_W_ychodziłem rano z Collegio. Napotkałem pod drzwiami kobietę z mężczyzną.
- My do księdza Malińskiego.
- To jestem ja.
- Cudownie się składa. Tylko widzimy, że ksiądz wychodzi. Spieszy się ksiądz? Jesteśmy dziennikarzami, chcieliśmy zadać księdzu parę pytań.
- Idę żegnać się z Rzymem. Do wyjazdu mam jeszcze trzy dni.
- Możemy towarzyszyć w tym pożegnaniu?
- Jak państwo chcecie mi towarzyszyć, bardzo proszę.
- Czy to prawda, co napisano w jednym z tygodników o księdzu, że ksiądz zawdzięcza papieżowi swoją karierę?
- Karierę? - zapytałem zdziwiony. - Nie pamiętam, żeby coś takiego zaistniało w moim życiu. Nie jestem ani kanonikiem, ani prałatem, ani infułatem, ani biskupem, ani profesorem.
- Byliście przyjaciółmi od 1940 r. I dokąd to trwało?
- Trwa to do dziś i, na ile mogę powiedzieć, tak będzie zawsze.
- Jednak potem Wojtyła był przełożonym księdza.
- Tak. Był najpierw biskupem pomocniczym w Krakowie. Potem arcybiskupem Krakowa, czyli bezpośrednim przełożonym.
- Czy można mówić w takim układzie o przyjaźni?
- Pamiętam, jechaliśmy samochodem przez krakowskie Aleje Trzech Wieszczów - to było wkrótce po otrzymaniu sakry biskupiej - powiedziałem do Karola: "Tylko nie chcę, byś mnie popierał w jakikolwiek sposób".
- I zgodził się z tą propozycją?
- Mogę powiedzieć, że sprawdził się pod tym względem w zupełności.
- Może ksiądz podać jakiś przykład?
- Bardzo proszę. Myślałem nie o karierze, ale o nowej, zupełnie innej pracy.
- Cóż to miało być?
- Zgłosiłem się do księdza biskupa Wojtyły z "propozycją nie do odrzucenia": "Chciałbym zrobić studia reżyserii filmowej w Łodzi".
- A skąd nagle taki pomysł?
- To nie był nagły pomysł, bo towarzyszył mi od dawna. Tylko z nim się nie zdradzałem.
- Próbował ksiądz coś robić w tej materii?
- Usiłowałem upewnić się w nim. Odnalazłem w Rabce reżysera dokumentalistę o nazwisku Kaden. Zaproponował mi towarzyszenie na planie zdjęciowym.
- Przy tylu obowiązkach, które ksiądz wykonywał?
- Wykorzystywałem fragmenty wakacji. I w ten sposób byłem którymś pomocnikiem reżysera w paru dokumentach i w paru fabułach. I czułem, że potrafię coś zdziałać.
- Jak zareagował ksiądz biskup?
- Karol popatrzył się na mnie zdumiony: "Co ci chodzi po głowie?" Odpowiedziałem: "Trzeba kręcić katolickie filmy. I to trzeba robić fachowo, nie uznaję amatorszczyzny. Trzeba skończyć studia".
- Co na to Wojtyła?
- Usłyszałem odpowiedź: "Jestem przeciw. Obecnie potrzebujemy dobrych katechetów. Ty robisz to bardzo dobrze. Jeżeli chodzi o kręcenie filmów katolickich, to wiesz, że to nierealne. Władze komunistyczne na to nie pozwolą". "Przecież komunizm nie będzie wiecznie trwał, wreszcie się skończy" - argumentowałem. Odpowiedział: "Kto wie, kiedy. Na razie potrzebujemy dobrych katechetów. Zresztą to nie ode mnie zależy, ale od arcybiskupa Baziaka, ale wiedz o tym, że arcybiskup spyta mnie o moje zdanie na ten temat. Odpowiem negatywnie".
- Nie miał ksiądz żalu do niego, że nie przystał na księdza prośbę?
- Chyba tak, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że dla niego, jako biskupa, ważniejsze jest aktualne dobro diecezji niż niepewna przyszłość.
- I na tym się sprawa zakończyła?
- Jeszcze był finał, ale po latach. Kiedy Karol, już jako Jan Paweł II, zaproponował mi, żebym się zajął telewizją i filmem watykańskim, odpowiedziałem, że nie jestem do tej roboty przygotowany. A więc kariery nie zrobiłem. I całe szczęście.
- Jednak to nie był jedyny konflikt księdza z Wojtyłą.
- Kiedyś w czerwcu przyszło zawiadomienie, że mam objąć stanowisko wikarego u św. Szczepana w Krakowie.
- Po ilu latach?
- Po 11 latach pracy w Rabce. Uśmiechnąłem się do siebie, bo mi się przypomniało, że gdy po święceniach kapłańskich żegnałem się z seminaryjnym ojcem duchownym, ks. Stanisławem Smoleńskim, on westchnął i powiedział mi: "Nie wiem, gdy wytrzymasz w Rabce pół roku, to będzie dobrze. Ty, taki mieszczuch krakowski". A więc przeniesiono mnie z ukochanej Rabki do mojego Krakowa, o którym zapomniałem.
- A w Krakowie?
- Jak w Krakowie. Na początku ksiądz biskup Karol Wojtyła powiedział, że mam między innymi zacząć prowadzić duszpasterstwo studentów. Bo choć są kościoły z rozwiniętym duszpasterstwem akademickim, takie jak np. św. Anna, św. Florian, Dominikanie, Misjonarze na Czarnej Wsi, jednak to nie wystarcza i należy również rozpocząć duszpasterstwo studentów u św. Szczepana. A więc zacząłem. Były konferencje raz w tygodniu, z dyskusją, w kaplicy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Były msze święte niedzielne z minikazaniem o godzinie 9. I były telefony.
- Jakie telefony?
- Z kurii. Raz w tygodniu, w poniedziałki. Żebym się zgłosił do ks. biskupa Karola Wojtyły, który zaczynał rozmowę pytaniem: "A cóżeś ty znowu mówił w ostatnią niedzielę na kazaniu?". Usiłowałem je powtórzyć, z większym czy mniejszym szczęściem. Karol podsumowywał: "Właściwie to jest w porządku. Tylko język inny". Radził mi: "Pisz kazania, zanim przystąpisz do ich wygłoszenia. Idź z nimi do któregoś z profesorów, choćby do księdza profesora Mariana Michalskiego, masz z nim dobry kontakt. Niech ci wygładzi ostrości". Odpowiedziałem: "Tylko sęk w tym, że ja piszę kazanie nie przed wygłoszeniem, a po wygłoszeniu."
- I ustąpił?
- Ustąpił. Bo tak sobie myślę, że on potrafił zachować przyjaźń, pozostając przełożonym. Przecież przyjaźń opiera się na zaufaniu, na elementarnym przekonaniu, że przyjaciel jest człowiekiem odpowiedzialnym i nie zrobi żadnego głupstwa.
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?