MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Przyczynek do obchodów 35. rocznicy powstania KOR - także o telewizji i esbeckich emeryturach

Redakcja
23 lub 24 września. Dzwoni do nas na wiochę ktoś z TVP 2. Nazwisko nic mi nie mówi, więc je błyskawicznie zapominam.

Powiada, że 35. rocznica powstania KOR-u, feta na Zamku, a na fecie będzie film o rzeczonym KOR-ze z moją piosenką o szosie E-7, czyli o Radomiu. I, że TVP kręci z tego reportaż, i oczywiście tantiemy prześle na ZAiKS. No to mu przerywam i mówię, że ja jestem niezależny i do nijakiego ZAiKS-u nie należę i trzeba ze mną umowę licencyjną podpisać. Na to on, tak trochę nie na temat, mówi, że panie Janie, przecież Pan jest zaproszony na Zamek i... No to wyjaśniam, że istotnie, kancelaria coś przysłała, ale się nie wybieram. No to on, że jak się upieram z tą umową, to trudno, to podpiszą. Więc przechodzę do konkretu i mówię, że musi być w niej taka formułka o wynagrodzeniu w wysokości średniego miesięcznego świadczenia emerytalnego funkcjonariusza byłej SB. Mówi - po pauzie - że ja chyba żartuję, i o jaką w końcu sumę chodzi. Wyjaśniam, że nie żartuję, że o ile pamiętam to dwa sześćset, czy coś koło tego. Poczem... cisza, chwila szeptanki, i komunikat, że o czymś takim to kierownictwo musi zdecydować. I się rozłącza.

Wygrzebuję z szuflady tę umowę. Mój lakmusowy papierek. Czytam samoje gławnoje: punkt piąty: "Z tytułu udzielenia licencji w zakresie o którym mowa w pkt 2 umowy LICENCJOBIORCA wypłaci Autorowi wynagrodzenie w kwocie równej średniemu miesięcznemu świadczeniu emerytalnemu pobieranemu przez FUNKCJONARIUSZA byłej SŁUŻBY BEZPIECZEŃSTWA wynoszącej 2558 zł brutto (słownie: dwa tysiące pięćset pięćdziesiąt osiem zł)."

No właśnie. Wszystko niby w porządku. Nikt przecież nikogo nie obraża, nie nazywa ubekiem, ani esbekiem, tylko Funkcjonariuszem - i to z dużej litery. Do czego tu się można przyczepić? Hmmm..., co najwyżej do kwoty tej miesięcznej esbeckiej renciny, bo taka - nawet po tej obniżce - przymała się wydaje. Pewnie z panienkami z hali maszyn i wszelakim niższym personelem usługowo-pomocniczym policzyli. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, kierowane po tej strasznej obniżce, o ile pamiętam, przez pana Schetynę - mimo indagacji - tej średniej nie było łaskawe obwieścić. (...)

Po paru dniach... Telefen od Chojeckiego z propozycją, że on podpisze ze mną umowę, bo w telewizorni żaden menago się nie podłoży i na te moje numery z esbeckimi emeryturami nie pójdzie. Czyli umowa z nim, a on sobie potem jakoś od telewizorni tę kasę wycofa.

No to mówię: Ty się nie wcinaj, przecież wiesz, że mi nie chodzi o kasę. Oni już ten reportaż skręcili i teraz muszą z tego jakoś wybrnąć i to ani mój, ani twój, tylko ich kłopot. Daj mi adres mailowy prezesa Brauna.

No to mi dał, i chyba też mu ulżyło, że się nie będzie w to mieszał.

Dwie godziny później. Dzwoni facet: serdeczności, przecież się znamy, na Raszyńskiej u nas bywał, nazywa się Krzysztof Lang, jest niezależnym producentem, i to on zrobił ten film, i on podpisze ze mną umowę. Pytam, czemu nie telewizornia? No jak to, czemu? Dziwi się i zaczyna tłumaczyć, że ja pewnie nie wiem, ale telewizornia to już nic samemu, wszystko przez niezależnych producentów, takich jak jego spółka. Pełen outsourcing, czyli... Przerywam i pytam, czy wie, że w tej umowie musi być formułka o wynagrodzeniu w wysokości ekwiwalentu esbeckiej emerytury. Tak, wie. Zaraz przyśle pocztą, reszta korespondencji na maila. OK.
Pod koniec września przychodzi mail z wzorem umowy. Jest antydatowana. I idiotyczna - bo "o dzieło z przeniesieniem praw autorskich". Istny cyrograf. Podpisując coś takiego, sprzedałbym swoją starą poczciwą piosenkę za psie pieniądze telewizorni do lukrowania kolejnych rocznic, a to ci KOR-u, a to radomiowego Czerwca (...) Ta akurat im się nadaje; ani Genarała, ani "ludzi honoru" nie obraża. Dla kombatantów czytelna, dla młodziaków nuda i smędzenie starcze. Na niewygodne rocznice w sam raz.

No dobra. Reportaż już pewnie poszedł - choć tak naprawdę to nie wiem, bo telewidz ze mnie marny. Mam więc do wyboru: nie podpisać i pieniaczyć się o naruszenie praw (podobno trzykrotna zwykle przebitka), albo uprzeć się przy umowie w wersji Wieśka J. i ciągnąć sprawę dalej, licząc na to, że coś przekombinują. Wybieram to drugie (za co zresztą mój kurator finansowy, mec. Wiesław Johann mnie dobrotliwie opieprza).

Potem wszystko idzie jak po maśle. Umowa w mojej - przygotowanej przez mec. Johanna - wersji podpisana. Kasa ma być przelana w ciągu 14 dni. Tyle, że "film", o którym była mowa, zmieniono na "reportaż", a z TVP2 - zrobiła się TVP Jedynka. Ale to detale. W końcu najważniejsze, że formułka o ekwiwalencie esbeckiej emerytury się ostała... Więc... Dosyć tej asertywności: podpisuję.

Podpisałem, bo niby dlaczego miałbym nie podpisać, ale po trochu nachodzą mnie wątpliwości, czy nie straciłem ostatniej szansy. Bo koniunktura na moje niegdysiejsze przyśpiewki jaka jest - każdy widzi. Mogłem niby nie podpisać i od razu sprawę nagłośnić. Ale z drugiej strony - tak sobie tłumaczę - zasłoniliby się tym jakimś Langiem i wtedy by mogło wyglądać na pieniactwo i wojnę o kasę. Czort wie, czy to na dobre, czy na złe.

Czas leci. Kasy nie widać. Zaczyna świtać nadzieja, że coś się z tego wykroi.

Na począku grudnia dzwonię do Langa. Coś mętnie tłumaczy. Wychodzi na to, że za tydzień telewizornia mu przeleje i wtedy dopiero będzie mógł zapłacić. Czekam 10 dni. Wysyłam mail z wzmianką o odsetkach. Potem następny, w którym robię błąd - literówkę - i zamiast 1 roku wychodzi, jakby do 3 mi się to jego niepłacenie wydłużyło (Lang chyba się z tej pomyłki ucieszył, bo mu wyszło na to, że wiejski pojar nawet na kalendarzu nie kumaty i da się łatwo wydymać. Wywalił więc kawę na ławę, że zapłaci nie wcześniej, niż wydusi coś z telewizorni. A w tym roku pewnie nie wydusi, bo im się kasa skończyła - to już mój domysł.).

Czytam ten jego, taki więcej chamski, mail i przypomina mi się stworzona przez Haska postać Feldkurata i jego wierzyciela, o którym dłużnik mówił pogardliwie per "Mąż Wytrwały". A na koniec spuścił go ze schodów... Ta rola mi nie odpowiada. Decyduję więc, że... Trudno, nie udało się bezpośrednie zderzenie z telewizornią, to rozegram to z ich podwykonawcą - podlizuchem.

Wysyłam więc niezwłocznie wezwanie do zapłaty (to takie konieczne pismo przedprocesowe, bez niego sąd nie przyjmie pozwu). W wersji jak niżej: "W związku z tym, iż (tu nazwa Spółki z O.O., której prezesem jest p. Lang) nie wywiązała się z umowy zawartej ze mną w dniu 26.09.2011,wzywam do niezwłocznego przelania na moje konto sumy 2558 zł powiększonej o odsetki ustawowe.
Prezesowi Spółki - p. Krzysztofowi Lang - pozwolę sobie dodatkowo wyjaśnić, że umowa licencyjna nie zawierała klauzuli stanowiącej, iż płatność na rzecz licencjodawcy uzależniona jest od tego, kiedy i czy TVP 2 zechce wynagrodzić p. Langemu jego usłużność.

W przypadku nie zrealizowania płatności zmuszony będę wystąpić na drogę sądową.

dr Jan Krzysztof Kelus"

No i wygląda na koniec. Mało zresztą satysfakcjonujący. Nierzetelnych, zalegających z płatnościami "ludzi sukcesu" jest w Polsce pod dostatkiem. Pieniaczenia się z jakimś tam panem Lang o zator płatniczy nijak nagłośnić się nie uda. Trudno. Tym razem się nie udało, a następnej okazji za panowania pana na Telewizorni Juliusza B. - to się raczej nie doczekam. Próbuję się pocieszać, że niby "dłużej klasztora niż przeora", ale chyba za stary jestem, żeby mnie to archaiczne porzekadło nastrój podreperować mogło.

Aż tu nagle, po dwóch dniach, telefonuje ktoś o niewyraźnym nazwisku. Z TVP (chyba z Jedynki). Stwierdza, że jest problem: prawnicy nie zgadzają się na zawarty w umowie zapis o jakichś esbeckich emeryturach. Oni czegoś takiego nie podpiszą. Próbuję się dopytać, o co mu właściwie chodzi, przecież umowę mam podpisaną z niezależnym producentem, a nie z TVP. No to on na to, że dział prawny takiej umowy nie przyjmie, nie można będzie Panu Lang zapłacić, musimy więc jakieś wyjście wynegocjować, a ja powinienem zrozumieć, że....

I tu jakoś trafił u mnie na zły moment, bo zamiast się cieszyć z tego, że debile z telewizorni się na koniec podstawili, troszkę sobie pokrzyczałem, że jednakowoż (...) nic nie muszę, p....... telewizyjnych prawników, a w szczególności ich esbeckich kumpli, walę słuchawką i wyłączam telefon. Co uczyniłem.

I to właściwie na tyle.

Jan Krzysztof Kelus

Więcej:

www.wpolityce.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski