MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przetrwają tylko paranoicy

Redakcja
Niedawno prezentowaliśmy sylwetkę prezesa Adidasa, Roberta Louisa Dreyfusa, uznanego za menedżera roku 1997 w Niemczech. Dziś o założycielu i szefie amerykańskiej firmy Nike, światowego lidera w produkcji artykułów sportowych. Philip Hampson Knight wpaja współpracownikom, że prowadzenie biznesu to wojna. By zwyciężać, trzeba być gotowym do najwyższych poświęceń. Według niego drugie miejsce to klęska: oznacza nie zdobycie srebra, lecz utratę złota. Przytaczamy poniżej fragmenty wywiadu Knighta dla niemieckiego czasopisma "Der Spiegel", które publikujemy z pewnymi dodatkowymi skrótami za miesięcznikiem "Zarządzanie na świecie".

Szef firmy Nike o wielkim biznesie

     - Panie Knight, czy tęskni Pan czasami do starych czasów, kiedy sprzedawał Pan obuwie sportowe z samochodu?
     - To sprawiało dużo przyjemności. Byliśmy wtedy studentami, a po jednym z treningów biegowych założyliśmy w 1972 r. firmę, ponieważ mieliśmy pojęcie o obuwiu sportowym. Wtedy już po trzech miesiącach wiedzieliśmy, czy nasze decyzje były dobre czy złe. Dzisiaj to trwa o wiele dłużej i jest okropnie skomplikowane. Mnie podoba się bardziej rola założyciela niż menedżera (...).
     - Swego czasu kupił Pan reprezentację Brazylii w piłce nożnej za 400 mln dolarów. Teraz ma Pan zamiar wydać podobną sumę na zespół angielski. Wymyśla Pan nowe imprezy i sprzedaje prawa do transmisji telewizyjnych. Czy chce Pan zdobyć totalną władzę nad sportem?
     - My nie chcemy rządzić sportem, lecz sprzyjać jego rozwojowi. Nasz biznes opiera się na emocjach, które wzbudza sport. A gdyby jego blask osłabł, to jako pierwsi poniesiemy szkody.
     - Działacze piłkarstwa niemieckiego byli zaszokowani, kiedy chcieli uzgodnić na 25 marca mecz towarzyski z Brazylijczykami. Dowiedzieli się bowiem, że w tej sprawie partnerem negocjacji jest firma Nike. Gdzie pozostaje miejsce na sport, jeśli reprezentacje narodowe należą do firm?
     - Nikt nie chce pozbawić związków możliwości organizowania mistrzostw świata. Jednak w nadchodzących latach zmieni się bardzo wiele (...).
     - Niemiecki Związek Piłki Nożnej skarży się na coraz nowe żądania Pańskiej firmy. Podobno mecz może dojść do skutku tylko wtedy, jeśli dwie ekipy telewizyjne pokazywać będą odmienne zestawy reklam na bandach. Reklamy z jednej strony boiska mają pojawiać się w transmisji do Niemiec, a z drugiej strony, w interesie Nike, na inne kraje świata.
     - Piłka nożna to najważniejsza dyscyplina sportowa, która oferuje jeszcze gigantyczne możliwości. Chcemy z nich korzystać. Zwykły mecz towarzyski Anglia-Brazylia może stać się wydarzeniem światowym, jeśli zostanie właściwie zorganizowany. W ten sposób można ściągnąć dziesiątki milionów widzów na wszystkich kontynentach przed telewizory lub przed komputery połączone z Internetem. Będziemy dbać o to, by było więcej meczów, więcej napięcia, więcej widzów. Wszyscy też będą z tego zadowoleni - kibice i zawodnicy (...).
     - Do czasu następnych mistrzostw świata w 2002 r. chcecie stać się największą firmą piłkarską na świecie. Dzisiaj piłka nożna zapewnia wam wpływy na sumę 200 mln dolarów - przy waszych ogólnych obrotach ok. 9 mld USD. W jaki sposób chcecie to osiągnąć?
     - No właśnie mamy jeszcze duże możliwości wzrostu. To ambitny cel, o który warto walczyć.
     - Być może nie docenia Pan swojego konkurenta - Adidasa. Jego interesy idą doskonale, podczas gdy zyski Nike kurczą się, zaś obroty rosną nieznacznie.
     - Szef Adidasa, Robert Louis Dreyfus, to dobry menedżer, a w biznesie sportowym działa najwyraźniej wielu ludzi, którzy chcą wygrać. Zwycięzca będzie jednak tylko jeden.
     - Niedawno amerykański tygodnik "Business Week" zaliczył Dreyfusa do 25 najskuteczniejszych menedżerów ubiegłego roku. Pana nie było na tej liście.
     - Przed paroma laty byłem na niej, ale nie entuzjazmowałem się tym szczególnie. W równie małym stopniu martwi mnie teraz to, że znalazł się na niej konkurent (...).
     - Pańscy konkurenci twierdzą, że prowadzi Pan biznes jak wojnę.
     - Tak mówił Paul Fireman, szef Reeboka, ale siedzi on całkiem cicho od czasu, kiedy musiał zwolnić kilkaset osób. Ten biznes jest piekielnie twardy, podobnie twardy jak sport wyczynowy. To naprawdę wojna bez kul. Nasi pracownicy angażują swoje życie w interesie firmy, której istnienie zależy przecież od sukcesów. Jeśli przegramy, a to może się zdarzyć bardzo szybko, będziemy musieli dawać wymówienia i przyglądać się, jak ludzie wychodzą ze łzami w oczach. To nie jest sport dla amatorów.
     - Pańscy pracownicy zbierają się na swego rodzaju poranne modlitwy. Niektórzy wytatuowali sobie znak firmy na kostkach. Wszyscy też demonstracyjnie dbają o formę fizyczną. Czy stworzył Pan kult, który ma przekazywać pewną misję także klientom?
     - Ciągle wysuwane są przeciw nam tego rodzaju zarzuty, ale to bzdura. Nigdy nie myśleliśmy o kulcie lub religii. Oczywiście chcemy, by klienci identyfikowali się z naszymi gwiazdorami, by przeżywali ich porażki i zwycięstwa (...).
     - W Pańskich sklepach, np. w Chicago i wkrótce także w Berlinie ma panować jeszcze bardziej poruszająca atmosfera niż w kościele. Na każdym kroku widać nowy slogan reklamowy "I can", a stare buty sportowych bohaterów znajdują się pod szkłem niczym relikwie.
     - I tak ma być. Pragniemy, by wizyta w domu handlowym Nike łączyła się z silnymi emocjami, jakie są typowe dla wspaniałych zawodów. A jeśli kościół nie nadąża za nami, to księża muszą po prostu zabrać się lepiej do roboty.
     - Płaci Pan swoim atletom miliony, aby móc wykorzystywać ich w swojej reklamie. Firma Nike przekształciła się w światowy koncern, ale ten kult gwiazdorów przyniósł również szkody sportowi.
     - Sport to dzisiaj wielki biznes i tak już pozostanie. Niestety, niektórzy zawodnicy nie dali sobie rady z większymi pieniędzmi i zeszli na manowce. Opinia publiczna słusznie była tym zgorszona.
     - Pańscy konkurenci, jak Reebok, anulowali dziesiątki kontraktów z gwiazdorami sportowymi.
     - To ich sprawa. Ludzie nadal chcą oczywiście oglądać gwiazdorów, których należy jednak ukazywać pomysłowo i na coraz nowe sposoby. Nasza kampania z Michaelem Jordanem była najskuteczniejszym przedsięwzięciem marketingowym w historii sportu. Kiedy w latach 80. ludzie przyzwyczaili się do migawek reklamowych z tym koszykarzem i gdy doszło do spadku sprzedaży, zaczęliśmy pokazywać go w triku filmowym, jak gra przeciwko królikowi Bugs Bunny. Wszyscy uważali to za zabawne i znowu więcej kupowali. Niedawno zachęciliśmy Jordana do utworzenia firmy. Prowadzi on sprzedaż pod własnym logo i jest to doskonały biznes (...).
     - A jak wygląda przywiązanie pracowników do firmy? Tysiące Azjatów, którzy szyją i kleją obuwie Nike, otrzymują często niewiele ponad dolara dziennie.
     - Nie można już wytwarzać obuwia w USA lub Niemczech, gdyż kosztuje to zbyt drogo. Tak więc przenosimy produkcję do Trzeciego Świata. Nie ma to nic wspólnego z wyzyskiem, lecz zapewnia tam ludziom pracę, pieniądze i wyższą stopę życiową. Płacimy dwa razy więcej niż wynosi przeciętna płaca. Jeśli ktoś podejmuje działalność w kraju, gdzie ludzie zarabiają dolara dziennie, czyli okropnie mało, i płaci im dwa dolary, to chyba nie robi nic złego.
     - Fabryki mające kontrakty z Nike znane są z twardego zarządzania. Napływa wiele informacji o złym traktowaniu ludzi. Np. kobiety, które były ubrane niewłaściwie, musiały biegać w upale dookoła fabryki.
     - Większość z tego, co o nas piszą, to po prostu kompletne bzdury.
     - Na przykład?
     - Na przykład, że w fabrykach doszło do zgonów. Globalizacja wywołuje strach u wielu ludzi, a cały szereg środowisk denerwuje się rozwojem wolnego handlu. Przedstawiciele takich grup odkryli nagle, że wzbudzą wokół siebie dużo szumu, jeśli będą atakować symbol sportu międzynarodowego. Pojedźcie do tych fabryk, gdzie rzekomo dzieją się tak straszne rzeczy. Zobaczycie tam, po każdym ogłoszeniu w sprawie przyjęć nowych pracowników, trzystu ludzi tłoczących się na jedno miejsce. Dlaczego przychodzą? Ponieważ oferujemy najlepsze miejsca pracy w ich kraju (...).
     - Zgromadził Pan majątek osobisty o wartości około 5 mld dolarów i tym samym należy Pan do najbogatszych ludzi w Ameryce. Czy nie nazwyciężał się Pan już dostatecznie dużo?
     - Jimmy Connors powiedział kiedyś, że bardziej nienawidzi porażek niż lubi zwycięstwa. Ze mną jest tak samo. Kiedy wyszliśmy na pierwsze miejsce w branży sprzętu sportowego, nie odczuwałem wielkiej satysfakcji. Byłem z tego zadowolony, ale nic więcej. Zabójczo działają na mnie natomiast przegrane, przede wszystkim wtedy, gdy dochodzi do nich mimo naszych ogromnych wysiłków.
     - Nie potrafi Pan się delektować sukcesem?
     - Nie potrafię. Na to nie ma czasu. Jeśli dana drużyna piłkarska zdobywa mistrzostwo świata, to jej zawodnicy mogą z tego żyć przez cztery lata. W moim biznesie sytuacja może się mocno zmienić już następnego dnia. Andy Grove, prezes Intela powiada, że w biznesie umieją przetrwać tylko paranoicy - i ma świętą rację. Naprawdę tak jest.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Zastrzeż PESEL - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski