Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przypadek eboli w Polsce

Paweł Kowal
Od Krakowa do Brukseli. Nie ma teraz ważniejszego tematu niż wybory samorządowe. Nie ma państwa prawa, demokracji itd. bez pewności obywateli, że przy liczeniu głosów i organizacji wyborów nie ma szwindlu.

To dlatego ludzie nie wychodzą na ulice zbyt często, dlatego powstrzymują wiele emocji, bo liczą na wyborczą kartkę, pardon, książeczkę. Że przy jej pomocy zmienią władzę. Każda więc prawdopodobna wątpliwość musi być rozstrzygana na korzyść poczucia pewności wyborców, że mieli wpływ na wybór nowej władzy.

Lekceważenie choćby jednego sygnału o braku jakiejś partii na liście do głosowania czy dosypywaniu głosów lub „unieważnianiu” tych, które padły na konkurentów to rak demokracji, który musi obrócić się przeciw państwu. Praktyka swobodnego traktowania kart wyborczych nie jest w Polsce, niestety, nowa. Już podczas poprzednich wyborów słychać było o naciskach administracyjnych czy niewiarygodnie wielu unieważnionych głosach. W tym roku skumulowało się to wszystko i doszły problemy z systemem liczenia głosów.

I co tu poradzić? Pierwsza pokusa: powiedzieć ludziom, że nie ma wyjścia. Jak w starej anegdocie, nie oddać płaszcza zostawionego w szatni, powiedzieć, że nie było i tyle. Jeśli zakłada się, że nie ma siły, by powtórzyć wybory, a jednocześnie co do zasady nie sprawdza się np. unieważnionych kart do głosowania, to daje się obywatelom komunikat na przyszłość, że tak naprawdę na fałszerstwa nie ma sposobu.

Jeśli nie ma ustalonej granicy nieprawidłowości, poza którą wybory idą jednak do poprawki, to brzmi to jak komunikat, by każdy kto znajdzie kod dostępu do serwera PKW wpisał sobie w te tabelki pana Czaplickiego co mu się podoba. Sytuacja jest taka: albo ktoś pokaże efektywną drogę dochodzenia przed sądami w sprawie licznych nieprawidłowości albo politycy powinni porozumieć się co do rozwiązania nadzwyczajnego – inaczej u wyborców pozostanie wrażenie, że wybory są jak za PRL.

Przestępstwa i naruszenia wyborcze są ebolą demokracji. Brak efektywnego ścigania tych „niby” drobnych nadużyć to jak podróż chorego na ebolę zatłoczonym tramwajem. Żal było patrzeć w tym tygodniu, jak ludzie rozumiejący skalę zniszczeń w polskim systemie demokratycznym jaki spowodowała PKW, gryzą się w język tylko dlatego, by nie brzmieć tak samo jak Jarosław Kaczyński, Leszek Miller i Jarosław Gowin.

Jeśli ktoś milczy i wycisza to co się stało lub próbuje obracać w żart szereg poważnych sygnałów o nadużyciach, nie ma prawa do dumy z polskich przemian ostatnich 25 lat. Polskie nadzieje po wojnie umarły ostatecznie wraz ze sfałszowanymi w 1947 roku wyborami, potem odżyły przy wyborczej urnie 4 czerwca 1989 roku. A teraz pan Czaplicki zrobił sobie z nich hecę. Pytanie, co my na to?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski