- Kiedy rozmawiałem z Tobą bodajże przy okazji trzeciej Twojej płyty solowej, powiedziałeś, że wyjście z cienia Kalibra 44 kosztowało Cię wiele czasu i pracy. Dlaczego więc zdecydowałeś się reaktywować grupę?
- Kiedy zaczynałem własną działalność miałem problemy z zebraniem się w sobie. Trochę się rozpuściłem wtedy warsztatowo. Dużo koncertowałem, mało pisałem. W tym była więc największa trudność. Musiałem się rozkręcić - i poszło mi całkiem nieźle, bo do dzisiaj nagrałem pięć solowych płyt. Z czasem zacząłem jednak szukać czegoś, co by mnie pobudziło muzycznie. Reaktywacja Kalibra okazała się dla mnie fajnym odświeżeniem i spełnieniem oczekiwań wielu fanów.
- Ty zainicjowałeś tę reaktywację?
- Nie. To stało się właściwie samo. W 2013 roku dostaliśmy propozycję zagrania na Open’erze. Początkowo trochę oponowałem, bo bałem się, że sprzyjające wiatry do reaktywacji pojawią się za szybko, ponieważ jako zespół byliśmy wtedy w totalnej rozsypce. No ale stało się. Po występie w Gdyni zaistniało ogromne zapotrzebowanie na koncerty Kalibra. W międzyczasie DJ Feel-X powiedział w „Newsweeku”, że reaktywujemy się, mimo wtedy to nie była jeszcze prawda. Ale słowo się rzekło. Gdybyśmy wtedy powiedzieli, że nic z tego, wyszlibyśmy na kompletnych leszczy. Wszystko stało się trochę mimochodem.
- Twój brat Joka była wiele lat w USA. Trudno było go namówić na powrót do rapowania?
- Występował tam czasem na featuringach u różnych raperów, ale faktycznie miał mało wspólnego muzyką. Potem grał jednak ze mną i Gutkiem na żywo. Był więc trochę zapuszczony - ale bardzo chciał wrócić. Wymagało to od niego długiej i ciężkiej pracy. Musiał zmienić tryb życia i przebić się przez wiele ludzkich słabości - ale ostatecznie mu się udało.
- Mimo, że Feel-X jako pierwszy ogłosił reaktywację Kalibra, nie wszedł jednak w obecny skład grupy. Co się stało?
- Nie chcę tego roztrząsać. Próby połączenia nie udały się, bo okazało się, że jesteśmy odlegli od siebie nie tylko miejscem zamieszkania, ale też pomysłami na ten powrót i nową płytę. Pojawiły się ostre słowa i kompletnie się nie dogadaliśmy.
- Musiałeś więc sam zająć się produkcją. Jak odnalazłeś się w tej roli?
- Kiedy usiadłem przed komputerem, nie miałem kompletnie nic. Przez kilka lat nie robiłem bowiem żadnych bitów. Zastanawiałem się czy udźwignę to muzycznie. Początkowo szło mi opornie, sporo musiałem wyrzucić do kosza, ale z miesiąca na miesiąc podkłady były coraz lepsze. Jeździłem do studia jak do pracy na etat - od poniedziałku do piątku. Ostatecznie nagrałem ponad 150 bitów, z czego tylko kilkanaście weszło na płytę. Kosztowało mnie to dużo pracy i nerwów. Płyta jest jednak na tyle dopasiona, że widać, iż potraktowałem to poważnie i każdy dźwięk jest dopilnowany.
- Muzyka z albumu brzmi tak, jakbyście wznowili działalność pod koniec lat 90. To był naturalny krok?
- Oczywiście. Ale początkowo mocno się nad tym zastanawiałem. Najbardziej naturalny i prawdziwy wydał mi się jednak powrót do czasów naszej młodości. Ja i Joka dużo słuchamy hip-hopu z jego złotej ery. Nie interesują mnie w ogóle żadne nowoczesne wynalazki w tym gatunku - trap czy crunk. Uznaliśmy, że musimy pokazać nasz sposób rozumienia rapu. Polski hip-hop zmienił się i okrzepł przez te piętnaście lat - ale mógłby być bardziej kreatywny. Dlatego przypominamy jak robi się prawdziwy hip-hop - gdzie są jego korzenie i gdzie bije jego serce. Dzięki temu jest ciągłość między tym, co robiliśmy kiedyś i teraz.
- Pisząc teksty dla Kalibra musiałeś przyjąć inną perspektywę niż pisząc dla Abradaba?
- Tak. Ale to było wspaniałe wyzwanie. Przez ostatnie lata, kiedy byłem solistą, pisałem co chciałem, bo podpisywałem się pod tym tylko ja sam. Tworzenie na potrzeby Kalibra stworzyło mi pewne ramy, dzięki którym świetnie mi poszło. Niektórzy tak mają - łatwiej im się tworzy, kiedy wiadomo, jaki ma być rezultat. Słyszę teraz różne opinie - i niektórzy twierdzą, że pod względem lirycznym to mogłaby być solowa płyta Abradaba. No ale to oczywiste - nie mogłem przecież być kompletnie inny. Jestem przecież tą samą osobą.
- Przed Wami pierwsze koncerty reaktywowanego Kalibra. Czego się spodziewasz?
- Gramy nie tylko z didżejem, ale też z basistą i klawiszowcem. W sumie na scenie jest pięć osób. Żeby dobrze się rozgrzać musimy wyjść poza salę prób. Na razie daliśmy tylko jeden występ. Oczywiście szalenie żywiołowo reagowano na stare kawałki, a przy nowych hałas był trochę mniejszy. Jak na razie bilety na kolejne koncerty sprzedają się świetnie. To utwierdza nas w przekonaniu, że pojęliśmy dobrą decyzję, reaktywując Kalibra.
- Czy reaktywacja zespołu oznacza, że odpuścisz teraz solową działalność?
- Mam w głowie jeden projekt, który powinien ukazać się pod szyldem Abradaba. Ale nie wiem jak to ugryźć. Bo reaktywacja Kalibra sprawiła, że kalendarz mam totalnie napięty. Będę więc chyba musiał odwiesić solową działalność na jakiś czas. A teraz póki mamy wiatr żagle działać z Kalibrem. Joka pracuje już nad następnym materiałem - i tym razem mamy w sobie więcej odwagi, aby pokazać coś innego niż na obecnej płycie. Pójdziemy więc za ciosem.
Rozmawiał Paweł Gzyl
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- W jakiej kondycji jest polskie kino? Co będziemy oglądać? Podsumowanie 48. FPFF
- Kolejna katastrofa samolotu z wagnerowcami? Dokładnie miesiąc od śmierci Prigożyna
- Groźne oblicze AI. Nagie zdjęcia nieletnich dziewczynek trafiły do sieci
- Czy znasz instrukcję obsługi lasu? Za te rzeczy możesz dostać mandat! QUIZ