18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przystanek Ocalenie

Redakcja
Dziwne miejsce - nikt tutaj nie bije zwierząt, nie upycha ich do klatek, nie otumania alkoholem

Beata Chomątowska

Beata Chomątowska

Dziwne miejsce - nikt tutaj nie bije zwierząt, nie upycha ich do klatek,

   Mój wiatronogi Boże koni
   Czy Ty naprawdę widzisz wszystko?
   I strach, i głód, i ból, i krew?
   Nie ma nikogo z mojej stajni
   I nie znam drogi na pastwisko.
   Bardzo się boję, Panie mój,
   Tutaj tak ciasno jest i ciemno,
   I jestem sam, zupełnie sam,
   Choć tyle koni jedzie ze mną...
   
   Barbara Borzymowska - "Modlitwa konia z transportu"
   

   Tutaj, w przystani, jest im dobrze. Istny raj na ziemi. Mają przyjaciół, strawę, codzienną dawkę pieszczot, własne miejsce w stajni, swój kawałek łąki i gwarancję spokojnego dożywocia. Ale choć pod troskliwą opieką zagoją się im rany, a operacja pozwoli odzyskać sprawność, nigdy nie będą już takie jak wcześniej. Konie ocalone z transportów na rzeź.

\*\*\*

   Do konia z transportu koszmar przeszłości potrafi wrócić w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Do Lucky’ego wrócił wraz z zapachem przyczepy, do której wprowadził go Dominik Nawa - prezes Komitetu Pomocy dla Zwierząt w Tychach. Wszedł z nawyku, posłusznie, a wtedy ciasne pomieszczenie na kółkach wypełniło się nagle krwią, odchodami, przerażonym oddechem stłoczonych w pojeździe zwierząt. Zapomniał, że obok stoi przyjaciel, zaczął się histerycznie, nerwowo trząść.
   - Przepraszaliśmy go przez tydzień - _mówi Dominik. - _Było mi wstyd.
   Oczkiem w głowie Lucky’ego, ba, całym jego życiem, od chwili przybycia do przystani jest Batuta. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, zaborczo, na umór. Bywa zazdrosny nawet o troskliwe dłonie pielęgnujących ją opiekunów. Tworzą dobraną parę: wałach z przeszłością i klacz po przejściach. On ma kilkanaście lat, a wygląda na czterdzieści - był bity przez właściciela, miał zgniłe i popękane kopyta. Ona służyła jako pokazowa klacz w jednej z polskich stadnin, aż zachorowała na dychawicę. Przestała być potrzebna, wyrok brzmiał więc - na ubój. Nawet wydanie na świat dwunastu rodowodowych źrebiąt nie było okolicznością łagodzącą.
   Oprócz Lucky’ego i Batuty w przystani - kilkunastohektarowym gospodarstwie niedaleko Tychów, prowadzonym przez wolontariuszy - mieszka dziś siedemnaście koni. Kalifornia, Hawanka, Odra, Mona, Galicja, Brandon, Bingo, Węgielek, Sam, Śnieżynka... Inne, jak Kasztan, Selia i Tyszek, odkupione od handlarzy, po krótkim pobycie w przytulisku znalazły dom u ludzi dobrej woli. Tacy ludzie wpłacają też datki na utrzymanie stałych lokatorów przystani.

\*\*\*

   Cena śmierci to 3-4 tysiące złotych. Tyle za 600-700 kilogramów "rzeźnego mięsa" płacą Włosi - główni odbiorcy koni eksportowanych z Polski na Zachód, gdzie w 2001 r. trafiło ich blisko 40 tysięcy. Cena życia jest niższa - zwierzęta odkupywane z transportów kosztują średnio kilkaset złotych, ale koszty długotrwałej kuracji przekraczają zwykle ich "handlową" wartość. Na 700 zł oszacowano życie Odry - piętnastoletniej klaczy rasy "konik polski". Przeznaczono ją na rzeź, gdy okazało się, że z powodu ochwatu nie będzie mogła już służyć do nauki hippoterapii.
   - _Mimo wysiłków weterynarza choroba nie ustępuje, każdy krok sprawia jej ból - _mówi Dominik Nawa.
   Przyszłość Karusia, kilkumiesięcznego źrebaka była przesądzona od urodzenia - na skutek porażenia mózgu przyszedł na świat z przykurczem ścięgien w przednich nogach. Chodził z trudem, co chwilę się przewracając. Dlatego - jako towar wybrakowany - handlarze wycenili go tylko na 200 zł. Na nic zdały się wysiłki właścicieli, którzy tuczyli go z premedytacją, chcąc uzyskać jak najwyższą stawkę. Gdyby na targu w Bodzentynie nie wypatrzyli go pracownicy przystani, trafiłby niechybnie do włoskiego transportu. Dzięki nim, zamiast umierać w bólu i strachu, cieszył się życiem jeszcze przez miesiąc. Odszedł na zawsze dwa dni po operacji, do końca otoczony troskliwością ludzkich przyjaciół. Na skutek niewłaściwej diety miał zdeformowane serce i płuca.
   Przyczyną skazania na śmierć Nadziei, klaczy ze sportową przeszłością, uratowanej w czerwcu ubiegłego roku z jednej z polskich baz przeładunkowych, był lekki niedowład tylnej nogi, efekt upadku i złamania miednicy. O losie Mystica, który przez kilkanaście lat służył do rekreacji, osiągając doskonałe wyniki w zawodach w powożeniu zaprzęgiem, zadecydowała ciężka choroba kopyt. Nabyta - należy dodać - wyłącznie z winy człowieka, który eksploatował go nadmiernie i w nieodpowiedni sposób. W przypadku Urbanka, odkupionego - podobnie jak Nadzieja - z kolejki po śmierć, zaniedbania były tak wielkie (anemia, choroba nerek i niedowład mięśni), że nie udało się go ocalić. Dla siwego, ponaddwudziestoletniego Węgielka, zabranego z ulicy w Zabrzu, gdzie leżał wycieńczony, z pooranymi bokami, nie zdoławszy uciągnąć przeładowanego wozu z węglem, pomoc nadeszła w samą porę. Właściciel - któremu odebrano Węgielka na polecenie prezydenta Zabrza, zdradził, że koń pracował wcześniej w kopalni jako siła pociągowa.
   W przystani wolny od złych wspomnień jest tylko Toronto. Urodzony już na wolności, syn dziesięcioletniej Figi, która już źrebna trafiła do przytuliska po udanej akcji ratowania 50 koni z rozlewiska Warty w Słońsku. W przeciwieństwie do płochliwej matki, której nieufność trzeba było długo przełamywać, przyzwyczajając nie tylko do zabiegów pielęgnacyjnych czy czyszczenia kopyt, ale nawet jedzenia owsa i marchewki, Toronto zachowuje się odważnie, tryska temperamentem, zachęca do zabawy wszystkich mieszkańców przystani. Najbardziej upodobał sobie "dziadka" Węgielka.
   Razem z Figą do przytuliska trafił jej drugi syn - Brando. Równie dziki jak ona, za wszelką cenę bronił swojej rodzicielki przed kontaktem z ludźmi. Nawykły do przekleństw i uderzeń bata, nie dowierzał, że za głaskaniem i miłymi słowami może kryć się coś dobrego. Po kilku tygodniach w przystani złagodniał, spotulniał. Doprasza się o pieszczoty.
   Brandon i Figa uniknęły rzezi. Nie każdy miał tyle szczęścia. Dominika Nawę do dziś prześladuje wzrok pięknego, sześcioletniego źrebaka, żegnający pracowników Przystani, którzy wychodzili ze stajni z dwoma jego braćmi. Na zakup trzeciego konika nie starczyło funduszy, umówili się więc z handlarzem, że zgłoszą się po niego przed świętami Bożego Narodzenia. Kiedy przybyli na miejsce z uzbieraną kwotą, stajnia była już pusta. Nieuczciwy pośrednik nie dotrzymał słowa - dzień przed umówionym terminem źrebak pojechał w transporcie na Sardynię.

\*\*\*

   Polskę od Sardynii dzieli dystans 2,5 tys. kilometrów. Zwierzęta, stłoczone nawet po trzydzieści pięć w jednej ciężarówce, mają przed sobą około 95 godzin drogi do włoskiej rzeźni.
   - W punktach przeładunkowych na polskich granicach nie jest jeszcze najgorzej - _mówi Dominik Nawa. - _Przewoźnicy wiedzą, że często przeprowadzamy tam kontrole weterynaryjne wspólnie z inspekcją transportu drogowego i Strażą Graniczną. Zwierzęta stoją więc w jednym miejscu przez kilka godzin, mogą odpocząć, są karmione i pojone.
   Punkt przeładunkowy to tylko jeden z etapów na końskiej drodze męki, która zaczyna się na targowisku - w Skaryszewie, Kiekrzu koło Poznania, Malborku, Kołobrzegu, Częstochowie, i największym w Europie - podkieleckim Bodzentynie.
   Bodzentyn koło Kielc, piąta rano. Jak w każdy poniedziałek, odbywa się tutaj targ koni rzeźnych. Po kilku godzinach oczekiwania kilkadziesiąt aut rusza, by zająć jak najlepsze miejsce. Wszędzie konie - poupychane w wozach, klatkach, często bez świadectw pochodzenia, traktowane jak żywe mięso. Wyrzucane wprost na asfalt, jeśli samochód nie jest zaopatrzony w wystarczająco długi trap. Wokół koni - ludzie.
   - Co się gapisz, ty...! - _krzyczą do jednego z reporterów ekipy telewizyjnej, który razem pracownikami Przystani przyjechał sfilmować sytuację na targu.
   - _Chcecie mieć te kamery porozwalane?

   - Wyp... stąd i koniec!
   - Czemu was głodne dzieci nie interesują? Końmi się przyszli zajmować!
   - Odkupisz go może? - _gruba kobieta w płaszczu wskazuje na zabiedzonego, drżącego wałacha stojącego na niewielkiej furmance. - _To zapłać mi dwa tysiące! - _bierze się pod boki.
   
- Przegonić ich stąd w cholerę!
   Krąg brudnych postaci w kufajkach zacieśnia się. Jeden z chłopów unosi w górę bat. Na przedramieniu reportera nabiera świeżą krwią ukośna szrama.
   Dziewczyny z Komitetu Pomocy dla Zwierząt w Tychach ogłaszają alarm. W jednej z ciężarówek znajduje się koń ze złamaną nogą - inne, ustawione tyłem, mogą go zadeptać, wybić oczy kopytami, połamać żebra.
   - _Trzeba wezwać weterynarza - _pada szybka decyzja.
- Blokujemy ten transport. Zgodnie z ustawą chore zwierzęta powinny znaleźć się w lecznicy.
   - _Weterynarza! A g... się wy na tym znacie! - _odszczekuje kierowca. Postraszony policją, niechętnie odjeżdża jednak na bok.
   Weterynarz zjawia się po pół godzinie. Niechętnie wchodzi do pojazdu, omiata wzrokiem wnętrze.
   - _Nie ma warunków, żeby rozładować - _stwierdza kategorycznie. - _Nie mogę dokładnie zbadać nogi, ale wygląda mi to na wadę wrodzoną. Poza tym wszystko w porządku, suchutko mają, świeża słoma.

   Wsiada do samochodu, ścigany okrzykami: - Morderca!
   Dziewczyny z Tychów siedzą na krawężniku i płaczą.

\*\*\*

   Hodowcy koni dobierają sobie zwierzęta według zasady: młode, zdrowe i piękne. W przystani jest inaczej. Największe szanse na azyl mają końskie kaleki: ze złamanymi nogami, które nie podołałyby trudom transportu do rzeźni, stare i schorowane.
   - Chcemy podarować im choć krótki czas dobrego życia, pełnego miłości i szacunku - _mówi Dominik Nawa. - _Wynagrodzić krzywdy, jakich doznały od ludzi.
   Oprócz koni w przystani znalazł schronienie Łapek - kot, któremu obcięto trzy łapki kosą podczas prac polowych. Gospodarze wrzucili go do obornika, ale przeżył, ukrył się w jakimś miejscu i po dwóch miesiącach wypełzł na świat. Wrócił do domu, ale został z niego wyrzucony. Wolontariusze, którzy znaleźli go przy drodze, widząc, jak bardzo łasi się i pełza, prosząc o życie, zrezygnowali z zamiaru skrócenia mu cierpień poprzez uśpienie w lecznicy. Niedawno znalazł nową rodzinę w Katowicach, gdzie mimo kalectwa stał się przywódcą domowej gromady kotów.
   Był też w przystani Łatek - pies poturbowany jako szczenię przez ciągnik. Miał złamaną miednicę, więc właściciele wyrzucili go, licząc, że szybko zdechnie. Choć od tamtych wydarzeń minęło już pięć lat, Łatek wciąż ucieka, słysząc dźwięk silnika, a z kilkutygodniowej walki o przetrwanie pozostał mu nawyk zakopywania części pożywienia. Ale i do niego uśmiechnął się los, ma dom, piękną budę i dobrych właścicieli.
   Swój własny pokój mają koty, urodzone w jednym z polskich instytutów doświadczalnych i hodowane na medyczne eksperymenty. Znalazło się też miejsce dla dwóch koziołków, które miały stanowić główną atrakcję pewnego ogniska, kilku królików, przeznaczonych niegdyś na pasztet, oraz dużej, tucznej świni.

\*\*\*

   Przystań "Ocalenie" nie jest normalnym miejscem. Nikt tutaj nie bije, nie upycha do klatek, nie kłuje śrubokrętem w oczy, nie otumania alkoholem. Nikt tu nie je mięsa. To dom zwierząt. Wszystko postawione na głowie: ludzki czas podporządkowany zwierzętom, domowe sprzęty przystosowane do ich potrzeb, zwierzęta żyjące w zgodzie. Psy śpią przytulone do kotów, koziołki obok świni, konie podchodzą do obcych i pozwalają się głaskać. Jakby wolały nie pamiętać, co często znaczy słowo "człowiek".
   
Fot. z archiwum Komitetu Pomocy dla Zwierząt w Tychach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski