Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik. Ryzyko ma swoją cenę [ZDJĘCIA]

Rozmawiał Marek Długopolski
Fot. Archiwum Rafała Sonika
Rozmowa z krakowianinem Rafałem Sonikiem - najbardziej utytułowanym polskim quadowcem - o wygrywaniu, walce z samym sobą i balansowaniu na granicy życia i śmierci

- Rafał Sonik, zwycięzca Dakaru i obrońca Pucharu Świata, drugi w Abu Dhabi Desert Challenge. To porażka?

- Nie, to olbrzymi sukces. I tym razem Opatrzność nade mną czuwała. To cud, że w ogóle dojechałem do mety. Nie pamiętam już takiego rajdu, aby trapiło mnie aż tyle awarii. Zepsuta pompa tłocząca paliwo z dolnego do górnego zbiornika, spalone sprzęgło, wybuch silnika… Tylko w jeden dzień nie miałem problemów technicznych.

- Może trzeba było skorzystać z mniej awaryjnego quada?

- Honda to bardzo dobry quad. Awarie to wina zbiegu okoliczności - ekstremalnych temperatur, przeciążenia układu napędowego jazdą w głębokim piachu, a także naszych eksperymentów…

- Odrobina niedosytu jednak pozostała?

- Oczywiście. Mimo to wynik uznaję za dobry znak.

- Dlaczego?

- Powtarza się bowiem sytuacja sprzed dwóch lat. Wtedy to Mohamed Abu-Issa, doskonały katarski quadowiec, również zwyciężył ze mną w Abu Dhabi. Później ja wygrałem w Katarze, odwracając – jak się okazało - losy rywalizacji o Puchar Świata. Mam nadzieję, że i tym razem tak będzie.

- Kto w tej chwili jest Pana najgroźniejszym rywalem?

- Ja sam. Może to nie najlepiej brzmi, ale taka jest prawda. Jestem zawodnikiem wszechstronnym, dobrze radzącym sobie na każdej nawierzchni, na wszystkich kontynentach. Obecnie nie chodzi mi więc już tylko o to, aby wygrywać, ale by się samodoskonalić, popełniać mniej błędów. Na Dakarze w 2014 r., który przegrałem o 1,5 godziny, przez błędy straciłem ponad 3 godziny. Na ostatnim Dakarze, który wygrałem, błędny kosztowały mnie „tylko” 1,5 godziny. Jest więc co poprawiać!

- Czy jest to już tylko walka Sonika z Sonikiem?

- I tak, i nie. Jestem mistrzem, a przecież w sporcie obowiązuje zasada „bij mistrza”. Nic więc dziwnego, że wszyscy chcą mnie pokonać. Jednak ja nie chcę wygrywać z każdym, za wszelką cenę. Czasem nie warto się napinać, walczyć z miejscowymi, którzy teren znają jak własną kieszeń. W takiej sytuacji tylko rośnie ryzyko. Dla jednego wyniku nie można się zabić.

- Warto walczyć ze swoimi słabościami, balansując często na granicy życia i śmierci?

- Warto. To moja pasja i hobby.

- Zadawala Pana tempo jazdy?

- Potrafię jechać szybko, a nawet bardzo szybko. I to w każdych warunkach. Dla mnie to żaden problem. Zawsze staram się jednak jechać z głową, rozsądnie. Nie przeginam.

- Jak wygląda Pana trening?

- Po Dakarze dałem organizmowi nieco odsapnąć. Trzeba mieć przerwy w ciężkim treningu, bo inaczej można się wypalić - także psychicznie – a to źle się kończy. Jakiś czas temu wróciłem jednak do dawnego rytmu, codziennych ciężkich treningów. Już w lutem pojechałem do Dubaju, aby zmierzyć się z piaskami pustyni. Byłem tam również w marcu i przed samym rajdem Abu Dhabi Desert Challenge.

- Czy potrafi już Pan czytać pustynię, odnaleźć pułapki, które zastawia na niefrasobliwego jeźdźca?

- Nieźle sobie na niej radzę. Wiem, gdzie jest twardy piasek, a gdzie można się zakopać. Potrafię jechać po niej bardzo szybko, bez strachu i stresu. Staram się również nie poddawać emocjom. Widząc, że ktoś mnie wyprzedza, nie dodaję od razu gazu, nie pozwalam by zagrały emocje.

- A może dlatego kocha Pan piaski pustyni, że nie tak łatwo się poddają, wciąż są nieokiełznanym żywiołem?

- Może…

- Skąd bierze Pan sprzęt trenując np. na Półwyspie Arabskim?

- Tam, gdzie startuję i trenuję staram się mieć także quady. Swoje stałe bazy mam więc nie tylko w Dubaju, ale także w Buenos Aires w Ameryce Południowej i San Diego w Ameryce Północnej oraz oczywiście w Krakowie.

- Jak wygląda taka baza?

- W Dubaju mam np. specjalny kontener. Po rozłożeniu jest jednocześnie domem - ze sporym podwórkiem - a także warsztatem. Znajduje się w nim wszystko co potrzebne jest do życia i treningu. Mamy też wielkiego pick-upa, który może ciągnąć dowolnej wielkości sprzęt i przyczepy. Do tego cztery ruady - dwa startowe, jeden rezerwowy i jeden treningowy. I mnóstwo części zapasowych. Gdy nie trenuję wszystko jest spakowane i czeka na mnie w bazie mojego przyjaciela Jamesa Westa, nie tylko świetnego zawodnika, ale także organizatora wyjazdów po pustyni.

- Utrzymanie takiej bazy musi sporo kosztować… Nie lepiej wypożyczyć quada na miejscu, albo przywieźć go z sobą?

- Zapewniam, że jest to najlepsze i najmniej kosztowne rozwiązanie. Rywalizując z najlepszymi na świecie trzeba być profesjonalistą. Jeśli jadę na 3-, 4-tygodniowy trening to chcę się skupić tylko na nim. Nie mogę sobie zaprzątać głowy tym, że trzeba zorganizować jedzenie, wyprać strój, czy przewieźć quada. Przyjechałem, aby ciężko trenować, po 5, 6 godzin dziennie. Pędząc zaś po bezdrożach muszę mieć zaufanie do quada, do części, a przede wszystkim do mechaników, którzy go przygotowali.

- Mechaników również ma Pan swoich?

- Oczywiście. I to najlepszych pod słońcem. Znają moje quady na pamięć. Mogliby je składać i rozkładać z zamkniętymi oczyma. Testują je, sprawdzają, naprawiają. Jeśli trzeba pracują dzień i noc. To geniusze.

- Trenuje Pan także w Miami…

- To prawda. Tam jednak nie mam sprzętu. Na Florydzie odpoczywam i przygotowuję się fizycznie do kolejnych rajdów – dużo ćwiczę, biegam po piasku.

- Czy da się utrzymać koncentrację przez cały sezon?

- Nie. W życiu każdego sportowca są pewne cykle, coś w rodzaju sinusoidy - można je nazwać lepszymi i słabszymi dniami. Jeżeli ktoś myśli, że przez cały czas utrzyma pełną koncentrację, to się myli. Udaje się to przez miesiąc, dwa, trzy, a potem coś pęka. I może to oznaczać gwałtowny koniec kariery. Może też być znacznie gorzej…

- Co jest Pana największą siłą?

- To, że poznałem swoje słabe i mocne strony. Opanowałem moją „sinusoidę”, zarówno tę fizyczną jak i psychiczną. Nauczyłem się już, że trzeba sobie dać chwilę luzu. To dzięki temu przez ostatnie trzy lata dojechałem właściwie wszystkie rajdy, wygrywałem i zdobywałem puchary.

- Rafał Sonik to najszybszy quadowiec świata?

- Jestem bardzo szybki, ale nie najszybszy na świecie. Nie ma takiego zawodnika, który wszędzie byłby najlepszy. Za to mogę powiedzieć, że jestem najbardziej wszechstronnym i uniwersalnym zawodnikiem. Doskonale radzę sobie zarówno na bezdrożach Ameryki Południowej, gigantycznych wydmach Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale także na potwornie pokręconych i usianych głazami ścieżkach Sardynii.

- Wkrótce wyrusza Pan do Kataru na Sealine Cross-Country Rally. Kto tam będzie Pana najgroźniejszym rywalem?

- Bez wątpienia Abu-Issa. To świetny zawodnik, będzie startował u siebie, a więc na pustyni, którą doskonale zna. Dlatego też w Katarze będziemy się ścigali na zabój.

- Co Pana, poukładanego, zamożnego przedsiębiorcę, pcha do tego piekła?

– Rajdy terenowe są jak ruchome piaski. Wciągają coraz bardziej. Startuję, by udowodnić sobie, że potrafię robić rzeczy, które są mierzone w ekstremalnie wysokiej skali.

- O czym Pan marzy?

- Chcę być tym, który zwycięży nie w jednym rajdzie, a przynajmniej w 10 Pucharach Świata. Dlatego cały czas staram się jechać „z głową”. Zawsze myślę o celu jaki mam przed sobą, a nie mojej ambicji w danym momencie. Jeśli ktoś chce zaryzykować, wyprzedzić mnie, proszę bardzo, niech to robi.

- Jakie cele postawił Pan sobie na ten sezon?

- Najpierw wygrać Puchar Świata, a potem kolejny Dakar.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski