Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Puzyna kontra Wyspiański

Redakcja
Kardynała nie lubiano w Krakowie, a jego osoba była zawsze dla krakowian kontrowersyjna. Po prostu z byle jakiego powodu lubił się obrażać...

Michał Rożek

Michał Rożek

Kardynała nie lubiano w Krakowie, a jego osoba była zawsze dla krakowian kontrowersyjna. Po prostu z byle jakiego powodu lubił się obrażać...

Gdzieś przed siódmą
wieczorem,
Kościół kończył nieszporem,
bram teatru ledwo uchylono.
   
   Tymi słowy zaczyna się "Wyzwolenie", Stanisława Wyspiańskiego, napisane w roku 1902. Wspomniana wyżej świątynia - to kościół średniowieczny św. Krzyża, na placu św. Ducha, wzniesiony jeszcze za piastowskich czasów, stojący obok Teatru im. Juliusza Słowackiego. Ta malownicza, pełna uroku budowla, to część dawnych zabudowań duchackich. Powstała zapewne w XIV stuleciu, choć jej fundację odnosimy jeszcze do schyłku XII albo samego zarania XIII stulecia. Od roku 1244 była w posiadaniu zakonu duchaków (Zakon Świętego Ducha de Saxia). Obecny kształt kościoła jest wynikiem wielokrotnych przemian. Wewnątrz posiada jedyne w swoim rodzaju - to urokliwe - sklepienie wsparte na jednym filarze. Ściany pokrywają piętnastowieczne i szesnastowieczne malowidła w dużej mierze zrekonstruowane. Część z nich odkryto podczas konserwacji kościoła z końcem XIX stulecia. Odnowa ta została przeprowadzona w latach 1897-1898 kosztem Kasy Oszczędności Miasta Krakowa z inicjatywy jej dyrektorów - Franciszka Ślęka i Zygmunta Kowalskiego, przez dwóch znanych krakowskich architektów - Tadeusza Stryjeńskiego i Zygmunta Hendla. Pierwszy z nich wsławił się odnowieniem kościoła Mariackiego w latach 1889-1892. Restauracja kościoła św. Krzyża opierała się na troskliwym uszanowaniu tego zabytku. Nad całością prac czuwał dr Stanisław Tomkowicz, od wielu lat nadzorujący wszelakie przedsięwzięcia konserwatorskie na terenie ukochanego przezeń Krakowa.
   Wtedy przy pracach konserwatorskich pomagał młody Stanisław Wyspiański. Po latach pisał o nich: Gdy się rozpoczynało odnawianie kościoła św. Krzyża, zamierzające kościół do zupełnej doprowadzić świetności, nie można jeszcze było wiedzieć, co kryje wnętrze od lat biedujące i brudem zeszargane. (...) Kiedy więc zaczęto szukać po murach za śladami malowań starych, spod tynku świeżo odtłuczonego zarysowały się na głębszym podkładzie ściany jakieś litery i linie, i kolory blade (...). A więc pod tynkiem kryje się historia i pamiątki, więc się może wiele zachowało; może jest wszystko. Treść i rozkład przewidywanych malowań starych stopniowo można było odgadywać; znalazłszy wątek szukać za konturami, bijąc młotem w ściany, odwalać z tynku mur, a odsłaniać te blade kolory, te czarne linie szerokie, dalekie, śmiałe, które wysoko ponad głowami robotników murarskich wiązały się w zwoje draperyj, w sylwety olbrzymich figur pontyfikalnych. Na sklepieniu ujawniły się floresy, zwoje fantastyczne, łby gryfów, ptaki, maskary, główki skrzydlate, kosze z owocami w barwach bladych, dalekich lat przynoszących do nas piękno i tchnienie. Sklepienia (...) okazały się malowane, pełne ornamentów, a co szczególne, że nie brakło ani jednego szczegółu do całości jednolitej; było wszystko autentyczne, rzeczywiste, tylko przyprószone, bladością nikłe, wdzięczne, delikatne, ale jak dawne!
   Tyle relacja Wyspiańskiego, który przystąpił do przerysów poszczególnych malowideł, aby je potem zrekonstruować, z zachowaniem autentycznych elementów. Była to znakomita praca konserwatorska Wyspiańskiego. Jednak do czasu...
   To tutaj w trakcie pracy ów niepokorny twórca ściął się z apodyktycznym rządcą diecezji krakowskiej, późniejszym kardynałem Janem Puzyną, który w rezultacie ambicjonalnego starcia z artystą w swej zacietrzewionej mściwości, miałkości charakteru, nie dopuścił Wyspiańskiego do pracy w katedrze na Wawelu, która za rządów tego hierarchy została gruntownie odnowiona w latach 1895-1910. Zresztą oddajmy głos historykowi sztuki Franciszkowi Kleinowi, który to na pozór błahe zdarzenie opisał. Tak się zdarzyło, że pewnego dnia przyjechał tam (czyli do kościoła św. Krzyża) kardynał w celu oglądnięcia postępu robót. Słysząc, że ktoś pod sklepieniem chodzi na rusztowaniu, zapytał o to proboszcza (ks. Mikulskiego), który odparł, że to Wyspiański, artysta, który odnawia dawną polichromię kościoła. - Każ no go zawołać, niech ja się z nim rozmówię. Cóż to, nie słyszy, że ja przyjechałem? - powiedział kardynał nieco zirytowanym głosem. Proboszcz pchnął zaraz kościelnego pod sklepienie, żeby poprosił artystę na dół. Tymczasem Wyspiański, który dobrze wiedział i słyszał całą scenkę, urażony nieco tonem kardynała, odpowiedział, że zejść nie może, bo ma zaczętą pracę. Te słowa bardzo dotknęły kardynała, który był znany z despotycznego usposobienia.
   Niebawem Wyspiański przestał pracować przy restauracji kościoła św. Krzyża, zaś prace nad rekonstrukcją malowideł wykonali Antoni Tuch z Ferdynandem Bryllem, posługując się przerysami Wyspiańskiego.
   Puzyna dobrze zapamiętał sobie słowa artysty. I gdy tylko nadarzał się sposobny moment, uniemożliwiał pracę Wyspiańskiemu. A tak było przy dokończeniu polichromii kościoła Mariackiego. Otóż po śmierci Jana Matejki (zm. 1893) okazało się, że pozostał jedynie jeden fragment niedokończony - ślepe okna w prezbiterium tej świątyni, od strony zakrystii. Zamówiono szkice u Wyspiańskiego. Oddajmy ponownie - w tym miejscu - głos Kleinowi: Właśnie w kilka lat po śmierci mistrza zaczęła się długa i gruntowna restauracja katedry wawelskiej i ówczesny biskup krakowski, ks. kard. Puzyna, przeniósł się z całym nabożeństwem do świątyni Mariackiej, a obejmując ją w posiadanie, przyjechał tam jednego dnia oprowadzany po kościele przez księdza - infułata (Krzemińskiego). Gdy doszli do prezbiterium, kardynał, widząc nieskończone tryforia, biało tynkowane, zapytał proboszcza, co chce tu zrobić, a ten, chcąc się pochwalić, kazał przynieść karton Wyspiańskiego i położył go na posadzce. Kardynał spojrzał i zapytał o malarza, a gdy usłyszał nazwisko autora, zawołał: Żebyś mi się nie ważył tego wykonać, zakazuję ci surowo! Ks. Krzemiński czekał cały rok, myśląc, że kardynał zmieni postanowienie, potem zwrócił się znowu do Mehoffera o wykonanie szkicu na te tryforia. Po dwóch latach, widząc nieustępliwość kardynała, wezwał Antoniego Tucha, przedsiębiorcę malarskiego, który wykonał przed tym całą polichromię kościoła i kazał mu zamalować tryforia motywami dekoracyjnymi, zaczerpniętymi z prac Matejki, tak jak to jeszcze dziś możemy widzieć.
   Zadufany w sobie purpurat nie ustąpił. Jego niewidzialna ręka wobec artysty działała aż nazbyt skutecznie. Nie było mowy o "odpuszczeniu winy". Chrześcijańskie niemiłosierdzie kardynała utrwaliło się na dobre. Obraza trwała. Goryczy wzajemnej animozji dopełniła "Klątwa", tragedia napisana przez poetę w roku 1899. Motyw do niej zaczerpnął Wyspiański z autentycznej tragedii, która rozegrała się we wsi Gręboszów, koło Tarnowa, gdzie miejscowy proboszcz miał z gospodynią dwoje dzieci. Gdy wyschły studnie w tej wsi, miejscowi chłopi zinterpretowali to jako karę za proboszczowski grzech. Wierni postanowili zatem spalić gospodynię, w niej dopatrzywszy się wszelkiego zła, które wniosła na plebanię gręboszowską. Tę jednoaktową tragedię, pod wymownym tytułem "Klątwa", starał się Wyspiański wprowadzić na scenę. Projekt jej wystawienia spotkał się ze sprzeciwem kleru, który poruszył wszystkie możliwe sposoby, aby dzieło to za żadną cenę nie dostało się na deski teatralne. "Klątwa" zyskała cenzorski zakaz wystawiania w Galicji. Prapremiera odbyła się dopiero w Łodzi w roku 1909, zatem już po śmierci Wyspiańskiego. W momencie napisania "Klątwy" pojawiły się istne czarne chmury nad poetą. O trudnościach z jej wprowadzeniem na scenę pisał już w roku 1899 cioteczny brat Wyspiańskiego Zenon Parvi w "Listach krakowskich" na łamach "Przeglądu Tygodniowego", wyraźnie wspominając o niewidzialnej ręce, sprzymierzonej z austriacką cenzurą, skutecznie działającą w Krakowie aż do roku 1920. To osobiście kardynał Puzyna sprzeciwił się wprowadzeniu tego dramatu na scenę krakowskiego teatru. Wzajemne urazy sięgnęły apogeum. Gdy w grudniowy dzień roku 1907 przez Kraków szedł żałobny pochód z trumną Stanisława Wyspiańskiego, towarzyszył mu królewski dźwięk słynnego dzwonu Zygmunta. Zarówno pochówek na Skałce, jak i spiżowy żałobny ton Zygmunta były dziełem osobistego zaangażowania i interwencji prezydenta Krakowa, prof. Juliusza Leo, który o tych sprawach zadecydował. Była to niewątpliwie klęska kardynała Puzyny, który przełknął tę gorzką pigułkę. Po latach Puzyna zginął w mrokach historii. Wspominano o nim z racji dziejów diecezji krakowskiej i przy okazji restauracji katedry wawelskiej, której był inicjatorem i gorącym orędownikiem. Natomiast Wyspiański wszedł na karty podręczników szkolnych i na deski teatralne. To nazywa się ironią losu.
   Kardynał Jan Puzyna (zm. 1911) nie był lubiany w Krakowie, a jego osoba była zawsze dla krakowian kontrowersyjna. Po prostu z byle jakiego powodu lubił się obrażać. Apodyktyczny w ferowaniu wyroków, pomiatający podległym sobie klerem, należał do tych ostatnich już książąt Kościoła, których należało bezwzględnie słuchać i to jeszcze na kolanach. To właśnie Puzyna osobiście sprzeciwił się sprowadzeniu na Wawel z Paryża prochów Juliusza Słowackiego, co planowano zrazu jeszcze w roku 1899. To wówczas te słowa o Puzynie skreślił Ignacy Daszyński: ponury typ histeryka, typ urzędniczy raczej niż duchowy. _Raz jeszcze powrócono do sprowadzenia prochów Wieszcza w roku 1909. Tym razem sprzeciw Puzyna argumentował brakiem miejsc w katedrze, co było obłudnym kłamstwem. Demonstracje młodzieżowe przeciw decyzji kardynała skutecznie rozpędzała policja. Wszak na Wieszczu kładł się cień "Beniowskiego", pamiętany przez hierarchię kościelną. Słowa poety - _Krzyż twym papieżem jest - twa zguba w Rzymie ("Beniowski", I,240) paraliżowały Puzynę. Purpurat ten znakomicie zrażał sobie społeczeństwo. Był w tym po prostu mistrzem. W roku 1901 odmówił udziału kleru w pogrzebie komediopisarza Michała Bałuckiego, który w depresji popełnił samobójstwo. Podobnie było w pamiętnych dla Polaków ze wszystkich trzech zaborów obchodach pięćsetlecia bitwy grunwaldzkiej (1410-1910). Tym razem nie zezwolił na odprawienie mszy św. polowej w dniu tego wielkiego patriotycznego święta. Podszyty tchórzem, nie rozumiejący ducha dziejów zabronił kardynał odprawienia mszy dla zgromadzonej na Błoniach młodzieży i przedstawicieli wszystkich trzech zaborów. Podobne przypadki można by mnożyć.
   Jednak do historii przeszedł z zupełnie innego powodu. Otóż na konklawe - w roku 1903 po śmierci papieża Leona XIII - założył w imieniu cesarza Franciszka Józefa I weto przeciw wyborowi na papieża kardynała Mariano Rampolli, frankofila i rusofila, przeciwnika Niemiec i Austrii. W rezultacie - po sprzeciwie Puzyny - głową Kościoła został kardynał Giuseppe Sarto, który przyjął imię Pius X. To on zabronił na przyszłość stosowania prawa ekskluzywy (weta) w imieniu cesarzy austriackich i innych sił politycznych na konklawe. Prawo to zostało definitywnie zniesione. Jak przeto widać, konflikt Puzyny z Wyspiańskim nie był w tej mierze wyjątkiem. Kardynał Pietro Gaspari, wybitny watykański mąż stanu, surowo osądzał Puzynę: Biedny człowiek, który nawet nie znał łaciny. Nadworny kardynał o żadnej kulturze i mniej niż przeciętnej inteligencji.
   Kardynał Puzyna uchodził za osobę nieprzystępną, oschłą, apodyktyczną, nie zabiegał zresztą o popularność, obojętny też był na wszelkie zaloty różnych stronnictw politycznych, słuchając w tej mierze tylko własnego sumienia. Zawsze bez reszty przekonany do swojego stanowiska, narażał się bez mała wszystkim. Nielubiany w Krakowie, natomiast ceniony w Wiedniu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski