- Rafał Sonik, zwycięzca Dakaru i obrońca Pucharu Świata, drugi w Abu Dhabi Desert Challenge. To porażka?
- Nie, to olbrzymi sukces. I tym razem Opatrzność nade mną czuwała. To cud, że w ogóle dojechałem do mety. Nie pamiętam już takiego rajdu, aby trapiło mnie aż tyle awarii. Zepsuta pompa tłocząca paliwo z dolnego do górnego zbiornika, spalone sprzęgło, wybuch silnika… Tylko w jeden dzień nie miałem problemów technicznych.
- Może trzeba było skorzystać z mniej awaryjnego quada?
- Honda to bardzo dobry quad. Awarie to wina zbiegu okoliczności - ekstremalnych temperatur, przeciążenia układu napędowego jazdą w głębokim piachu, a także naszych eksperymentów…
- Odrobina niedosytu jednak pozostała?
- Oczywiście. Mimo to wynik uznaję za dobry znak.
- Dlaczego?
- Powtarza się bowiem sytuacja sprzed dwóch lat. Wtedy to Mohamed Abu-Issa, doskonały katarski quadowiec, również zwyciężył ze mną w Abu Dhabi. Później ja wygrałem w Katarze, odwracając – jak się okazało - losy rywalizacji o Puchar Świata. Mam nadzieję, że i tym razem tak będzie.
- Kto w tej chwili jest Pana najgroźniejszym rywalem?
- Ja sam. Może to nie najlepiej brzmi, ale taka jest prawda. Jestem zawodnikiem wszechstronnym, dobrze radzącym sobie na każdej nawierzchni, na wszystkich kontynentach. Obecnie nie chodzi mi więc już tylko o to, aby wygrywać, ale by się samodoskonalić, popełniać mniej błędów. Na Dakarze w 2014 r., który przegrałem o 1,5 godziny, przez błędy straciłem ponad 3 godziny. Na ostatnim Dakarze, który wygrałem, błędny kosztowały mnie „tylko” 1,5 godziny. Jest więc co poprawiać!
- Czy jest to już tylko walka Sonika z Sonikiem?
- I tak, i nie. Jestem mistrzem, a przecież w sporcie obowiązuje zasada „bij mistrza”. Nic więc dziwnego, że wszyscy chcą mnie pokonać. Jednak ja nie chcę wygrywać z każdym, za wszelką cenę. Czasem nie warto się napinać, walczyć z miejscowymi, którzy teren znają jak własną kieszeń. W takiej sytuacji tylko rośnie ryzyko. Dla jednego wyniku nie można się zabić.
- Warto walczyć ze swoimi słabościami, balansując często na granicy życia i śmierci?
- Warto. To moja pasja i hobby.
- Zadawala Pana tempo jazdy?
- Potrafię jechać szybko, a nawet bardzo szybko. I to w każdych warunkach. Dla mnie to żaden problem. Zawsze staram się jednak jechać z głową, rozsądnie. Nie przeginam.
- Jak wygląda Pana trening?
- Po Dakarze dałem organizmowi nieco odsapnąć. Trzeba mieć przerwy w ciężkim treningu, bo inaczej można się wypalić - także psychicznie – a to źle się kończy. Jakiś czas temu wróciłem jednak do dawnego rytmu, codziennych ciężkich treningów. Już w lutem pojechałem do Dubaju, aby zmierzyć się z piaskami pustyni. Byłem tam również w marcu i przed samym rajdem Abu Dhabi Desert Challenge.
- Czy potrafi już Pan czytać pustynię, odnaleźć pułapki, które zastawia na niefrasobliwego jeźdźca?
- Nieźle sobie na niej radzę. Wiem, gdzie jest twardy piasek, a gdzie można się zakopać. Potrafię jechać po niej bardzo szybko, bez strachu i stresu. Staram się również nie poddawać emocjom. Widząc, że ktoś mnie wyprzedza, nie dodaję od razu gazu, nie pozwalam by zagrały emocje.
- A może dlatego kocha Pan piaski pustyni, że nie tak łatwo się poddają, wciąż są nieokiełznanym żywiołem?
- Może…
- Skąd bierze Pan sprzęt trenując np. na Półwyspie Arabskim?
- Tam, gdzie startuję i trenuję staram się mieć także quady. Swoje stałe bazy mam więc nie tylko w Dubaju, ale także w Buenos Aires w Ameryce Południowej i San Diego w Ameryce Północnej oraz oczywiście w Krakowie.
- Jak wygląda taka baza?
- W Dubaju mam np. specjalny kontener. Po rozłożeniu jest jednocześnie domem - ze sporym podwórkiem - a także warsztatem. Znajduje się w nim wszystko co potrzebne jest do życia i treningu. Mamy też wielkiego pick-upa, który może ciągnąć dowolnej wielkości sprzęt i przyczepy. Do tego cztery ruady - dwa startowe, jeden rezerwowy i jeden treningowy. I mnóstwo części zapasowych. Gdy nie trenuję wszystko jest spakowane i czeka na mnie w bazie mojego przyjaciela Jamesa Westa, nie tylko świetnego zawodnika, ale także organizatora wyjazdów po pustyni.
- Utrzymanie takiej bazy musi sporo kosztować… Nie lepiej wypożyczyć quada na miejscu, albo przywieźć go z sobą?
- Zapewniam, że jest to najlepsze i najmniej kosztowne rozwiązanie. Rywalizując z najlepszymi na świecie trzeba być profesjonalistą. Jeśli jadę na 3-, 4-tygodniowy trening to chcę się skupić tylko na nim. Nie mogę sobie zaprzątać głowy tym, że trzeba zorganizować jedzenie, wyprać strój, czy przewieźć quada. Przyjechałem, aby ciężko trenować, po 5, 6 godzin dziennie. Pędząc zaś po bezdrożach muszę mieć zaufanie do quada, do części, a przede wszystkim do mechaników, którzy go przygotowali.
- Mechaników również ma Pan swoich?
- Oczywiście. I to najlepszych pod słońcem. Znają moje quady na pamięć. Mogliby je składać i rozkładać z zamkniętymi oczyma. Testują je, sprawdzają, naprawiają. Jeśli trzeba pracują dzień i noc. To geniusze.
- Trenuje Pan także w Miami…
- To prawda. Tam jednak nie mam sprzętu. Na Florydzie odpoczywam i przygotowuję się fizycznie do kolejnych rajdów – dużo ćwiczę, biegam po piasku.
- Czy da się utrzymać koncentrację przez cały sezon?
- Nie. W życiu każdego sportowca są pewne cykle, coś w rodzaju sinusoidy - można je nazwać lepszymi i słabszymi dniami. Jeżeli ktoś myśli, że przez cały czas utrzyma pełną koncentrację, to się myli. Udaje się to przez miesiąc, dwa, trzy, a potem coś pęka. I może to oznaczać gwałtowny koniec kariery. Może też być znacznie gorzej…
- Co jest Pana największą siłą?
- To, że poznałem swoje słabe i mocne strony. Opanowałem moją „sinusoidę”, zarówno tę fizyczną jak i psychiczną. Nauczyłem się już, że trzeba sobie dać chwilę luzu. To dzięki temu przez ostatnie trzy lata dojechałem właściwie wszystkie rajdy, wygrywałem i zdobywałem puchary.
- Rafał Sonik to najszybszy quadowiec świata?
- Jestem bardzo szybki, ale nie najszybszy na świecie. Nie ma takiego zawodnika, który wszędzie byłby najlepszy. Za to mogę powiedzieć, że jestem najbardziej wszechstronnym i uniwersalnym zawodnikiem. Doskonale radzę sobie zarówno na bezdrożach Ameryki Południowej, gigantycznych wydmach Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale także na potwornie pokręconych i usianych głazami ścieżkach Sardynii.
- Wkrótce wyrusza Pan do Kataru na Sealine Cross-Country Rally. Kto tam będzie Pana najgroźniejszym rywalem?
- Bez wątpienia Abu-Issa. To świetny zawodnik, będzie startował u siebie, a więc na pustyni, którą doskonale zna. Dlatego też w Katarze będziemy się ścigali na zabój.
- Co Pana, poukładanego, zamożnego przedsiębiorcę, pcha do tego piekła?
– Rajdy terenowe są jak ruchome piaski. Wciągają coraz bardziej. Startuję, by udowodnić sobie, że potrafię robić rzeczy, które są mierzone w ekstremalnie wysokiej skali.
- O czym Pan marzy?
- Chcę być tym, który zwycięży nie w jednym rajdzie, a przynajmniej w 10 Pucharach Świata. Dlatego cały czas staram się jechać „z głową”. Zawsze myślę o celu jaki mam przed sobą, a nie mojej ambicji w danym momencie. Jeśli ktoś chce zaryzykować, wyprzedzić mnie, proszę bardzo, niech to robi.
- Jakie cele postawił Pan sobie na ten sezon?
- Najpierw wygrać Puchar Świata, a potem kolejny Dakar.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?