Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radość i duma

Redakcja
Z wizytą u rodzin Andrzeja Wójsa i Sławomira Mordarskiego Wczoraj pół sportowego Nowego Sącza chodziło niewyspane. Powód bardzo prozaiczny: kibice zasiedli nad ranem przed ekranami telewizorów, by śledzić walkę, co prawda obecnie zawodników krakowskiego AZS AWF, ale przecież rdzennych sądeczan, wychowanków tutejszego SKS Start, Andrzeja Wójsa i Sławomira Mordarskiego. Wystąpili oni w finale olimpijskiego wyścigu kajakarzy górskich w jakże ciężkiej konkurencji C-2. 21-latkowie znad Dunajca, mimo że po pierwszym przejeździe zajmowali trzecie miejsce, medalu nie zdobyli, ale i tak szóstą lokatę młodych "górali" odebrano w ich rodzinnym mieście jako olbrzymi sukces.

Sądecka dwójka kanadyjkarzy na "szóstkę" w Sydney

Sądecka dwójka kanadyjkarzy na "szóstkę" w Sydney

Z wizytą u rodzin Andrzeja Wójsa i Sławomira Mordarskiego

 Wczoraj pół sportowego Nowego Sącza chodziło niewyspane. Powód bardzo prozaiczny: kibice zasiedli nad ranem przed ekranami telewizorów, by śledzić walkę, co prawda obecnie zawodników krakowskiego AZS AWF, ale przecież rdzennych sądeczan, wychowanków tutejszego SKS Start, Andrzeja Wójsa i Sławomira Mordarskiego. Wystąpili oni w finale olimpijskiego wyścigu kajakarzy górskich w jakże ciężkiej konkurencji C-2. 21-latkowie znad Dunajca, mimo że po pierwszym przejeździe zajmowali trzecie miejsce, medalu nie zdobyli, ale i tak szóstą lokatę młodych "górali" odebrano w ich rodzinnym mieście jako olbrzymi sukces.
 Kiedy emocje nieco opadły, złożyliśmy wizytę u najbliższych naszych bohaterów.

Maria Wójs

 Mieszka z rodziną w domku przy ul. Parkowej. To o rzut kamieniem od Dunajca. Wychowała ośmioro dzieci, z których Andrzej na świat przyszedł jako przedostatni. Pani Maria powiada, że jako dziecko był on grzecznym chłopcem, posłusznym, choć niezwykle ruchliwym. Przypomina sobie, że kiedy miał cztery lata, zjechał na rowerze bez hamulców stromą ulicą Mickiewicza obok Urzędu Wojewódzkiego. I pewnie nie wiedziałaby o tym wyczynie, gdyby nie to, że omal nie rozjechał własnej babci. Ściąganie go z dachu czy ze słupów elektrycznych (!) było dla niej normalką.
 - Andrzej zaczął chodzić w wieku ośmiu i pół miesiąca - śmieje się mama. - W szkole nauczyciele nazywali go ancymonem. Nie mógł spokojnie usiedzieć w jednym miejscu, wszędzie było go pełno. Lubił przebywać w starszym towarzystwie, łatwo nawiązywał kontakty.
 Kiedy zaczął wypływać na wodę i notować na swym koncie pierwsze sukcesy, nikt o nich nie wiedział. Kiedy szydło wyszło z worka w drugiej klasie liceum w Starym Sączu, nauczyciele nie chcieli uwierzyć, że ten niepozorny chłopiec ma w swej kolekcji aż tyle medali i pucharów. Sportowe przewagi nie przewróciły mu w głowie. Pozostał sympatycznym, skromnym człowiekiem.
 W roku 1998 niegdysiejszy "ancymon" wstąpił w szranki małżeńskie. Jego wybranka nosi imię Magda, a zna ją jeszcze z czasów szkolnych. Ma półtoraroczną córeczkę Anię. To istne "sreberko", jakby z oka tacie wypadła. Te same loczki, ta sama lekko opadająca dolna warga. Mama Andrzeja przyznaje, że początkowo nie była specjalnie zachwycona perspektywą ożenku syna, ale w końcu ustąpiła. Teraz tego nie żałuje. Tym bardziej, że Andrzej szybko zaskarbił sobie przychylność teściów, stając się niemal ich idolem.
 - Środową transmisję oglądałam z najmłodszym synem Grzegorzem - kontynuuje pani Maria. - Za ścianą spały wnuki, synowie córki. Nie potrafię opisać, co przeżywałam. Odwracałam głowę od telewizora. Patrzyłam dopiero na powtórki. To taki przesąd jeszcze z przeszłości. Andrzej peszył się, kiedy wiedział, że jesteśmy obecni na regatach. Gubił się, popełniał błędy. Ujawnialiśmy mu się więc dopiero jak było już po wszystkim. Dzisiaj po zawodach syn dzwonił do swej siostry do Łącka i zapowiedział, że wkrótce i u mnie zaterkocze telefon. Ale przed startem kontaktował się ze mną wielokrotnie, każdemu z rodziny przysłał kartkę. Dzwonili do mnie bracia Andrzeja, mieszkający obecnie w Grecji. Wszyscy są niezmiernie szczęśliwi i cieszą się, ze dzięki Andrzejowi w dalekiej Australii usłyszano o Nowym Sączu. Ja też bardzo się raduję, choć uważam, że brązowy medal oddali ze Sławkiem na tacy. Myślę, że byli lepsi od swych rywali. Ale dobre i szóste miejsce. Przed wyjazdem do Sydney żegnaliśmy syna w jego rodzinnym domu, witać go będziemy u teściów. Oni są dumni na równi z nami. Ale teraz przepraszam, muszę gotować obiad, bo już niedługo mąż wróci z pracy. A wiadomo, że jak mężczyzna głodny, to zły.

Genowefa i Grzegorz Mordarscy (z "Czapim" w tle)

 Rodzina państwa Mordarskich zajmuje skromne, dwupokojowe mieszkanie w bloku przy ul. Sienkiewicza. Wita mnie, obszczekując, sympatyczny wielorasowiec o wdzięcznym imieniu "Czapi". Sławek jest jego najwiekszą miłością. Kiedy wraca z długich wojaży, najpierw daje wyraz swego szczęścia nieprawdopodobnymi wygibusami, po czym siada przed swym panem i w swym psim języku opowiada, co też ostatnio wydarzyło się w domu.
 Matka Sławka, wiecznie usmiechnięta pani Genowefa, jeszcze nie ochłonęła po porannych emocjach. Transmisję oglądała wraz z mężem Grzegorzem i córką Kasią. "Oglądała" to złe słowo. Tę dwugodzinną transmisję przeżyła jakby w letargu. Nie bardzo wiedziała, co się wokół niej działo. Więcej zimnej krwi zachował, jak na głowę rodziny przystało, pan Grzegorz. Powiada, że w medal syna początkowo nie bardzo wierzył. Chociaż po pierwszym przejeździe coś się w sercu zatliło. Kiedy okazało się, że Wójs z Mordarskim "obsadzili" szóste miejsce, przypomniał sobie słowa prezesa Polskiego Związku Kajakowego Tadeusza Wróblewskiego, który przed olimpiadą powiedział, że liczy właśnie na szóstą lokatę Andrzeja i Sławka. Na medal przyjdzie czas za cztery lata w Atenach. Jest przekonany, że kajakarstwo górskie znajdzie się w programie igrzysk. 15-17 tys. obserwujących slalom ludzi mówi samo za siebie.
 - Od rana urywają się telefony - mówi pani Genowefa. - Syn dzwonił już dwa razy. Zapewniał nas, że jest zadowolony ze swego występu. Cała kajakowa brać trzymała kciuki za sądeczanami: Leszek Bieryt, brat Sławka Ryszard, olimpijczyk z Atlanty, gdzie w C-1 sklasyfikowany został na ósmej pozycji (zresztą w Stanach startowali już Andrzej ze Sławkiem - zajęli czternastce miejsce, co ówczesnym siedemnastolatkom ujmy w żadnym przypadku przynieść nie mogło przyp. d.w.). Za mną nieprzespane noce. Nie mogliśmy się doczekać startu syna. Najgorsze były te nieznośnie wlokące się minuty między przejazdami. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Dopiero teraz z wolna dochodzę do siebie. Ogarnia mnie uczucie szczęścia i ogromnej dumy. Przecież cały świat podziwiał wyczyn mojego syna.
 Zdaniem rodziców, Sławek nigdy nie przysparzał problemów wychowawczych. Był cichy, nieśmiały, za to niebywale uparty. Obydwaj kajakarscy bracia są do dziś bardzo przywiązani do rodziny. Z każdego zagranicznego wyjazdu przywozili i nadal przywożą jakieś upominki, zawsze dzwonili i dzwonią z lotniska po odprawie celnej.
 - Mama najlepiej potrafi znaleźć z nimi wspólny język - przyznaje pan Grzegorz. - Sławek, chociaż otoczony jest niezmiennie licznym gronem koleżanek i kolegów, nie ma stałej dziewczyny. Jego najbliższą przyjaciółką jest też kajakarka, Kasia Chwastowicz. Na żeniaczkę przyjdzie jeszcze czas.
 Sławek to wszechstronnie uzdolniony sportowo młody człowiek. Kiedyś, przez dwa lata, godził kajaki z grą w piłkę w Sandecji. Zdobył w niej nawet jakiś puchar. Ale jak jego trener, Ukrainiec Igor Kozełko wrócił do swej ojczyzny, bez reszty poświęcił się kajakarstwu górskiemu. I bardzo dobrze.
 Na odchodne pan Grzegorz mówi, że koniecznie trzeba napisać, iż równie ważna co sukces indywidualny Sławka i Andrzeja, jest promocja Nowego Sącza. Rodzinnego miasta dzielnych olimpijczyków.

Prezes SKS Start Krzysztof Szkaradek

 - Ten sukces polskich dwójek kanadyjkarzy to wielka sprawa dla kajakarstwa górskiego. Zwłaszcza w kontekście przyznanego Nowemu Sączowi prawa organizacji mistrzostw swiata juniorów. Z całą pewnością z centrali napłyną większe środki na ich organizację. Jest mi naprawdę bardzo przyjemnie, że Nowy Sącz był na ustach wszystkich komentatorów telewizyjnych i radiowych i że stało sie to za sprawą wychowanków Startu. Uważam, że Andrzej ze Sławkiem pojechali na miarę swych możliwości, choć lepiej by było, gdyby atakowali z dalszej pozycji. Natomiast lekki niedosyt odczuwam po występie Krzyśka Bieryta i Beaty Grzesik. Ale cóż, taki jest sport: jeden przegrywa, by wygrać mógł inny.

Tekst i fot.: DANIEL WEIMER

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski