Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Radwańska wzięła sobie na barki dodatkowy ciężar

Redakcja
Robert Korzeniowski Fot. Bartek Syta
Robert Korzeniowski Fot. Bartek Syta
ROZMOWA z ROBERTEM KORZENIOWSKIM, czterokrotnym mistrzem olimpijskim w chodzie.

Robert Korzeniowski Fot. Bartek Syta

- Tylko 10 czy aż 10 medali?

- Sportowo trzeba mówić o sukcesie. Rywalizacja się zaostrza, a nasze nakłady na sport jakoś specjalnie w ostatnich latach nie wzrosły. Nie ma też nowych systemów, planów, a mimo to odnotowaliśmy wynik porównywalny z igrzyskami w Pekinie. Różnica jest tylko w liczbie poszczególnych kolorów, bo tam więcej było złotych i srebrnych. To jest wynik na miarę naszego obecnego potencjału. Wiem, że niektórzy liczyli na więcej, ale trzeba sobie zadać pytanie, czy na pewno nie były to oczekiwania na wyrost.

- Medali mogło być więcej, bo - paradoksalnie - część z nich zdobyli ludzie, na których nie do końca liczyliśmy. Zawiedli za to nasi faworyci: Walczykiewicz, Siemionowski, Dołęga, Radwańska, siatkarze...

- Zasada jest taka, gdzieś to statystycy wyliczyli, że z grona tzw. pewniaków do medali tylko ok. 30 procent osiąga oczekiwany wynik. Czasem jest tak, że mistrz, na którego liczyliśmy, okazuje się mistrzem epoki minionej, jak np. złoty w Sydney, a niemogący się doczekać sukcesji w Pawle Fajdku, Szymon Ziółkowski czy nasi wioślarscy Terminatorzy...

- Z siatkarzami było inaczej. Tuż przed igrzyskami wygrali Ligę Światową.

- To prawda. W Londynie mieliśmy do czynienia z serią porażek, które wynikały - jak sądzę - z błędnej strategii sezonu. Liga Światowa nie powinna być aż tak istotnym celem dla naszych siatkarzy. To jest po prostu jedna z imprez komercyjnych, jak mityng w lekkoatletyce. Nie ma co jej porównywać do igrzysk. Celebrowanie zwycięstwa...

- Zwiększyło presję...

- Zgadza się. Oni na igrzyskach wcale nie zapomnieli, jak się gra w siatkówkę. To są nadal świetni zawodnicy. Po prostu albo szczyt formy przyszedł trochę za wcześnie, albo zabrakło niezbędnej w turnieju olimpijskim koncentracji. Oni już właściwie witali się z medalami zanim w ogóle wyszli na parkiet. Innym klasycznym przykładem jest Agnieszka Radwańska, która grała finał Wimbledonu dzień przed finałem siatkarzy w Sofii. To był sądny weekend dla naszych potencjalnych medalistów. W głowach rodzi się wówczas przekonanie, że na igrzyskach to już będzie spacerek. Emocje, które powinny być zainwestowane w start olimpijski, inwestowane są w serię wywiadów, spotkań, niesienie flagi.

- Radwańska popełniła błąd zostając polskim chorążym?

- Nie jestem przesądny, ale uważam, że wzięła sobie na barki dodatkowy ciężar. Myśląc poważnie o medalu powinno się za wszelką cenę unikać zbędnego zgiełku wokół własnej osoby. Myślę, że zabrakło nam w systemie przygotowania do igrzysk - ja w ogóle uważam, że jest dosyć przypadkowy, bo ani u nas właściwej selekcji do sportu nie ma, ani metodycznego podejścia do szkolenia, no może poza siatkówką - fazy przygotowania mentalnego.

- 90 procent polskich sportowców nie radzi sobie z presją.

- Dokładnie tak. Tego jednak nie załatwią sesje z psychologami za pięć dwunasta. To proces długofalowy - zawodowy sportowiec powinien pracować nad przygotowaniem mentalnym równie ciężko, jak nad fizycznym. Oni muszą wiedzieć po co są na igrzyskach, co im pomaga, a co przeszkadza w koncentracji. Mam wrażenie, że to wszystko zostało pozostawione przypadkowi, sprowadzało się do chwilowej walki ze stresem. Utwierdzać zawodnika w poczuciu pewności tego, co robi powinien trener - tutaj odwołuję się również do Euro 2012 i Franciszka Smudy, który chyba nie bardzo wiedział, czy prowadzi piłkarzy do boju czy na ubój. Tak samo, jak nie powinniśmy posyłać na igrzyska zawodników nie w pełni zdrowych, nie powinniśmy też posyłać zagubionych w kontekście swojej kariery.
- Ma Pan na myśli kogoś konkretnego?

- Choćby Marcina Dołęgę. Sprawiał wrażenie osoby zagubionej nie tylko na podeście, ale ogólnie - życiowo. Z tego, co czytałem, ma problem z wytłumaczeniem rodzinie zasadności swoich poświęceń, utraty zdrowia. Jeśli jest się tak skon-fliktowanym wewnętrznie, a do tego poddanym takiej presji - bo wycofało się dwóch najgroźniejszych rywali i był absolutnym faworytem - to trudno jest wymagać od człowieka, żeby dał z siebie to, co najlepsze w kluczowym momencie.

- Kto był w Londynie największą gwiazdą: Michael Phelps czy Usain Bolt?

- Myślę, że nie powinno się odwoływać do statystyk, tylko do emocji. Phelps ma najwięcej medali, ale największą gwiazdą był Bolt.

Rozmawiał Hubert Zdankiewicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski