Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik. Rajd między pieluchami

Rozmawiał Marek Długopolski
- W Pucharze Świata wciąż mam nad rywalami 30 punktów przewagi - mówi Rafał Sonik, krakowski przedsiębiorca i quadowiec
- W Pucharze Świata wciąż mam nad rywalami 30 punktów przewagi - mówi Rafał Sonik, krakowski przedsiębiorca i quadowiec fot. archiwum Rafała Sonika
Rozmowa. - Niedawno życie nagrodziło mnie Karoliną, a parę tygodni temu synem Gniewkiem - nie kryjąc radości mówi krakowianin RAFAŁ SONIK, nasz najlepszy quadowiec, zwycięzca Dakaru, rajdu uważanego za najtrudniejszy na świecie, wielokrotny zdobywca Pucharu Świata.

- Ojcostwo jest fajne?

- Jest świetne, zwłaszcza w dojrzałym wieku. To największa nagroda, jaką otrzymałem w moim życiu.

- Karolina i Gniewko to szczyt szczęścia?

- To pełnia szczęścia. Gniewko ma już trzy tygodnie, jest zdrowy i mocno przybiera na wadze. Karolina też jest coraz silniejsza. Dokładam wszelkiej staranności, tak zresztą jak cała rodzina, żeby niczego im nie brakowało. Poświęcam im każdą, i to nie wolną, ale każdą chwilę. I to jest cudowne.

- Tak samo cudowne, jak chwila, gdy pierwszy raz usłyszał Pan dźwięk z aparatu USG?

- Tak. Był to najwspanialszy, najcudowniejszy, wręcz anielski śpiew. Piękniejszego nie znam. Wtedy to była taka malutka istotka. Gdy usłyszałem, jak mocno bije jej serducho, aż nogi się pode mną ugięły. A nie jestem przecież miękkim facetem. Teraz mam już wspaniałego, ponad trzykilogramowego synka. To niesamowite uczucie.

- Jak zwycięzca Dakaru radzi sobie z pieluchami?

- Z pieluchami jest jak z rajdowym roadbookiem. Trzeba poznać kod, a wtedy się leci.

- Jaki kod?

- Najpierw trzeba szybko i delikatnie rozebrać malucha, najlepiej tak, by nie zorientował się, że coś koło niego majstrujemy. Aby sprawdzić zawartość pieluchy należy delikatnie podnieść nogi, wysuwając ją powoli - w zależności od jej zawartości, używam odpowiednich środków i akcesoriów.

Później wilgotnymi chusteczkami dokonuję czynności oczyszczających. Na miejsce zużytej pieluchy wsuwam pod lędźwie szerszy koniec nowej pieluszki, węższy przewijając między nóżkami. Pod pępkiem zwijam końcówkę, przyklejając jednocześnie dwa wąsy z prawej i lewej strony. Nie można też zapomnieć o przykryciu przyrodzenia chusteczką. Dlaczego? Ano dlatego, że chwilę po rozwinięciu pieluchy zawsze, ale to zawsze, jest fontanna.

- Rodzi się nowy mistrz świata. Tym razem w... przewijaniu?

- Jestem perfekcjonistą, to prawda. Nie śmiałbym jednak jeszcze konkurować z pediatrami czy zawodowymi pielęgniarkami. Ale za pół roku nie wiem czy nie wystartuję w takich zawodach.

- Jest Pan zwolennikiem pampersów czy pieluch?

- Wybraliśmy jednorazowe pieluchy. Są wygodne, łatwo się je utylizuje.

- A co z ochroną środowiska?

- Używanie wielorazowych pieluch nie chroni go bardziej niż stosowanie jednorazowych. Te pierwsze trzeba przecież prać, używać proszków, zużywać wodę... Myślę, że pieluchy jednorazowe są w porządku.

- Po urodzeniu Gniewka mocno zmienił się Pana styl życia?

- Oj, mocno. Z natury jestem podróżnikiem, wędrowcem, a dom był dla mnie, jak przystań dla żeglarza. Teraz jest najważniejszy. Staram się więc ograniczać te aktywności, które nie są najważniejsze. Dokonuję nieustannej selekcji...

- Selekcji?

- Tak. Wcześnie rano, gdy Gniewko spokojnie leży na moich piersiach, przeglądam w telefonie kalendarz na następny dzień. Sprawdzam, co rzeczywiście muszę zrobić, a co może poczekać. W ostatnich tygodniach każdą podróż usiłuję ograniczyć do minimum, kończąc ją jednocześnie w domu. Dzisiaj rano np. wyleciałem do Zabrza, z Zabrza poleciałem do Katowic, z Katowic do Tychów, z Tychów do Bielska-Białej, z Bielska-Białej do Cieszyna, z Cieszyna do Krakowa. I zrobiłem to wszystko w 6 godzin. Wieczór mogłem więc spędzić z Karoliną i Gniewkiem. Niestety, nie zawsze się to udaje.

- Plany rajdowe się zmieniły?

- Nie. Te plany są święte.

- Będzie więc Pan musiał pozostawić Gniewka i Karolinę na nieco dłużej?

- Gniewko chowa się dobrze, rośnie. Karolina również szybko dochodzi do siebie. Może więc już za trzy miesiące pojadą ze mną do Maroka?

- Nie za wcześnie?

- Nic na siłę. Jeśli się nie da, to nie będę oczywiście forsował tego pomysłu. Zresztą Karolina szybko wybiłaby mi go z głowy.

- A jak rywale? Wykorzystali pana ojcostwo do „odkucia” się na rajdowych trasach?

- Na szczęście nie. Albo nie wyczuli gry, albo nie wiedzieli, że będę ojcem. W Pucharze Świata wciąż więc mam nad nimi 30 punktów przewagi.

- Zdobycie kolejnego Pucharu Świata jest w zasięgu ręki?

- W rajdach nic nie jest pewne. To prawda, że mam sporą przewagę. Będę też starał się jechać rozważnie i rozsądnie. Wszystko zależy jednak od Opatrzności i łutu szczęścia.

- Jedzie Pan wszystkie rajdy?

- Zawsze jadę do końca.

- Dakar też?

- Oczywiście. Na Dakar już dawno jestem wpisany.

- Nie osłabła Pana motywacja? To przecież bardzo trudna i ryzykowana eskapada?

- Zapewniam, że nie osłabła. Nie ukrywam jednak, że pewnie gdzieś tam z tyłu głowy częściej będzie zapalało się ostrzegawcze, czerwone światełko. Nigdy jednak nie przeginałem, nie chciałem wygrywać za wszelką cenę. I tak będzie teraz. Dla wyniku nie zamierzam się zabić.

- A jak kondycja fizyczna?

- Nie zdziadziałem. Cały czas też trenuję. A plan mam taki, żeby jeszcze intensywniej przygotowywać się do kolejnych rajdów i Dakaru. Gdy tylko Gniewko nabierze więcej sił, będziemy wspólnie biegać.

- Zamierza Pan z Gniewkiem biegać po Krakowie?

- Tak. Nie tylko po Krakowie, ale też w każdym innym miejscu świata, gdzie będziemy wszyscy razem. Ja będę biegł normalnie, a on w specjalnym wózeczku.

- To będzie wyszukana konstrukcja?

- Jeśli w sklepie nie znajdę nic, co będzie zapewniało bezpieczeństwo synowi, to chłopaki z „Pięć sposobów na...” obiecali, że przygotują odpowiedni wehikuł.

- Ukochane Tatry też pokaże Pan synowi?

- Oczywiście. Już niedługo wybieramy się na Kasprowy Wierch. To będzie pierwsze podejście Gniewka!

- Będziesz go Pan sam niósł?

- Tak. Mam już specjalne nosidełko. Teraz muszę go tylko sprawdzić i przetestować.

- Liczy Pan jeszcze wygrane etapy, rajdy?

- Już nie. Robiliśmy to wcześniej, bo cieszyliśmy się z każdego sukcesu.

- Nie cieszy się Pan już ze zwycięstw?

- Cieszę się, a rajdy wciąż są dla mnie wyzwaniem, i to olbrzymim. Każdy rajd to przecież mordercza trasa, po potwornych wertepach, wąskich półkach skalnych, niegościnnych pustyniach, w słońcu, deszczu i śniegu, często na granicy życia i śmierci.

- Dlaczego więc nie liczy Pan już zwycięstw?

- Każdy z tych rajdów już wygrałem. Teraz wyzwaniem dla mnie jest więc nie samo zwycięstwo, ale taktyka, ogranie przeciwników. A ograć można ich tylko w jeden sposób - jadąc i dojeżdżając do mety. Jestem w sytuacji, że to nie ja chcę z kimś wygrać, ale to wszyscy inni chcą mnie pokonać. Ja mam taktykę, oni mają ciśnienie.

- Na następny rajd wybrał Pan już quada?

- Będzie to Yamaha Raptor. Mechanicy polecieli właśnie do Buenos Aires, by ją odpowiednio przygotować.

- Miesiąc przed rajdem?

- To quad, który w Ameryce Południowej pozostał po ubiegłorocznych rajdach. Dostał tam potwornie w kość, więc trzeba go rozebrać do ostatniej śrubki, posprawdzać wszystkie elementy i układy.

- Kiedy Pan wylatuje do Ameryki Południowej?

- W połowie miesiąca, a więc tydzień przed rajdem. Muszę się zaaklimatyzować, przetestować sprzęt, jeszcze raz wszystko sprawdzić.

- Jak Pan ocenia trasę?

- Będzie potwornie trudna. Z ubiegłego roku mam jednak fantastyczne wspomnienia. To był dla mnie znakomity rajd. Chciałbym, aby i w tym roku było podobnie.

- Rok temu to jednak Ignacio Casale wygrał?

- To prawda. Był jednak u siebie. Teren znał więc jak własną kieszeń, jak ja drogę z Krakowa do Zakopanego. Zwyciężyć mogłem tylko wtedy, gdyby popełnił błąd, albo zepsuł mu się quad. Jednak nic takiego się nie stało, więc wygrał. Walczyć z tak przygotowanym kierowcą, to zawsze jazda na limicie. A ja nie jestem szalony, nie zamierzam wygrywać za wszelką cenę.

- W czym tkwi siła południowoamerykańskich zawodników, Pana głównych rywali?

- W znajomości terenu, na którym walczymy. To jest jedyna rzecz, na którą nic nie poradzę. Jeśli zawodnicy południowoamerykańscy trenują na trasach rajdu, to choćbym nie wiem jak dobrze był przygotowany, to ich nie doścignę.

- Osiem lat startów w Dakarze...

- ...to szmat czasu, ale też darowane osiem żyć. Bo taki Dakar jest jak życie, przeżywane w ciągu trzech tygodni. I dopiero za siódmym razem mogłem na mecie wysoko podnieść „Beduina”, a więc najważniejsze trofeum w Dakarze.

- Statuetka była ciężka?

- Jej ciężar był adekwatny do katorżniczego wysiłku, który poniosłem, aby móc ją uściskać, zabrać ze sobą. I to obojętnie, czy za pierwsze, drugie, czy trzecie miejsce. Gdy Krzysztofa Hołowczyca zapytano, czy jest ze złota, on odpowiedział: „Nie, nie, dużo droższa”.

- Dlaczego znowu jedzie Pan na Dakar, skoro osiągnął szczyt, uściskał wymarzonego „Beduina”?

- Bo to najlepszy sposób, aby przypomnieć sobie, jak trudno go zdobyć, jak potwornie ciężko jest w tym rajdzie zwyciężyć. Po ośmiu Dakarach oto znowu jestem na początku drogi. Gdy stanę na starcie, to pewnie z taką gwałtowną ostrością uświadomię sobie: Ja pie..., co trzeba zrobić, żeby go znowu wygrać?

- W Dakarze można postawić wszystko na jedną szalę.

- Można, ale nie warto.

- Dlaczego?

- Bo wcześniej czy później skończy się to bardzo źle.

- Czy przed startem czuje Pan strach, lęk?

- Boję się jak każdy. Lęk mnie jednak nie paraliżuje, ale pozwala na maksymalne skupienie, wyzwala dodatkową energię. Zawsze też walczę do ostatniego metra. Teraz o kolejny Puchar Świata, a później o zwycięstwo w Dakarze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski