Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik. Los był dla mnie bardzo łaskawy [WYWIAD, ZDJĘCIA]

Marek Długopolski
archiwum Rafała Sonika
- Nie mam kolejnego tytułu mistrza świata, ale żyję - mówi krakowianin Rafał Sonik, najbardziej utytułowany polski quadowiec, a także znany przedsiębiorca i filantrop

- Drugie miejsce w Pucharze Świata… Nie o tym Rafał Sonik marzył na początku sezonu?

- To prawda. Ale nie był to ani zły, ani zbyt trudny sezon. W tym roku po prostu dopadły mnie te przypadki, których życie oszczędziło mi przez ostatnie kilka rajdowych sezonów.

- Fatalizm...

- Ależ nie, życie! Przez ostatnie 4-5 lat los był dla mnie nad wyraz łaskawy. Jednak ta seria musiała się kiedyś skończyć. Tak mówią prawa Murphy’ego.

- Pierwszą kłodę los rzucił Panu pod nogi już podczas pierwszego rajdu - Abu Dhabi Desert Challenge.

- Na pierwszym odcinku był punkt tankowania paliwa. Organizatorzy mieli tam tylko jedną cysternę i dwa pistolety. Doskonale więc wiedzieli, że w krótkim odstępie czasu nie zatankują wszystkich zawodników. Co zrobili? Przelali paliwo do kanistrów.

- To jeszcze nie zbrodnia.

- Skutek był jednak taki, że kilkanaście kilometrów od punktu tankowania mój quad zaczął się dławić. Po jakimś czasie stanął. Gdy go rozkręciłem, okazało się, że filtry paliwa są czarne. Wyczyściłem je, założyłem i ruszyłem dalej. Przejechałem może kilkanaście kilometrów. I tak ze dwadzieścia razy… Musiałem quada pchać, ciągnąć, przestawiać. Wszystko to na pustyni, w palącym słońcu. Katorżnicza robota. W ten pierwszy dzień tak dostałem w d…, że starczyłoby tego na cały rajd.

- Nie chciał Pan zrezygnować?

- Nawet mi to do głowy nie przyszło. Dotarłem do mety. Wprawdzie z półtoragodzinną stratą, ale dojechałem. Byłem potwornie zmęczony. Pomyślałem tylko, że wszystko odrobię na kolejnych etapach. I odrobiłem!

- Zabrakło łutu szczęścia.

- Niestety, gdy do pierwszego miejsca brakowało mi już tylko paru minut, w quadzie wybuchł silnik. Do mety etapu doholował mnie Kamil Wiśniewski. By jechać dalej musiałem przyjąć 20-godzinną karę i pożegnać się z myślami o dobrym miejscu. Uratowałem jednak kilka bezcennych punktów. To był mój 176. etap w Pucharze Świata. Wszystkie poprzednie ukończyłem, więc statystycznie taka sytuacja mogła się wydarzyć.

- Silnik był modyfikowany?

- Nie. Awaria była dla mnie dużym zaskoczeniem, w dodatku bardzo frustrującym. Miałem prawie wygrany rajd…

- Podczas rajdu Kataru los Panu sprzyjał.

- Też tak sądziłem, do ostatniego etapu. To na nim urwał się przedni prawy wahacz. Choć byłem wściekły, postanowiłem go pospinać plastikowymi trytytkami. Prowizoryczna naprawa zajęła mi około godziny. W myślach pożegnałem się już z kolejnymi punktami. Okazało się, że trytytki wytrzymały, a rywale mieli problemy. Wygrałem przegrany rajd. I wróciłem do walki o Puchar Świata.

- W tym roku z Pucharu zniknął rajd Sardynii?

- Niestety, bo to mój ulubiony rajd. Doskonale czuję się na tych trudnych technicznie trasach. Przez pięć minionych sezonów Sardynia była języczkiem u wagi.

- W tym roku nie. Mimo to Pan się na nią wybrał…

- …tylko treningowo.

- Był to jednak dość bolesny trening.

- To prawda. Jadąc po pewne drugie miejsce miałem potężnego „dzwona”. Złamałem żebro, miałem stłuczony łokieć i pogruchotane kolano. Do mety znowu doholował mnie Kamil Wiśniewski. Dzięki temu zajęliśmy drugie i trzecie miejsce.

- Na podium zwijał się jednak Pan z bólu. Warto było?

- To nie jest sport dla mięczaków… Czasem trzeba trochę pocierpieć. mam też wysoki próg bólu.

- Obolały pojechał Pan do Ameryki Południowej…

- Podczas chilijskiego Atacama Rally oraz argentyńskiego Desafio Ruta 40 było do zdobycia sporo punktów. Musiałem więc tam być. Trasy znałem, bo ich część pokrywała się z tymi, którymi jechaliśmy podczas Dakaru. Okazało się jednak, że najbardziej sucha pustynia świata zakwitła kobiercami kwiatów, a na upalnej i morderczej Fiambali, po drugiej stronie Andów, wiał przenikliwe zimny wiatr.

- W Chile znalazł się Pan tuż za podium.

- Wszystko przez awarię systemu nawigacji. Wskazywał mi błędne odległości. Zbyt szybki wjazd do jednej ze stref o ograniczonej prędkości kosztował mnie kilkanaście minut kary, a do drugiej ponad 30 minut. Miałem więc już blisko 50 minut kary, spadłem z drugiego na czwarte miejsce. Co się okazało? Metromierz perfidnie przekłamywał odległości - błędne wyniki pokazywał dopiero powyżej 90 km/h. Jego wskazania sprawiły, iż myślałem, że jestem bliżej startu, niż faktycznie byłem. Im szybszy był odcinek, tym różnica większa. To dlatego wjechałem zbyt szybko w zakazane strefy. I tak straciłem bezcenne punkty. To przelało czarę goryczy.

- To był punkt zwrotny sezonu?

- Tak.

- Jednak los i tak był dla Pana łaskawy…

- To prawda. Wjechałem tylko zbyt szybko do zakazanych stref. Lepiej nie myśleć, co by się stało, gdyby taka pomyłka wydarzyła się np. na półce skalnej. Wpakowałbym się tam na pełnym gazie… I nikt nie wiedziałby, dlaczego tak się stało. Wszyscy pomyśleliby, że Sonik oszalał… I jak tu można mieć pretensje do losu, który wprawdzie pozbawił mnie tytułu mistrzowskiego, ale uratował życie?

- W Argentynie też nie brakowało „kłód” pod quadem SuperSonika.

- Podczas Desafio Ruta 40 dowiedziałem się, że da się jechać trzy dni ze złamaną nogą. Nie wiem, czy w rywalizacji trzymała mnie adrenalina, determinacja, czy może wysoki próg bólu.

- Jaki to więc był sezon?

- Był dobry, a nawet bardzo szczęśliwy. Mógł przecież zakończyć się dramatycznie źle.

- Ale zadra w sercu pozostała…

- Oj, jeszcze jaka… I nie jest to jedyna zadra w tym roku.

- Co Pana jeszcze boli?

- Holender Kees Koolen, a właściwie jego quad. Ma sześć biegów, a nasze pięć. Z naszych maszyn da się wycisnąć 65 KM, a z jego 85 KM. Jest też szybszy od innych o około 20 km/h i lżejszy o 35 kg.

- Ma więc „lekką” przewagę nad resztą.

- Łagodnie powiedziane.

- Czy to zgodne z przepisami?

- W sumie, tak. Holender wymyślił sobie, że zbuduje prototyp. I jako taki, mający zapoczątkować serię nowych quadów, zdobył homologację. Właśnie piszemy pismo do FIM w tej sprawie. Zapytamy w nim uprzejmie, co oni na to? Bo to nie jest zgodne z zasadami fair play.

- Skoro to legalne, to może Pan też pójdzie tą drogą? Czy to tylko kwestia kosztów?

- Nie, to nie jest uczciwe.

- Jedzie Pan na Dakar?

- Oczywiście, że tak. To będzie mój dziesiąty Dakar w Ameryce Południowej.

- Jaki wynik będzie Pana satysfakcjonował?

- Nie wiem, nie lubię spekulować… W styczniu 2018 roku, a więc na starcie Dakaru, chciałbym powiedzieć tylko, że przygotowałem się do niego najlepiej jak można to było zrobić.

[/i]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski