojedynek. Miała walczyć na początku listopada, ale rywalka wycofała się w ostatniej chwili; oficjalnie z powodu kontuzji. Teraz szykowana jest walka na luty.

- Małymi krokami do celu. Martyna musi się rozkręcić, chcemy w przyszłym roku startować jak najczęściej, ale z głową. Może poszukamy przeciwniczek za granicą - podkreśla Zawarski.

- Plany można snuć, ale to MMA - zauważa Martyna. - Czasem może ci zabraknąć szczęścia, czasem zdrowia. Poświęcasz wszystko, a coś się nie udaje, bo przytrafia ci się kontuzja. Dlatego ja podchodzę do tego spokojnie, z pokorą. A jednocześnie trenuję ciężko i chcę być jak najlepiej przygotowana, bo jutro może zadzwonić telefon i trzeba będzie się gdzieś stawić. Po prostu robię swoje i zobaczymy, co przyniesie życie. Na razie nie narzekam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski