Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik. Będzie Gniewko albo Jagódka

Rozmawiał Marek Długopolski
Karolina Sołowow i Rafał Sonik już podczas Celebration of the Championships wspólnie kroili „dakarowy” tort
Karolina Sołowow i Rafał Sonik już podczas Celebration of the Championships wspólnie kroili „dakarowy” tort fot. archiwum Rafała Sonika
Rozmowa. Krakowianin Rafał Sonik zajął trzecie miejsce w prestiżowym plebiscycie „Dziennika Polskiego” 10 Asów Małopolski za rok 2015. Jest pierwszym Polakiem, który wygrał Dakar, najtrudniejszy rajd terenowy. Na koncie ma również cztery quadowe Puchary Świata.

- Jaki jest najpiękniejszy dźwięk dla najlepszego na świecie quadowca?

- USG!

- USG?

- Tak. Niedawno życie nagrodziło mnie kobietą, Karoliną, a całkiem ostatnio dźwiękiem z aparatu USG. To najwspanialszy, najcudowniejszy, wręcz anielski śpiew. Piękniejszego nie ma. I to jest największa nagroda, jaką otrzymałem w moim blisko 50-letnim życiu. Od 32 lat, odkąd wszedłem na tzw. rynek, nic mi się nie udawało...

- Aż...

- ...w końcu się udało! To ledwie trzy-, może czterocentymetrowa istotka. Gdy pierwszy raz usłyszałem, jak mocno bije jej serducho, aż nogi się pode mną ugięły. A nie jestem miękkim facetem.

- Kiedy narodziny?

- W przyszłym roku, prawdopodobnie w lipcu. Karolina wolałaby, żeby było jak najszybciej, a ja się nie spieszę. Będzie Gniewko albo Jagódka.

- To mocno zmienia Pana sytuację życiową. Jedzie Pan na Dakar?

- Jadę. Nie ukrywam jednak, że z Karoliną przeprowadziliśmy trudne negocjacje. Ustaliliśmy, że jadę do Ameryki Południowej, nadal też będę startował w rajdach. W innych sprawach rozmowy się toczą...

- Motywacja nie osłabła? To przecież bardzo trudna i ryzykowana eskapada?

- Zapewniam, że nie osłabła. Nie ukrywam jednak, że pewnie gdzieś tam z tyłu głowy częściej będzie zapalało się ostrzegawcze, czerwone światełko. Nigdy jednak nie przeginałem, nie chciałem wygrywać za wszelką cenę. I tak będzie teraz. Dla wyniku nie zamierzam się zabić.

- Na Dakarze był Pan już trzeci, drugi, a także pierwszy. O co więc Pan walczy teraz, co chce Pan udowodnić?

- Mam zamiar skupić się na tym, aby nie popełniać takich błędów, które były moim udziałem w poprzednich rajdach. Chcę zbliżyć się do ideału.

- Ideału? Czy Dakar można przejechać bezbłędnie?

- Nie można, ale dążyć do ideału trzeba. W tym sezonie w Pucharze Świata, jeśli chodzi o liczbę wygranych rajdów, było lepiej niż rok temu. Natomiast w Dakarze wciąż mogę poprawić się przynajmniej o pół godziny. Chciałbym więc zejść z około półtorej godziny strat do godziny.

- Nie jest to sztuczne wyzwanie?

- W żadnym wypadku. Chcę być równie dobry, jak najlepsi motocykliści na Dakarze. Hiszpan Marc Coma i Francuz Cyril Despres robią przez cały rajd mniej niż godzinę błędów. To również moje wyzwanie. Oczywiście nie mogę być od nich szybszy na prostej, bo to jest niemożliwe, ale mogę się z nim zrównać, jeżeli chodzi o bezsensownie stracony czas.

- Będzie Pan startował z pozycji mistrza!

- Formalnie tak, ale realnie - nie. Mam nadzieję, że nie... Nie ma nic gorszego, niż stwierdzenie „jestem mistrzem”. Myślę, że, gdy stanę na starcie, to będzie taki totalny reset. Będę znowu w tym samym punkcie, jak rok temu. Bogatszy tylko o to wszystko, czego się nauczyłem w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. I powtarzam - nie mam zamiaru wygrać za wszelką cenę. Nie jadę po to, by być pierwszym, ale by dotrzeć do mety. By popełnić jak najmniej błędów.

- Siedem lat startów...

- ...to szmat czasu, ale też darowane siedem żyć. Bo taki Dakar jest jak życie, przeżywane w ciągu trzech tygodni. I dopiero za siódmym razem mogłem na mecie wysoko podnieść „Beduina”, a więc najważniejsze trofeum w Dakarze.

- Statuetka jest ciężka?

- Jej ciężar jest adekwatny do katorżniczego wysiłku, który trzeba ponieść, aby móc ją uściskać, zabrać ze sobą. I to obojętnie, czy za pierwsze, drugie, czy trzecie miejsce. Gdy Krzysztofa Hołowczyca zapytano, czy jest ze złota, on odpowiedział: „Nie, nie, dużo droższa”.

- Dlaczego znowu jedzie Pan na Dakar, skoro osiągnął szczyt, uściskał wymarzonego „Beduina”?

- Bo to najlepszy sposób, aby przypomnieć sobie, jak trudno go zdobyć, jak potwornie ciężko jest w tym rajdzie zwyciężyć. Po siedmiu Dakarach oto znowu jestem na początku drogi. Gdy stanę na starcie, to pewnie z taką gwałtowną ostrością uświadomię sobie: Ja pie..., co trzeba zrobić, żeby go znowu wygrać?

- Ile osób jest w Pana zespole?

- Kilkanaście.

- W porównaniu z innymi to niezbyt wiele?

- Ale są to najlepsi z najlepszych. Każdy doskonale wie, co ma robić. W dodatku mam świetnych, oddanych mechaników, którzy znają raptora jak własną kieszeń. Myślę, że mogliby go złożyć i rozłożyć z zamkniętymi oczyma.

- Najgroźniejsi rywale?

- Trochę ich przybyło. Niedwuznacznie sugerują, że trzeba wreszcie pobić starego dziada...

- „Old man” da się pokonać?

- Psychicznie - na pewno nie. Nie mam żadnej presji, nie ścigam się z nimi, walczę tylko z samym sobą i swoimi słabościami. Nie muszę się też z nikim rozliczać, przed nikim tłumaczyć. Tu więc nie mają żadnych szans. Fizycznie również będę bardzo dobrze przygotowany...

- W czym tkwi siła południowoamerykańskich zawodników?

- W znajomości terenu, na którym będziemy walczyć. To jest jedyna rzecz, na którą nic nie poradzę. Jeśli okaże się, że zawodnicy południowoamerykańscy rzeczywiście trenowali na tych trasach, to choćbym nie wiem jak dobrze był przygotowany, to ich nie doścignę. Znajomość trasy to podstawa.

- Trasa Dakaru jest przecież tajna...

- Ale niektórzy ponoć na niej trenują. Widać to nawet na oficjalnym filmie z poprzedniego Dakaru, z Chile. Można porównać na nim, jak ja jadę, a jak jedzie Casale. Idzie na pełnym gazie w ślepe zakręty - jeden, drugi, trzeci... Nie zastanawia się, że w roadbooku w tych miejscach są po dwa wykrzykniki. Jedzie na siedząco, pewnie, na sto procent, bo wie, że może tak jechać... Wygląda tak, jak gdyby trasę tę jechał trzeci czy czwarty raz. To co ja mogę poradzić na to, że ma świetnie opisany roadbook i pewnie - przynajmniej raz - przejechaną trasę? On wie, że może tam siedzieć, a ja wiem, że muszę tam stać. Nie wiem bowiem, czy skarpa, która jest przede mną, ma trzydzieści centymetrów i mogę ją pokonać na siedząco, czy też półtora metra i muszę stać, by zamortyzować skok. To tylko jeden przykład, a takich jest wiele... Widziałem ich setki razy, jak idą pełną parą po zdradliwym terenie. Myślałem sobie wtedy, że jesteśmy w innej lidze, mają o niebo lepsze umiejętności. Gdy jednak okazuje się, że nie jest to kwestia umiejętności, ale wiedzy, którą oni mają, a ja nie mogę jej mieć, to już inna bajka. Mogę tylko powiedzieć, że będę tak cierpliwy, aż w końcu trafię na swój moment.

- W Dakarze można postawić wszystko na jedną szalę.

- Można, ale nie warto. Wcześniej czy później skończy się to bardzo źle.

- Czy przed startem czuje Pan strach, lęk?

- Boję się jak każdy. Lęk mnie jednak nie paraliżuje, ale pozwala na maksymalne skupienie, wyzwala dodatkową energię. I zapewniam, że będę walczył do końca, do ostatniego metra.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski