Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pustki w kasie

Redakcja
Fot. archiwum profesora Gomułki
Fot. archiwum profesora Gomułki
Panie Profesorze, rządowi brakuje pieniędzy. Straszy wielka dziura w budżecie. Czy podniosą nam podatki w tym roku?

Fot. archiwum profesora Gomułki

Z prof. STANISŁAWEM GOMUŁKĄ - głównym ekonomistą BCC i byłym wiceministrem finansów, rozmawia Jacek Świder

- Nie wierzę w taki scenariusz, choć rzeczywiście ostatnio pojawiają się informacje o planowanym zwiększeniu obciążeń podatkowych. Sam premier Tusk - na razie w enigmatyczny i pełen niedomówień sposób - informuje o takiej możliwości. Nie wierzę w rychłe podniesienie podatków, ponieważ istotne zmiany w tej kwestii nie są możliwe do przeprowadzenia w trakcie roku podatkowego. Prawo na to nie pozwala.
- To może rząd i posłowie zafundują nam wyższe podatki w przyszłym roku?
- Teoretycznie to możliwe, jednak i ten scenariusz wydaje mi się mało prawdopodobny. Chroni nas trwający od kilku lat polityczny spór.
- Spór PiS-u z PO?
- Spór środowiska skupionego wokół Donalda Tuska z ośrodkiem prezydenckim. Jestem przekonany, że ewentualne podnoszenie podatku VAT czy przywrócenie wyższej stawki rentowej napotka na opór prezydenta Kaczyńskiego. Prezydent mógłby poprzeć większy podatek dochodowy dla najbogatszych - przywrócenie trzeciej, np. 40-proc. stawki. Wprowadzenie takiego haraczu mogłoby się opłacić politycznie, ale potencjalne wpływy do budżetu będą niewielkie. Byłyby spore, gdyby równocześnie podwyższyć najniższą stawkę, według której podatki płaci większość Polaków, ale na to nie zgodzi się, jak sądzę, ani prezydent, ani PSL, nie mówiąc o SLD. Nawiasem mówiąc, nie sądzę też, aby rząd tak beznadziejnie strzelił sobie w stopę. Już raczej spodziewałbym się podnoszenia innych obciążeń, ale nie najniższej stawki PIT. Poza tym wyższe podatki niekoniecznie oznaczają większe wpływy do budżetu, szczególnie w okresie recesji czy dużego spowolnienia gospodarczego...
- Mogą zdławić wzrost gospodarczy?
- W polityce fiskalnej trzeba zwracać uwagę na cykle koniunkturalne. Tak jak nie powinniśmy byli obniżać podatków w okresie szybkiego wzrostu gospodarczego, bo to dodatkowo napędza koniunkturę i może doprowadzić do - mówiąc kolokwialnie - "przegrzania"; tak samo nie powinniśmy podwyższać podatków w okresie dekoniunktury, bo to ją pogłębia. Gdy gospodarka jest w dołku, tylko w sytuacjach bardzo dramatycznych zaleca się zwiększenie podatków. Przykładem są republiki bałtyckie, gdzie wzrost deficytu budżetowego osiągnął dramatyczną skalę. Na Łotwie nie ma innego wyjścia, jak tylko natychmiast szukać pieniędzy w kieszeniach obywateli.
- Nam nie grozi takie załamanie publicznych finansów?
- Nie jesteśmy w tak trudnej sytuacji, choć bardzo niepokojący jest wzrost kosztów obsługi długu publicznego.
- Koszty obsługi długu publicznego, miliardy budżetowego deficytu... Przeciętny obywatel ma prawo nie rozumieć tych pojęć, ale - nie rozumiejąc - czy powinien się czegoś obawiać?
- Koszty obsługi długu publicznego to nic innego, jak odsetki płacone przez nasz rząd od obligacji i bonów sprzedanych inwestorom w kraju i za granicą. Za pierwsze 5 miesięcy tego roku te koszty wzrosły o 4,6 mld zł w stosunku do roku ubiegłego. Jeżeli takie tempo się utrzyma, to w skali całego roku da to ok. 11 mld zł. Tymczasem ustawa budżetowa przed nowelizacją zakłada wzrost kosztów obsługi zadłużenia o 5 mld zł. Przypomnę nieśmiało, że rzetelne płacenie odsetek od długów to oznaka wiarygodności państwa.
- A co z deficytem budżetu państwa? W przygotowywanej nowelizacji urósł z 18 mld zł do 27 mld...
- To dodatkowe 9 mld zł, ale dodajmy, że nasz rząd liczy deficyt nieco inaczej niż Eurostat. My nie wliczamy zobowiązań wobec otwartych funduszy emerytalnych. Gdyby to liczyć po europejsku - deficyt byłby, i w rzeczy samej jest, o około 22 mld zł wyższy. Najprościej tłumacząc - mówiąc o deficycie sektora finansów publicznych myślimy o podanych w ustawie budżetowej potrzebach pożyczkowych państwa. Taki deficyt bierze pod uwagę, oprócz budżetu rządowego, także budżety samorządów, wynik finansowy państwowych funduszy, takich jak Fundusz Ubezpieczeń Społecznych, Fundusz Pracy czy Fundusz Drogowy. Można by nawet powiedzieć, że przykładem zamiatania deficytu rządowego pod dywan są komercyjne pożyczki zaciągane przez administrujący FUS-em Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Trzeba pożyczać, aby wystarczyło na wypłaty rent i emerytur. ZUS - poza składkami - dostaje konkretną dotację na ten cel z budżetu i ona powiększa deficyt budżetowy. Jeśli ta dotacja jest niewystarczająca, ZUS sam pożycza w bankach, a to powiększa deficyt sektora finansów publicznych, choć w rozliczeniach budżetu państwa nie jest już widoczne. Nawiasem mówiąc, takie komercyjne kredyty mogą być droższe od budżetowych dotacji finansowanych obligacjami Skarbu Państwa. Tak czy inaczej, pustki w państwowej kasie nie da się ukryć. Deficyt całego sektora finansów publicznych osiągnął w roku ubiegłym około 50 mld zł. I wg szacunków KE osiągnie około 80 mld zł w bieżącym oraz ok. 95 mld zł w roku 2010. Zaproponowane przez rząd oszczędności mogą zmniejszyć te liczby o około 10 mld zł.
- Nieprzypadkowo wspomniał Pan o ZUS-ie. Czy wypłaty emerytur nie są przypadkiem zagrożone?
- Emeryci mogą na razie spać spokojnie. Nie wyobrażam sobie wstrzymania wypłat świadczeń, czy nawet ich części, przez ZUS. Jednak ten, jak pan wspomniał - niezrozumiały dla wielu Polaków - deficyt sektora finansów publicznych, ma realny wpływ na nasze życie. W ubiegłym roku osiągnął 3,9 proc. PKB, a w bieżącym i przyszłym roku może wynieść około 6 do 8 proc. PKB. Za długotrwałe utrzymywanie deficytu na poziomie przekraczającym 3 proc. PKB, grozi nam np. wstrzymanie wypłaty części środków unijnych. Deficyt powoduje też zwiększenie kosztów obsługi długu publicznego oraz może spowodować, że dług publiczny przekroczy tzw. progi ostrożnościowe określone w konstytucji i ustawie o finansach publicznych.
- Jeszcze jedno niezrozumiałe dla przeciętnego Polaka pojęcie. Cóż to jest, ten próg ostrożnościowy i dlaczego mamy się go bać?
- Konstytucja zakazuje przekraczania przez dług publiczny poziomu 60 proc. PKB. Aby do tego przekroczenia nie dopuścić, w ustawie o finansach publicznych zapisane są procedury, które należy wprowadzić w życie, gdy dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB, co może się stać już w przyszłym roku. Wtedy powinny zostać wstrzymane podwyżki w sferze budżetowej, renty i emerytury nie mogą spadać realnie, ale nie mogą też realnie rosnąć. Zostanie też wstrzymane finansowanie nowych inwestycji z budżetu państwa.
- Wygląda na to, że minister finansów - strażnik państwowej kasy - jest w niemałym kłopocie. A tak niedawno mówiono o rozpoczęciu procesu wchodzenia do strefy euro jeszcze w tym roku...
- O tym możemy na kilka lat zapomnieć. Umieszczenie złotego w mechanizmie ERM2 nie ma w tej chwili sensu. Niełatwo podać termin naszego wejścia do strefy euro, ale nie sądzę, aby to się stało przed 2015 rokiem. W każdym razie wspominany wcześniej 2012 rok nie jest możliwy.
- Czy do 2015 roku poprawimy wskaźniki? Kryzys się skończy i będziemy na wznoszącej fali?
- Przeciętni obywatele kryzys dopiero zaczynają odczuwać. To nie opcje walutowe dają się we znaki Kowalskiemu. Dla obywatela wyznacznikiem dobrej sytuacji gospodarczej jest to, czy będzie miał pracę i ile może zarobić. Kilkutygodniowe odwrócenie sytuacji na warszawskiej giełdzie nie oznacza końca kryzysu. Powinniśmy być przygotowani na to, że w tym i w przyszłym roku będziemy mieli coś w rodzaju stagnacji gospodarczej.
- Grozi nam rosnące bezrobocie?
- W takiej sytuacji gospodarczej możemy się spodziewać, że przez 2-3 lata stopa bezrobocia będzie rosnąć o 2 do 3 punktów procentowych każdego roku. Bezrobocie zaczęło rosnąć pod koniec ub.r. i ten trend potrwa mniej więcej do 2011 roku. Wtedy i przez kilka następnych lat oczekiwałbym wyraźnie większego wzrostu gospodarczego, który dopiero po jakimś czasie, np. roku-dwóch, zaowocuje obniżaniem stopy bezrobocia.
- Nie ma więc nadziei na szybkie odwrócenie złych zjawisk i powrót do sytuacji w latach 2006-2008, gdy rosły nie tylko giełdowe indeksy, ale także realne płace?
- Koniunktura szybko się nie zmieni. W tym roku mamy silny spadek eksportu - o około 20 proc. Produkcja przemysłowa spada o ok. 8-10 proc. Spadają znacznie zyski przedsiębiorstw i wkrótce zaczną też spadać inwestycje. To się nie zmieni przez kilka kwartałów.
- Czy rządowi uda się zachować względną równowagę w swoim budżecie dzięki przeprowadzanej właśnie nowelizacji?
- Gdyby okazało się, że koszt obsługi długu publicznego wciąż wzrasta i gdyby równocześnie ZUS miał kłopoty z pożyczaniem pieniędzy na rynku pieniężnym, to rząd znajdzie się pod presją konieczności kolejnej nowelizacji ustawy budżetowej. Możliwe też, że wpływy do budżetu w najbliższych miesiącach będą mniejsze niż były dotąd. Dochody budżetowe są mniejsze od ubiegłorocznych z miesiąca na miesiąc o ok. 4 proc. To może oznaczać niższe wpływy krajowe, podatkowe i niepodatkowe, nawet o około 40 mld zł!
- Czyżby więc nowelizacja budżetu, nad którą rząd pracuje, nie była ostatnia w tym roku?
- Lepiej, żeby była ostatnia. Kolejna nowelizacja w II połowie roku mogłaby być złym sygnałem dla inwestorów, a i nam wszystkim, obywatelom, powinno zależeć na utrzymaniu budżetowej równowagi w finansach państwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski