Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Puste krzesła w Café Müller

Redakcja
We wtorek odeszła Pina Bausch. Właśnie tak: odeszła. W nocy po dniu jej ostatniego ruchu enty raz oglądam "A statek płynie" Federica Felliniego. Patrzę na jej nieludzko długie palce znieruchomiałe nad szachownicą. Genialny śpioch z Rimini - skąd ją wziął?

Paweł Głowacki: DOSTAWKA

W jakim ze snów nieogarnionych pierwszy raz zobaczył jej głowę ptaka nie z tej ziemi - i wiedział już? Po obejrzeniu którego z teatralnych seansów Piny Bausch Fellini poczuł, że w "Statku...", na pokładzie trupiego transatlantyku Gloria N., pełnego płowiejących dekoracji i żywych zwłok artystów opery, tylko Pina Bausch może być niewidomą księżną Teolindą, która żyje na krawędzi światów i umie odczytywać niewidzialne hieroglify przeznaczenia?
Pytam o to, chyba setny raz. I setny raz błądzę właśnie dlatego, że pytam. Chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć na pewno. Proszę o żałosną ulgę racjonalnej wykładni, o marną jasność prostego wytłumaczenia, o coś na podobieństwo "kawy na ławę" i "dwa plus dwa cztery", o wzór prosty, że to wynika z tego, tamto zaś z tamtego. Setny raz jestem głupi, bo setny raz pragnę świętego spokoju - tępej sytości konsumenta sztuki, któremu wreszcie zaserwowano pewność.
Pełen tej starej naiwności oglądam "Statek..." - epifanie spoza sfer świętego spokoju. Słuchając muzyki - ślepa Teolinda widzi kolory. Słyszę jej szept jak daleki popiół: jasny błękit, ultramaryna, zieleń... Gdy mewa trzy razy puka w okno restauracji - Teolinda czyta w powietrzu hieroglify i wie: ten płynący kondukt żywych zwłok, co urnę z prochami primadonny stulecia, Edmei Tetui, po falach odprowadza na spokojne wody zatoki wyspy Erimo, gdzie będą rozdmuchane - już nie powróci. Wreszcie jej nieludzko długie palce nad figurami. Nagle drgnienie, krótki ruch, wieża z C1 na C6 i koniec. Jeszcze tylko po drugiej stronie szachownicy zbolałe westchnienie brata Teolindy, niepoczytalnie spasionego wielkiego księcia: "z tobą tak zawsze: jeden mały gest - i mat..."
Owszem, odkąd w 1973 roku Pina Bausch objęła Wuppertaler Tanztheater, we wszystkich jej choreografiach było właśnie tak, z każdym kolejnym seansem coraz intensywniej, coraz bezwzględniej tak: mały gest - i mat. Dziesiątki czystych metafor scenicznych - i po każdej mat, fiasko świętego spokoju. To były metafory czynione tam, gdzie ruch już zamiera, w okolicach zera, tuż przy martwocie. To były znaki lepione z gestów zdławionych: otwierająca się dłoń, krok niespieszny, skulone plecy, bezwładne ręce. Choćby cztery pory roku, zobrazowane czterema dojmująco prostymi gestami, powtarzanymi wciąż od nowa. Albo to: w głośnikach "The Man I Love" - a na scenie samotny pan, opowiadający pieśń Gershwina językiem migowym. Na słowie Love - zaciśnięte pięści i ramiona skrzyżowane na piersi. Albo wreszcie sama Pina Bausch w seansie "Café Müller"...
Oto nieludzko chuda pani o oczach zamkniętych od zawsze i głowie ptaka nie z tej ziemi próbuje skulonymi gestami odnaleźć pasma łagodności w powietrzu nad krzesłami opuszczonymi przez tych, co już nie wrócą... Czy oglądając właśnie tę metaforę, Fellini zobaczył swą ślepą księżnę Teolindę? Łudzę się taką małą pewnością, zwodzę się, choć wiem: trzeba pozostać po stronie niepewności.
Skończył się teatr - jeden z najdotkliwszych, bo nieuchwytny, jak teatr Kantora bądź Strehlera, albo jak opowieści Felliniego - wobec którego krytycy, czyli ci, co sztukę wszelką zwykli obracać w zestaw suchych tez i przesłań, zupełnie bezradni byli przez lat 36. Tak, w sumie zaledwie 10 słów im się udało: "Choreografia sprawia wrażenie, jakby Bausch naciągała na muzykę Mahlera skórę". Tylko tyle, a reszta - wiadomo co. "Kawa na ławę". "Dwa i dwa cztery". Marność zdań oczywistych naprzeciw metafor, które nie dają spokoju.
Odeszła więc. We wtorek. Właśnie tak: odeszła. W finale pewnie było jak w każdym z jej seansów. Ostatnie kroki, znów najprostsze, znów zdławione, od drzwi do łóżka. Poprawiła włosy? Myślę, że tak. Znów małym gestem poprawiła włosy, położyła się na wznak i zaczęła z sufitu odczytywać niewidzialne hieroglify. Uśmiechnęła się: tak, ślepa księżna Teolinda miała rację. Więc dalej już tylko to, co nieuchronne. Pierś wolno płynie w dół - i już nie wraca. Mat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski