Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyrzekam Ci Miłość… Kiedy? A może wcześniej poród? Polacy żenili się dotąd najczęściej w kwietniu. Dziś już nie. Mniej słuchamy księży

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Polscy nowożeńcy zawsze preferowali lato. Ostatnio jednak bardziej niż kiedyś, co jest najprawdopodobniej efektem zanikającej religijności. O ile w 1980 r. od początku czerwca do końca sierpnia ślub wzięło 42 proc. ogółu ówczesnych nowożeńców, to w 2000 r. odsetek ów wyniósł już ponad 55 proc., a w 2017 – aż 62,5 proc. I nadal rośnie.
Polscy nowożeńcy zawsze preferowali lato. Ostatnio jednak bardziej niż kiedyś, co jest najprawdopodobniej efektem zanikającej religijności. O ile w 1980 r. od początku czerwca do końca sierpnia ślub wzięło 42 proc. ogółu ówczesnych nowożeńców, to w 2000 r. odsetek ów wyniósł już ponad 55 proc., a w 2017 – aż 62,5 proc. I nadal rośnie. Fot. Pixabay
Małżeństwo z miłości? Niby tak. Ale jeszcze niedawno głównym powodem zawarcia wielu związków w Polsce była tzw. wpadka, czyli niespodziewane zajście w ciążę. Pary działały pod presją rodziny, otoczenia, religijnych zasad. Hasło "co ludzie powiedzą" silnie wpływało na decyzje młodych. Liczył się też głos księdza: z założenia nie można było się żenić podczas adwentu, ani Wielkiego Postu. To wyjaśnia rekordową liczbę ślubów w Lany Poniedziałek i pierwszą sobotę po Wielkanocy, a także w Boże Narodzenie. Często brali je ci, którzy musieli, a nie mogli wcześniej z uwagi na kalendarz liturgiczny. Pozostali, czyli szczęśliwcy, którzy mieli komfort swobodnego wyboru daty, stawiali na lato. A jak jest dziś?

Niezależnie od tego, czy mieliśmy rok 1980 (i komunizm), 1990 (i wstrząs transformacji ustrojowej), 2000 (i przełom wieków) czy 2017 – Polacy stawali na ślubnym kobiercu głównie latem, a wielokrotnie rzadziej – w marcu, listopadzie i grudniu. Jak wyjaśnia prof. Piotr Szukalski, znany demograf z Uniwersytetu Łódzkiego, przyczyny klimatyczne nałożyły się tutaj na religijne: zarówno w czasach PRL-u, jak i teraz, większość młodych par stara się celować w dobrą pogodę, a zarazem uniknąć ślubu (a ściślej – wesela) w okresie Adwentu i Wielkiego Postu. W statystykach GUS widać jednak istotną zmianę: od początku stulecia znaczenie motywów religijnych szybko słabnie.

Najlepszym dowodem na to jest… kwiecień, który jeszcze trzy dekady temu był zdecydowanie najukochańszym miesiącem nowożeńców (a przynajmniej mógł za taki uchodzić). Dziś dramatycznie stracił na znaczeniu. W 1980 r. i 1990 r. ślub w kwietniu wzięło dwa razy więcej par niż przeciętnie w pozostałych miesiącach roku. A w 2010 r. kwiecień spadł pod tym względem mocno poniżej średniej.

Szerszy opis tego zjawiska znajdziemy w pracy „Sezonowość małżeństw i urodzeń”, w której prof. Szukalski przeanalizował m.in., ile związków zalegalizowano w Polsce w ciągu ostatnich 40 lat w poszczególnych miesiącach oraz kiedy rodziły się dzieci.

Lato, lato wszędzie…

Pierwszy, intuicyjnie oczywisty, wniosek: polscy nowożeńcy preferują lato. Ostatnio jednak bardziej niż kiedyś, co jest najprawdopodobniej efektem zanikającej religijności. O ile w 1980 r. od początku czerwca do końca sierpnia ślub wzięło 42 proc. ogółu ówczesnych nowożeńców, to w 2000 r. odsetek ów wyniósł już ponad 55 proc., a w 2017 – aż 62,5 proc. I nadal rośnie.

Demografowie tłumaczą ów ogromny przyrost tym, że dzisiaj młodzi o wiele dłużej i świadomiej planują swoje związki: przeważnie jeszcze przed ślubem żyją razem, więc mają czas pomyśleć i przegadać, gdzie, kiedy i jak wezmą ślub. W efekcie dwie trzecie obstawia lato, przede wszystkim dlatego, że wtedy jest największa gwarancja ładnej pogody.

- Początek małżeństwa ma stanowić pamiętne dla wszystkich wydarzenie niezmącone niekorzystną aurą – komentuje demograf.

Czytaj także: Polka szuka męża, a tu kandydaci coraz mniej atrakcyjni.

Trzy-cztery dekady temu wszyscy też chcieli mieć piękny ślub (z weselem) i odruchowo preferowali lato, ale bardzo wiele małżeństw zawierano pod presją okoliczności, rodziny, otoczenia, księdza - z powodu tzw. wpadki, czyli nieplanowanej lub nie do końca planowanej ciąży. Takie przypadki zdarzały się regularnie w ciągu całego roku, więc wybór terminów ślubu był ograniczony. Wynikało to z jednej strony ze wspomnianej presji (aby szybko zalegalizować związek i uniknąć nieślubnego dziecka, a także aby u panny młodej nie było widać brzuszka), a z drugiej – kościelnego kalendarza.

Niemniej jednak także wówczas młodzi starali się żenić przy raczej dobrej pogodzie, a więc latem, ewentualnie wiosną lub wczesną jesienią. Zaś kiedy nie było innego wyjścia i trzeba było stanąć na ślubnym kobiercu zimą, to w Boże Narodzenie oraz w karnawale (w 1990 wyraźnie brylował luty).

Ciotka niech sobie gada

- Mnóstwo tzw. małżeństw naprawczych, czyli będących efektem „ wpadki”, zawierano kiedyś w kwietniu, w pierwszą sobotę po Wielkim Poście. W całym roku 1980 kwiecień był pod względem liczby zawartych małżeństw miesiącem numer jeden, deklasując wszystkie miesiące letnie. Podobnie, choć już nie tak spektakularnie, było w roku 1990. Po 2000 r. znaczenie kwietnia radykalnie zmalało – wskazuje prof. Szukalski.

Wyjaśnia, że z jednej strony mamy w Polsce coraz mniej wpadek, co jest wynikiem upowszechnienia antykoncepcji i większej świadomości seksualnej młodych, a z drugiej – lawinowo maleje liczba wspomnianych „małżeństw naprawczych”. Po prostu coraz więcej par nie przejmuje się opiniami otoczenia, kobiety nie wahają się brać ślubu w zaawansowanej ciąży, a nawet już po urodzeniu dziecka (lub dzieci). Nie wiąże się to ze społecznym napiętnowaniem – ani w dużych miastach, ani na wsi.

Księża wprawdzie nadal napominają w tej sprawie wiernych podczas mszy, ale po pierwsze – odsetek młodych uczęszczających do świątyń stale maleje, a po drugie – rośnie rozdźwięk między deklarowanymi prawdami wiary a tym, co Polacy praktykują w codziennym życiu i za czym się faktycznie opowiadają; np. większość zdeklarowanych katolików popiera antykoncepcję, a zarazem nie uważa życia w nieformalnym związku za grzech większy od kradzieży, a tak to nadal przedstawia wielu proboszczów.

Wraz ze słabnącym wpływem Kościoła, maleje znaczenie tego, „co ludzie powiedzą”, w tym także opinii religijnych babć i ciotek powtarzających z piorunami w oczach „To kiedy ślub?”.

W dużych miastach ich głos dawno ucichł, a w mniejszych społecznościach, także w regionach słynących z przywiązania do tradycji, jak Małopolska i Podkarpacie, właśnie zanika. Eksperci są w miarę zgodni, że Polacy są silnie przywiązani do rodziny i traktują ją jako wyjątkowo ważną wartość, podstawę społecznego ładu, ale jednocześnie zmienia się definicja owej rodziny. Próby odtworzenia „dawnego porządku”, opartego na religijnych zasadach i patriarchalnych zależnościach, skazane są na niepowodzenie.

W poście raczej nie, ale…

Pogoda i religia przez całe dekady odstręczały Polaków od zawierania małżeństw w listopadzie i grudniu (aż do Bożego Narodzenia) oraz w marcu i w pierwszej części kwietnia (w zależności od tego, w jakim okresie przypadał Wielki Post); ołtarze przeżywały prawdziwe oblężenie dopiero po Wielkanocy. Potem następował majowy spadek (jest on nadal widoczny, choć nie tak bardzo, jak kiedyś) i wyraźny skok – w czerwcu oraz miesiącach letnich.

Z przyczyn religijno-pogodowych w marcu ślubów jest ponad 3 razy mniej niż w kwietniu i prawie 8 razy mniej niż w najpopularniejszym ostatnio wrześniu. Niewiele lepiej wypada deszczowy, szarobury – i adwentowy - listopad. Mocno niepopularne są także styczeń i luty. Widać jednak wyraźnie, że w wypadku wszystkich tych miesięcy maleje rola przesłanek religijnych, a rośnie znaczenie argumentów czysto pogodowych, zwłaszcza że coraz większy odsetek małżeństw w Polsce stanowią drugie lub nawet trzecie związki „nowożeńców”.

Ponadto już 40 proc. formalnych związków w naszym kraju ma charakter czysto świecki, a część pozostałych stanowią tzw. pary mieszane, w których osoba de facto niewierząca godzi się na ślub kościelny „dla świętego spokoju”, albo – częściej – by spełnić marzenie partnera/partnerki o „prawdziwej ceremonii”. W takich wypadkach chodzi więc raczej o spektakl, a nie sakramentalne „tak” wypowiedziane przed Bogiem.

Z analiz prof. Szukalskiego wynika, że śluby cywilne zawierane są dość równomiernie w ciągu całego roku (ze wspomnianym odchyleniem na korzyść miesięcy letnich, ale nie tak wyraźnym jak w przypadku związków wyznaniowych), natomiast te kościelne mocno zależą od kalendarza liturgicznego. Np. w marcu 2017 nie było ich… wcale (Popielec, czyli pierwszy dzień Wielkiego Postu, przypadł wówczas 1 marca, a Wielkanoc - w połowie kwietnia), zaś w listopadzie i grudniu (adwent) pary wyznaniowe żeniły się ponad osiem razy rzadziej od świeckich.

Sobota będzie dla nas?

Jeśli ślub, to w sobotę, prawda? Niekoniecznie! W 2017 r. w soboty żeniło się w Polsce średnio 2909 par (latem nawet 6,5 tys.!), ale nie brakowało także amatorów piątków (średnio 437 par, latem ponad tysiąc dziennie) oraz czwartków (średnio 103, latem nawet 800 dziennie) i niedziel (średnio 77, latem 630 dziennie). Hitem okazał się także poniedziałek 14 sierpnia, poprzedzający święto Wniebowstąpienia NMP (i zarazem Wojska Polskiego) – na ślubnym kobiercu stanęło wtedy 1079 par.
- Inne dni tygodnia stają się równie popularne jak piątki i soboty, jeśli poprzedzają dni wolne od pracy, bo dzięki temu nadają się na organizację wesel – tłumaczy prof. Szukalski.

Zauważa, że z powodu rosnącego obłożenia weselami miesięcy letnich pary planujące ożenek mają coraz większe problemy ze znalezieniem odpowiedniego miejsca (w tym lokalu), co sprawia, że więcej niż dotąd ludzi decydować się będzie na śluby w inne dni niż sobota.

Dzieci poczęte w słońcu i… deszczu

Demograf zbadał również, w jakich miesiącach rodziło się w ostatnim czterdziestoleciu najwięcej dzieci. Tu – jak łatwo się domyślić – sezonowość jest znacznie mniejsza, ale jednak wyraźnie widoczna. Zarówno w latach późnej komuny, jak i w III RP, najmniej urodzeń odnotowuje się w trzech ostatnich miesiącach roku, a najwięcej – wczesną wiosną i pośrodku lata (lipiec).

- Jednak i w tym przypadku można zauważyć długoterminowe zmiany, polegające na wyraźnym z upływem czasu zmniejszaniu się częstości urodzeń w miesiącach marzec-maj przy jednoczesnym wzroście ważności okresu sierpień-listopad – opisuje Piotr Szukalski.

Podkreśla przy tym, że w ostatnich latach w całej populacji dominują dzieci urodzone późnym latem, a więc poczęte w listopadzie i grudniu.

- Trudno określić, dlaczego ten akurat okres miałby najbardziej zachęcać do podejmowania prób poczęcia, czy szerzej - aktywności seksualnej - mówi naukowiec i przypomina, że jeszcze w latach 80., za komuny, dominowały u nas dzieci poczęte między lipcem a sierpniem, a więc podczas wakacji, „gdy duże nasłonecznienie może pozytywnie oddziaływać na poziom potrzeb seksualnych”.

Równie ciekawe jest to, że zdecydowanie najmniej dzieci rodzi się w soboty i niedziele – około 800 dziennie. W pozostałe dni jest ich średnio 1200, niezależnie od tego, czy to wtorek, czy czwartek. Liczba urodzin weekendowych od lat spada. Powód? Rośnie liczba cesarek (obecnie stanowią one już 40 proc. porodów), a te wykonuje się przede wszystkim w dni powszechnie.

POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:

WIDEO: Trzy Szybkie. Marek Bankowicz: Polska polityka nie wzbudza entuzjazmu
[xlink]08eeeb75-ae06-0224-5a47-129e99e9a53b,d5c9d3e5-5c16-f7dd-d2a2-317f42e31a12[/xl

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co włożyć, a czego unikać w koszyku wielkanocnym?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Przyrzekam Ci Miłość… Kiedy? A może wcześniej poród? Polacy żenili się dotąd najczęściej w kwietniu. Dziś już nie. Mniej słuchamy księży - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski