Na zdjęciu od lewej: Zbigniew Baran, Tadeusz Kwarta, Stanisław Mysiński i Franciszek Kaleta Fot. (WCH)
Wyrazili wielką radość z powodu odmalowania lokomotywy przez pracowników spółki CARGO.
- Jesteśmy ogromnie wdzięczni kierownictwu spółki CARGO, za odmalowanie lokomotywy będącej pomnikiem świetności kolei w Nowym Sączu - z tymi słowami przyszedł do naszej redakcji Tadeusz Kwarta, emerytowany maszynista, jeden z liderów działającego cały czas koła emerytów przy Związku Zawodowym Maszynistów. - Odmalowali parowóz nie pierwszy raz i cieszymy się, że utrzymują go w pięknym stanie. Wielu z naszego koła przejeździło na nim setki godzin służby. Znamy w nim prawie każdą część. Ale przede wszystkim, jesteśmy z nim bardzo zaprzyjaźnieni.
Pan Tadeusz Kwarta, starszy maszynista pierwszej klasy, wyrecytował z pamięci numer lokomotywy spod dworca: TKT 48177. Przejeździł na nich 42 lata, od roku 1948 do 1980.
- Jeździłem głównie na trasie Nowy Sącz-Zagórz, na Tarnów, Kraków i Krynicę - opowiada Tadeusz Kwarta. - Prowadziłem ciężkie pociągi osobowe, podwójne składy. W Stróżach połowa składu odczepiana była na Zagórz, połowa jechała na Krynicę. Od urodzenia mieszkałem przy Nawojowskiej. Miało to dobre i złe strony. Bo jak ktoś nawalił i trzeba było go zastąpić, zaraz posyłano po mnie. Nie szedłem wtedy na stację, wspinałem się po nasypie na most nad ulicą. Tam podjeżdżał pociąg, żeby nie tamować ruchu i zamienialiśmy się z maszynistą, który kończył służbę. Jeśli było małe opóźnienie, szybko nadrabiałem w trasie. Pociągi chodziły raczej punktualnie. Pamiętam, jak jeździłem do babci do Ropczyc. Wyganiałem krówki koło torów. Gdy przejeżdżał pospieszny pociąg Rzeszów-Kraków, miałem pewność, że jest godzina 11.30.
Niestety, żadne z dwójki dzieci nie wdało się w ojca. Syn Tadeusza Kwarty został inżynierem budownictwa, a córka pracuje w administracji państwowej. Z oczywistych racji nie było ich wczoraj rano pod parowozem. Za to stawili się maszyniści Zbigniew Baran, Franciszek Kaleta i mający cały czas wśród seniorów wielki autorytet były naczelnik oddziału trakcji PKP Stanisław Mysiński.
Naczelnik Mysiński przez lata sprawował nadzór nad pięcioma lokomotywowniami na południu Polski: oprócz Nowego Sącza w podbieszczadzkim Zagórzu, w Jaśle, w Chabówce i Stróżach.
- Znajdowało się w tych lokomotywowniach ponad sto parowozów - opowiada naczelnik. - Moim zadaniem był nadzór nad gospodarką nimi, całym sprzętem, ale także nad zatrudnionymi ludźmi. To były zupełnie inne czasy, a atmosfera wśród ludzi - wspaniała.
Stanisław Mysiński był naczelnikiem w czasach, gdy następowała rewolucyjna wymiana taboru z lokomotyw parowych na spalinowe i elektryczne. Wymagało to wielu inwestycji, przystosowania trakcji, szkoleń. On sam przeszedł szkolenie na maszynistę, choć nigdy nie stanął w kabinie przy sterach.
- Kiedyś jeden kolejarz skoczyłby za drugiego w ogień - mówi Franciszek Kaleta, były maszynista z dziesięcioletnim stażem. On również prowadził wiele razy lokomotywę spod dworca. Nie pojeździł za długo, bo miał wykształcenie, a mało było ludzi ze średnią szkołą, więc wzięli go na dyspozytora, a potem do administracji.
- Jako maszynista przeżyłem piękny okres w życiu - mówi Franciszek Kaleta, spoglądając na lśniący świeżą farbą parowóz. - Lubiłem go prowadzić. Poznawało się świat. Jeździło się daleko na delegacje, po Małopolsce. Wadowice, Spytkowice, Trzebinia. Nowy Sącz to było zagłębie kolejarzy i maszynistów. Maszyniści najlepiej zarabiali, to była elita.
Zbigniew Baran ma za sobą 36 lat pracy jako maszynista na wszystkich rodzajach lokomotyw. Opowiada, jak kiedyś jechał radziecką spalinówką zwaną przez kolejarzy "Gagarinem".
- Była bardzo mocna, ciężka, ciągnęła duże składy - mówi Zbigniew Baran. - Kiedyś koło Muszyny wyskoczyła z szyn. Wychyliłem się za okno i włosy mi stanęły dęba. "Gagarin" wisiał na skarpie nad Popradem w Muszynie. Gdyby kawałek dalej po niej pojechał, zwalilibyśmy się do rzeki.
Tu ożywił się Franciszek Kaleta, któremu przypomniała się jedna z większych powodzi w latach 60.
- Nadjechałem na most kolejowy w Nowym Sączu nad Dunajcem - opowiada - a tu dróżnik mnie zatrzymuje i mówi, że rzeka podchodzi pod przęsła. Mam jechać wolniutko, pięć km na godzinę nad tą wodą, a ja wiozę ludzi w wagonach. Strasznie się bałem, że most się zawali.
- Żal patrzeć na to, co się teraz wyrabia na kolei - wzdycha Zbigniew Baran. - Porobili mnóstwo spółek, pieniądze biorą, a wszystko ulega zniszczeniu. Wystarczy popatrzeć na dworzec w Nowym Sączu, na to, co dzieje się na torach. Dawniej pracowali tam ludzie, utrzymywali linię w porządnym stanie technicznym. Czy ktoś zapyta, co to znaczy na tych torach powolna jazda? Ile więcej zużywa się energii?
Panowie podchodzą pod parowóz do wspólnego zdjęcia.
- O, nawet śruby pomalowali na biało - ogląda troskliwym okiem swoją maszynę Tadeusz Kwarta.
- Nasze kolejarskie sumienie nakazuje nam opiekę nad parowozem wystawionym przed dworcem. Kiedyś był w naszej lokomotywowni - mówi dyrektor CARGO w Nowym Sączu Marek Jasieniak. - Troszczymy się o niego w miarę potrzeby. Odmalowaliśmy go teraz przed uroczystościami święta kolejarzy, które planujemy na 26 listopada. Inspiracją dla nas są też działania powstałej fundacji "Era parowozu", która przywróciła do świetności - przynajmniej wizualnej - podobny parowóz w lokomotywowni w Jaśle. Wzorem Nowego Sącza chcą, by został umieszczony przed tamtejszym dworcem.
Wojciech Chmura
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?