Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Publika w ogóle mnie nie zrozumie... Trener Marek Cieślak wiedział, co robi

Artur Gac
Artur Gac
Janusz Kołodziej (na pierwszym planie) ma wielki ból głowy
Janusz Kołodziej (na pierwszym planie) ma wielki ból głowy Michał Gąciarz / Polska Press
Lider Unii Tarnów Janusz Kołodziej nie chowa głowy w piasek, tylko stara się wytłumaczyć, dlaczego tak fatalnie spisał się w piątek w indywidualnych mistrzostwach Polski, a w sobotę zawiódł w towarzyskim meczu reprezentacji Polski z Rosją na torze w Krakowie.

Jakie uczucia towarzyszą Panu po meczu w Nowej Hucie, w którym z dorobkiem 4 punktów w pięciu startach został Pan jednym z dwóch najsłabszych zawodników spotkania?
Tak jak w życiu, nie wszystko zawsze nam wychodzi, chociaż bardzo chcemy i robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby zminimalizować ryzyko niepowodzenia. W żużlu jest identycznie, przecież bardzo chciałem pokazać się z dobrej strony w obu imprezach, ale kompletnie mi nie szło. Muszę z tym walczyć i jakoś dać sobie radę.

A potrafi Pan zdiagnozować przyczyny tych niepowodzeń?
Ja znam powody, ale sam muszę sobie z tym poradzić, a szeroka publika w ogóle mnie nie zrozumie. Pewnych spraw nie chcę nagłaśniać, ale mogę powiedzieć, że będę pracował nad słabościami, aby było coraz lepiej.

Jednak będę nalegał, aby rzucił Pan choć trochę światła na swoje problemy. Chodzi o kwestie motywacyjne?
Nie, po prostu w piątek zajechałem dwa najlepsze silniki, których już nie dało się używać. Wiadomo, że publika zacznie mówić, że skoro już nie mam na co zrzucić winy, to będę obwiniał sprzęt, ale tak naprawdę to szczere wyznanie. W naszym sporcie nie jeździ się na komarkach. Co więcej, dzisiaj żużel jest bardzo specyficzny, wszystko musi być dopasowane i dopięte na ostatni guzik. Jeśli po drodze coś zawiedzie, nawet szczegół, to w tak wyrównanej stawce spadasz od razu na ostatnie miejsce.

We wcześniejszych meczach wszystko „grało”?
Tak, do tej pory wszystko było idealnie. A tutaj nawet nie wiedzieliśmy, że już na mistrzostwa Polski w Lesznie przyjechaliśmy z zajechanymi silnikami. W Krakowie miałem zastępcze jednostki, z nadzieją, że zdołają mnie poratować, ale niestety się nie udało.

Mówiąc wprost, nie miał Pan na czym jeździć w Nowej Hucie?
Publika znowu powie, że taki zawodnik, jak ja, powinien mieć na czym jeździć, ale to nie takie proste. W żużlu ciężko jest mieć pięć supersilników. W praktyce trafiasz na jeden lub dwa, które spisują się idealnie. I właśnie te dwa doszczętnie mi się rozleciały.

Co mogło tak nagle skrócić ich żywotność?
Myślę, że przede wszystkim panujące teraz wysokie temperatury. Obecne silniki nie wytrzymują takiej spiekoty na obecnych tłumikach, wszystko się przegrzewa i jednostka napędowa przestaje utrzymywać swoje parametry. Praktycznie z biegu na bieg jest coraz gorsza.

Pomyślałem, że na Pana dyspozycję mogła wpłynąć decyzja selekcjonera Marka Cieślaka, który nie znalazł dla Pana miejsca nawet w szerokiej kadrze na półfinał Drużynowego Pucharu Świata w Vojens. Sądziłem, że ta okoliczność mogła w pewien sposób podciąć Panu skrzydła.
Widać, że trener Marek Cieślak wiedział, co robi. To potwierdziło się w piątek, a nawet w takich zawodach, jak w Krakowie, gdzie nie było presji wyniku, a mimo to nie udało mi się zrobić wyniku na miarę własnych oczekiwań. Szkoleniowiec zrobił dobrze, że postawił na innych zawodników, a nie wezwał mnie, bo wszystko to, co wydarzyło się ze mną w dwóch ostatnich dobach, mogło przytrafić się w najważniejszych dniach dla reprezentacji Polski.

Ta samokrytyka, a nie roszczeniowość, doprawdy jest imponująca. Ciekawi mnie, na ile to efekt Pana dojrzałem postawy, a na ile postanowienia, aby ugryźć się w język i nie dolewać oliwy do ognia.
To jest po prostu szczere. W ostatnim czasie wyszło mi kilka zawodów, ale ostatnie dni pokazują, że nagle potrafi mi przestać się układać. Nie potrafię tego wytłumaczyć...

Mam wrażenie, że trener Cieślak nie ma zamiaru Pana piętnować, tylko poprzez tę absencję coś podpowiedzieć. A więc zwraca Panu uwagę na brak startów w ligach zagranicznych oraz nieprzystąpienie do eliminacji do cyklu Grand Prix. Może rzeczywiście warto byłoby rozszerzyć starty na inne rozgrywki?
Moje decyzje są dość konkretnie przemyślane, tak czuję i wiem co robię. Idę w tym kierunku, który najbardziej mi odpowiada. Innym osobom może odpowiadałoby coś innego, ale ja kieruje się głosem mojego serca i rozsądku. Tak chyba musi już pozostać.

A czym podyktowane są Pana decyzje?
Nie trzeba daleko szukać. W piątek były mistrzostwa Polski, nazajutrz Patryk Dudek miał zawody w Lonigo, a w niedzielę pojedzie w naszej lidze. Taka dawka jest mega zajeżdżająca dla organizmu, zwłaszcza, że nierzadko jeździ się po byle jakich torach. Ja też to przeżyłem, tułałem się z zawodów na zawody i tylko łapałem kontuzje. Obecnie nie jestem może starym zawodnikiem, ale już muszę uważać na swoje kości, ponieważ miałem na koncie mnóstwo kontuzji i niewiele brakuje do tego, żebym musiał przestać uczestniczyć w tym sporcie. W momencie nadmiaru kontuzji już nigdy nie zrobiłbym postępów, bo mój stan zdrowia tylko by się pogarszał. Jest jeszcze jeden aspekt.

Równie ważny?
Według mnie bardzo. Z Tarnowa tak naprawdę wszędzie mamy daleko, choćby myśląc o lidze szwedzkiej. Dla mnie podróże są mega męczące. Oczywiście to wszystko dałoby się przeskoczyć, ale dodatkowo prowadzę szkółkę, co bardzo mi się podoba. Cały czas spełniam się wśród młodych chłopców, regularnie trenujemy i staram się znaleźć dla nich jak najwięcej czasu. W tej sytuacji, gdybym jeździł jeszcze więcej, to coś by nie grało. Dlatego z czegoś musiałem zrezygnować, stąd odstąpienie od lubianych startów w Szwecji, które jednak w moim życiu nic specjalnie nie zmieniały. Zamiast wyjąć z życia trzy dni w związku z jazdą w Skandynawii, wolę poświęcić ten czas dla szkółki, aby chłopaki z tego jak najwięcej wynieśli.

Nie bez kozery zastanawiano się, jak kondycyjnie wytrzyma Pan ten trzydniowy maraton, tym bardziej, że przed tygodniem odstąpił Pan miejsca w 15. biegu młodzieżowcowi z drużyny w przegranym meczu w Gorzowie.
Tak, tamta sytuacja ewidentnie była moją winą, ponieważ cały tydzień spędziłem na słońcu, przy treningach i różnych czynnościach, ponieważ lubię być ciągle w ruchu. Bagatelizowałem wysoką temperaturę i mocne słońce, ale odczułem to w momencie startowym, w chwili dość dużego wysiłku. Zauważyłem, że dzieje się ze mną coś złego, dlatego wiedząc, że zawody są dla nas już przegrane, wolałem nie ryzykować jazdy, bo mogło się to źle skończyć i wolałem ustąpić miejsca koledze.

Przed Unią Tarnów w niedzielę arcyważny mecz w siebie, w kontekście utrzymania w ekstralidze z Ekantorem.pl Falubazem Zielona Góra, który prowadzi... selekcjoner Cieślak.
Ranga zawodów jest mi doskonale znana, a jeśli komukolwiek mam coś udowodnić, to tylko samemu sobie. Ważne, żebym sam był szczęśliwy, a nasz zespół kończył spotkanie z podniesioną głową.

Tu znajdziesz więcej najnowszych informacji o żużlu

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Publika w ogóle mnie nie zrozumie... Trener Marek Cieślak wiedział, co robi - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski