Krakowianie pewnie przeszli dwie rundy play-off, nie przegrywając ani jednego meczu, wygrywając wszystkie pięć. Początek "Pasy" miały jednak trudny, męczyły się dwa razy na swoim lodzie ze Stoczniowcem, potem dwa zwycięstwa w Krakowie nad Zagłębiem kosztowały kibiców sporo nerwów, raz krakowianie rozstrzygnęli mecz dopiero po rzutach karnych. - Ale w ostatnim meczu w Sosnowcu zagraliśmy wreszcie dobrze, konsekwentnie. Widać, że drużyna "łapie" formę, gra z meczu na mecz coraz lepiej. Znowu mocnym punktem zespołu był bramkarz Rafał Radziszewski - mówi trener Cracovii Rudolf Rohaczek.
Trener cieszy się, że jego zespół tak szybko przeszedł dwie rundy play-off, ale martwi tym, że teraz zawodników czeka aż 10 dni przerwy. - Pierwszy mecz w wielkim finale zgodnie z terminarzem zagramy dopiero 12 marca. Jest więc pewien problem: jak utrzymać zespół w rytmie meczowym? Teraz zawodnicy dostali dwa dni wolnego, od czwartku do soboty będziemy ćwiczyć dwa razy dziennie, od poniedziałku zaczniemy przygotowania pod konkretnego rywala w finale - dodaje Rohaczek.
Pytany, z kim wolałby grać - z Podhalem czy GKS Tychy - trener Rohaczek mówi: - Obaj rywale są mocni, każdy z tych zespołów ma swoje plusy, ale też i minusy. Z "Szarotkami" mamy wywalczonego bonusa, a więc do obrony tytułu mistrzowskiego potrzebne by nam były trzy wygrane; rywal, by zdobyć złoto, musiały odnieść cztery zwycięstwa.
Trener w finale będzie miał do dyspozycji wszystkich graczy, z wyjątkiem Patryka Noworyty, któremu lekarze zalecili dłuższą przerwę po tym, jak został trafiony krążkiem w ucho.
Najlepszy strzelec Cracovii Leszek Laszkiewicz też żałuje, że zespół musi czekać tyle dni na pierwszy mecz w finale. - Przydałoby się kilka dni przerwy, ale nie aż tyle. Lepiej gra nam się "z marszu". Wiem, że krakowscy kibice woleliby, abyśmy grali z Podhalem, bo to taka hokejowa "święta wojna".
(AS)