Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przypadek, błąd 20-latka czy niebezpieczna szybkość [WIDEO]

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Rządowe audi przy oświęcimskim drzewie
Rządowe audi przy oświęcimskim drzewie FOT. GRZEGORZ SUŁKOWSKI
Kontrowersje. Forsowana przez rząd wersja wydarzeń budzi olbrzymie wątpliwości, bo jest sprzeczna z naszym doświadczeniem - twierdzą oświęcimianie obserwujący niemal codziennie przejazdy polskich i zagranicznych kolumn rządowych ulicami miasta i sąsiednich miejscowości.

- Premier Beata Szydło czuje się dobrze i prawdopodobnie w poniedziałek opuści Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawie, gdzie zawieziono ją po piątkowym wypadku w Oświęcimiu - mówili wczoraj wieczorem jej współpracownicy. Szpital opuścił już jeden z dwóch poszkodowanych wraz z nią funkcjonariuszy BOR. Kuracja drugiego trwa.

Tymczasem wielu oświęcimian oburza, że wysocy przedstawiciele władzy, z szefem MSWiA Mariuszem Błaszczakiem, jego zastępcą Jarosławem Zielińskim i komendantem głównym policji Jarosławem Szymczykiem, wskazali już winnego: 20-letniego Sebastiana, ucznia oświęcimskiego technikum.

WIDEO: Jerzy Dziewulski: Prowadzący samochód premier Szydło zachował się jak "niedzielny kierowca"

Źródło: TVN24/x-news

Według oficjalnej wersji, nie ma wątpliwości, że właśnie on doprowadził do zderzenia opancerzonej limuzyny pani premier z drzewem. Informacjom polityków, że otrzymał on już zarzuty zaprzeczyła jednak prokuratura. - Rządowa wersja wydarzeń budzi mnóstwo wątpliwości - uważają mieszkańcy obserwujący niemal codziennie przejazdy polskich i zagranicznych kolumn rządowych na tym samym odcinku drogi w Oświęcimiu.

Audi premier Beaty Szydło uderzyło w drzewo przy ul. Powstańców Śląskich. To fragment trasy z Krakowa i Śląska do muzeum Auschwitz. - Co drugi dzień jedzie tu jakiś prezydent, premier, król albo minister - mówi nam mieszkaniec ceglanej kamienicy obok miejsca wypadku. Od ponad roku jeżdżą tędy limuzyny wożące Beatę Szydło do domu we wsi Przecieszyn w sąsiedniej gminie Brzeszcze. Od miejsca wypadku dom ów dzieli ok. 10 km.

Prosta jak drut ulica biegnie wzdłuż torów kolejowych, od ronda przy barze McDonald’s do kolejnego, przy największym w okolicy centrum handlowym „Niwa”, a potem dalej, do ronda przed dworcem kolejowym. Po prawej ciągną się tereny PKP, a po lewej, przy zjeździe z ronda do „Niwy”, działa stacja Orlenu. 200 metrów dalej, także po lewej, do ul. Powstańców dochodzi ul. Orzeszkowej. Ludzie chętnie w nią skręcają, by skrócić sobie drogę do domu.

Tak samo zrobił Sebastian. Przepuścił jadący na sygnale pierwszy z trzech samochodów kolumny rządowej. Nie zauważył, że jest wyprzedzany przez drugą limuzynę, włączył lewy kierunkowskaz i próbował skręcić w ul. Orzeszkowej. Nie chcąc go staranować kierowca Beaty Szydło odbił w lewo, wjechał na pas zieleni oddzielający chodnik od jezdni i uderzył w drzewo przed „ciucholandem”.

Prędkość i syreny

Według zapewnień p.o. szefa BOR Tomasza Kędzierskiego, kolumna rządowa miała włączoną sygnalizację świetlną i dźwiękową, poruszała się z prędkością 50 km/h. Manewr borowca miał uratować seicento przez zmiażdżeniem przez trzytonowe audi, a jego kierowcę przed śmiercią. Wiceminister Jarosław Zieliński oświadczył, że 20-latek „przyznał się do winy” i „usłyszał zarzut uszkodzenia ciała w związku ze spowodowaniem wypadku drogowego”, za co grożą trzy lata odsiadki.

Posłowie Marek Sowa z Nowoczesnej i Borys Budka, były minister sprawiedliwości z PO, na „konferencji” pod feralnym drzewem stwierdzili, że rozmawiali z Sebastianem i ten zaprzeczył, jakoby przyznał się do winy. Zaoferowali mu bezpłatną pomoc prawną.

- Kolumna Beaty Szydło jeździ 80-90 km przez ronda. To koło „Niwy” można ściąć i przejechać na wprost, potem, na wysokości Orzeszkowej, auto zwykle przyspiesza - opisuje zgodnie kilku mieszkańców.

Skrzyżowanie z ul. Orzeszkowej jest szerokie, samochód skręcający w lewo można wyminąć z prawej. Policjanci twierdzą, że chłopak zjechał nagle od prawego krawężnika na lewo, dlatego nie dało się go minąć. Mieszkańcy nie rozumieją jednak, dlaczego przy tak małej prędkości kierowca rządowej limuzyny nie wyhamował lub nie wjechał w ul. Orzeszkowej. Sprawdziliśmy: można to zrobić zwykłym autem, a co dopiero audi z napędem na cztery koła. Paru kierowców robiło też na naszych oczach… próbę hamowania na tym odcinku - z 50 km na godzinę do zera. Stawali parę metrów przed drzewem.

Wniosek: limuzyna pani premier musiała jechać dużo szybciej, co zresztą widać po zniszczeniach audi. Przy okazji pojawia się pytanie, w jakiej odległości jechały rządowe auta, skoro Sebastian zauważył pierwsze, a drugiego już nie?

Kolejna wątpliwość dotyczy sygnałów dźwiękowych. Komendant główny policji powołuje się na świadków, którzy słyszeli, iż kolumna jedzie z włączonymi syrenami. To ważne, bo prawidłowo poruszające się pojazdy uprzywilejowane muszą używać nie tylko sygnałów świetlnych, ale i dźwiękowych. Ponadto pierwszy musi sygnalizować przy pomocy czerwonego światła, że jadą za nim kolejne. Część świadków twierdzi, że ów pierwszy pojazd „migał na niebiesko” i żadne z aut nie używało syren.

- Auta rządowe po wjechaniu do miasta używają jedynie krótkich, półsekundowych, „pipnięć” przed rondami i jadą tylko na „kukułach”. Słyszałem od kolegi z PiS, że pani premier nie chce zakłócać mieszkańcom ciszy - twierdzi pracownik centrum „Niwa”. Potwierdza to miejscowy ochroniarz, który przy okazji przyznaje, że jest „mocnym zwolennikiem PiS”. - Syren nie używają, ale chyba sygnały świetlne wystarczą? Każdy je widzi i zjeżdża do krawężnika. A ten niedoświadczony łebek nie zauważył i zrobił wypadek - przekonuje.

Mieszkańcy pobliskich kolejarskich kamienic twierdzą, że przed wypadkiem nie słyszeli syren. - Był trzask od uderzenia w drzewo, a syreny pojawiły się, jak służby zaczęły się zjeżdżać - relacjonują zgodnie.

Dowody

Świadków przejazdu rządowej kolumny powinno być wielu. Obok centrum „Niwa” jest duży parking z widokiem ul. Powstańców Śląskich, wcześniej jest parking Biedronki, później stacja Orlenu. Na wszystkich tych obiektach widać też kamery monitoringu. Policja zabezpieczyła nagrania.

Monitoring nie rejestruje jednak dźwięku. Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, nie obejmuje też zasięgiem ulicy Powstańców Śląskich, a jedynie centrum handlowe z parkingiem i stację z zapleczem. Kamery Orlenu na pewno nie „widzą” skrzyżowania z ul. Orzeszkowej. W samym miejscu zdarzenia nie ma żadnych kamer. Choć na pewno jedna była - zamontowana w audi pani premier. Podobno zarejestrowała całe zajście.

Lokalny dziennikarz piszący od 15 lat o wypadkach dziwi się: - Pierwszy raz słyszę, by ktoś miał zarzut spowodowania wypadku drogowego, zanim ktokolwiek przeanalizował ślady kryminalistyczne zebrane na miejscu zdarzenia.

Dodaje, że normalnie do kolizji przyjeżdża trzech fachowców z policji. Zabezpieczają dowody, robią zdjęcia, dwa radiowozy blokują drogę - z jednej i drugiej strony. - Tu było inaczej. Odniosłem wrażenie, że 75 funkcjonariuszy zadeptuje ślady - twierdzi reporter.

Zauważa, że część świadków, wypowiadających się chętnie w sobotę rano, zaczęło się potem bać oskarżenia o „fałszywe zeznania”. - „Fałszywe”, czyli niezgodne z oficjalną wersją - wyjaśnia. Świadka, który stwierdził, że kolumna nie używała syren, pułkownik policji nazwał mitomanem, który wpycha się przed kamery.

- Od dwunastu miesięcy państwo PiS nie potrafi wyjaśnić sprawy sparciałej opony w limuzynie prezydenta Andrzeja Dudy, a w ciągu zaledwie kilkudziesięciu minut stawia się młodemu człowiekowi zarzuty - dziwi się poseł Budka.

Wczoraj prokurator Janusz Hnatko wyjaśnił, że wbrew twierdzeniom małopolskiej policji, wiceministra Zielińskiego i innych przedstawicieli rządu, 20-letni oświęcimianin formalnie nie usłyszał na razie zarzutów. Dotąd postępowanie prowadziła policja. - Ale to prokurator, kiedy będzie miał całe akta i zgromadzony materiał dowodowy, będzie decydował o tym, czy postawić bądź nie zarzut konkretnej osobie - zaznaczył Hnatko.

***

Przestraszony chłopak z czerwonego seicento

Jest przerażony, nie chce rozmawiać z nikim. Po pięciogodzinnym przesłuchaniu, w którym - bez adwokata - „spowiadał się” grupie śledczych, boi się, że przez jakąś wypowiedź trafi do aresztu z zarzutem „mataczenia w sprawie” - twierdzą przyjaciele 20-letniego Sebastiana, ucznia Powiatowego Zespołu nr 2 Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego i Technicznych w Oświęcimiu (kończył je m.in. słynny pływacki mistrz świata Paweł Korzeniowski). Sebastian chodzi do ostatniej klasy technikum chemicznego. Uczy się na informatyka. Uchodzi za bardzo spokojnego, nie sprawia kłopotów wychowawczych. Marzy o zdaniu matury i podjęciu pracy.

Prawo jazdy zrobił zaraz po ukończeniu 18 lat, ponad dwa lata temu. Od tego czasu dużo jeździ. Koledzy twierdzą, że robi to dobrze, ostrożnie, bez brawury. Nigdy nie widzieli, by prowadząc słuchał muzyki przez słuchawki. Co najwyżej - przez radio, jak wszyscy.

Seicento pożycza od mamy, pracowniczki jednego z punktów usługowych w centrum handlowym „Niwa”. W feralny wieczór zadzwonił właśnie do niej. Przybiegła z pobliskiej „Niwy”, ale policjanci nie dopuścili jej do niego, choć mąż premier Beaty Szydło, Edward, bez problemu dotarł do małżonki.

Koledzy Sebastiana też są przestraszeni po tym, jak 20-latek został - ich zdaniem - „rozjechany w mediach przez szefa MSWiA Mariusza Błaszczaka i innych ludzi władzy”. Nie uzyskał przy tym od państwa żadnej pomocy lekarskiej ani psychologicznej.

- Nie dostał kopii protokołu z zeznaniami. Protokół podpisał o 23.40 bez załącznika z zeznaniami, a potem z TVP usłyszał, że przyznał się do spowodowania wypadku. To wymaga wyjaśnienia - uważa Marek Sowa z Nowoczesnej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski