Putin przyjechał na kilka godzin do Stanów z jasnym przesłaniem - znowu być w centrum uwagi. Trudno inaczej interpretować prowokacyjne zaczepki, że „to w jego kraju, na Krymie, odbywała się konferencja jałtańska” albo kilkuminutowe spóźnienie na toast wznoszony w obecności wszystkich przywódców przez sekretarza generalnego ONZ.
Czytaj także: Spotkanie Putina z Obamą. Uścisk dłoni dla prasy, ale bez uśmiechów [WIDEO] >>
Jak może sobie na to pozwolić człowiek, który jeszcze nie tak dawno był izolowany na arenie międzynarodowej? Najwyraźniej może, bo wojna w Syrii i wspólny wróg spod znaku Państwa Islamskiego, z którym Zachód nie może sobie poradzić, zmienia całkowicie perspektywę. Innymi słowy, to gra dyplomatyczna na kilka frontów, której znaczenie najszybciej odczytał właśnie Putin. I wyczuł moment, gdy można przejść do ofensywy. Przenosząc niedawno punkt ciężkości swojego wojska z Donbasu do Damaszku, wysłał jednoznaczny przekaz: nie będzie rozwiązania syryjskiej wojny bez Rosji. Dziś już wiemy, że Obama również zdaje sobie z tego sprawę, bo inaczej nie rozmawiałby z Putinem przez półtorej godziny w cztery oczy.
Pozostaje oczywiście pytanie, czy przywódca Kremla chce rzeczywiście pomóc Assadowi, czy raczej jest przekonany o jego nieuchronnym upadku i zamierza przygotować grunt w przyszłych negocjacjach pokojowych. Choć pewnie na razie najważniejsze jest dla niego to, że wrócił do stołu rozmów - jako partner, bez którego nie można się obejść.
Problem w tym, że nie musi to oznaczać rozwiązania konfliktu w Syrii. A na Ukrainie - tym bardziej.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?