Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik wrócił wściekły z Dakaru

Marek Długopolski
Z quada Rafała Sonika olej zaczął wyciekać już na 4. etapie Dakaru. Na 5. odcinku silnik wybuchł...
Z quada Rafała Sonika olej zaczął wyciekać już na 4. etapie Dakaru. Na 5. odcinku silnik wybuchł... Mateusz Szelc
Rozmowa. Krakowianin Rafał Sonik opowiada m.in. o kosmicznym pechu i eksplodującym silniku quada podczas zakończonego w weekend rajdu Dakar.

To nie był dla Pana wymarzony Dakar...

Nie da się ukryć. Jestem z tego powodu wściekły...

Wściekły na siebie, quada, ekipę, a może los?

Na kosmiczny zbieg okoliczności. Któż mógł przypuszczać, że uszkodzona zostanie ta część silnika, która nigdy się nie zepsuła. I to na takim etapie, na którym nie mogłem liczyć na żadną pomoc.

Nie dało się przewidzieć awarii?

Gdyby się dało, to stałbym na podium.

Ucierpiała ambicja?

Nie ukrywam - trochę ucierpiała. Bardziej jednak żałuję tego, że nie udało mi się spełnić wielkiego marzenia.

Jakiego? Na Dakarze, najtrudniejszym rajdzie świata, był Pan już trzeci, drugi, a nawet pierwszy...

To marzenie o wspólnym podium z Argentyńczykami, braćmi Marcosem i Alejandro Patronellimi. Najniższy stopień sprawiłby mi wielką satysfakcję; gdyby udało się ich rozdzielić, byłbym bardzo szczęśliwy, a wygrywając, trafiłbym do „siódmego nieba”.

Z tego wszystkiego pozostała tylko jazda w wozie serwisowym...

Nie tylko, także myśl o kolejnym Dakarze.

Na prologu był Pan dopiero 14. Jak na zwycięzcę poprzedniego Dakaru to odległa pozycja...

Jestem przesądny. Do tej pory, jeśli miałem pecha, to zawsze dopadał mnie pierwszego dnia. Nie forsowałem więc tempa. Do tego doszły drobne problemy z nawigacją. Poza tym 23 sekundy straty na Dakarze - to żadna strata.

Musiał Pan zmienić strategię?

Trzeba ją było nieco zmodyfikować. Postanowiłem zejść z linii strzału, nieco odpuścić. Dzięki temu mogłem przestać być zającem, za którym pędzi cała sfora. Wymyśliłem sobie, że będę starał się jechać na miejscu 4, 5, 6. Zaatakować miałem dopiero w drugim tygodniu Dakaru, wtedy, gdy młodzi się wyszaleją.

Jednak pech dał o sobie znać już przed pierwszym etapem?

Może to nie pech, a szczęście? Gdyby iritrack i GPS deszcz uszkodził na trasie, a nie na 200-kilometrowej dojazdówce, to poniósłbym olbrzymie straty. Już wtedy przestałbym się liczyć w stawce. Etap został jednak odwołany - z powodu zniszczonej trasy, deszczu i potężnych wichur - a organizatorzy mogli mi wymienić urządzenia nawigacyjne.

Na drugim odcinku nie odrobił Pan strat. Tracąc blisko 7 minut do zwycięzcy, był Pan jednak zadowolony. Dlaczego?

Przed etapem obiecałem sobie, że nie będę robił nic głupiego. W związku z tym, że po prologu miałem odległą pozycję, jechałem za wolniejszymi zawodnikami. Nie dało się ich bezpiecznie wyminąć, bo potwornie się za nimi kurzyło. Jechałem więc „spacerowym” tempem. Myślalem, że w ten sposób odjedzie mi czołowa trójka. Na mecie okazało się, że straciłem tylko kilka minut.

Trasa kolejnego etapu była wymarzona dla Pana - kręta i trudna technicznie...

...ale źle dobrałem gogle. 20 km przed metą całkowicie zaparowała mi szyba. Nic nie widziałem. Alejandro Patronelli wyprzedził mnie więc bez najmniejszych problemów.

Nie mógł ich Pan zdjąć?

Nie, bo noszę soczewki. Pył szybko by je wykończył. Mógłbym też stracić oczy - na Dakarze kamienie latają jak pociski.

Quad zaczął też tracić olej...

Pierwsze objawy dostrzegłem już na dojazdówce do czwartego etapu.

To dlaczego od razu go Pan nie naprawił?

Nie przypuszczaliśmy, że to coś poważnego. Myśleliśmy, że wyciek spod dekla sprzęgłowego to efekt dużych zmian temperatur i ciśnienia. Takie rozwiązanie pokrywy sprzęgła służyło nam przecież od 2012 r. Przeżyło trzy Dakary, parę Pucharów Świata. Uszczelka zawsze przepuszczała kilka kropel oleju. Nigdy więcej nic się nie działo.

To uśpiło Waszą czujność?

Niestety, trochę tak. Jednak nawet, gdyby było inaczej, to i tak niewiele mógłbym zrobić. Pomiędzy etapami maratońskimi nie można bowiem dokonywać napraw.

Następnego dnia jechał Pan szybko, pewnie...

...dolewałem też olej i obserwowałem, ile go wycieka. Nie było dramatu. Zacząłem mocniej cisnąć. Byłem trzeci. Wydawało się, że wszystko jest ok. Jechało mi się wyśmienicie. Gdy do mety było 120 km puściły jednak spawy. Silnik wybuchł, wypluwając cały olej.

To był koniec marzeń o mecie?

Jeszcze nie. Myślałem, że któryś z zawodników podholuje mnie do mety. Mógłbym wtedy naprawić quada. Wprawdzie do kilkugodzinnej straty doszłaby kara za wymianę silnika, ale jechałbym dalej.

Pomógł ktoś Panu?

Jeden z quadowców wziął mnie na hol i dociągnął do najbliższej miejscowości, zagubionego wśród gór San Vincente.

Nie mógł dalej?
Niestety, nie. Sam miał uszkodzone sprzęgło. Stanąłem więc na końcu długiej, około 300-metrowej prostej, w miejscu ograniczenia prędkości do 30 km/godz. Tak, aby każdy przejeżdżający mnie widział.

I co?

Było zimno, lał deszcz, miałem dreszcze. Na szczęście miejscowi się nade mną ulitowali. Przynieśli koce, zawinęli mnie w nie. Dali też mocnej kawy.

A zawodnicy?

Nikt się nie zatrzymał. Stałem tam kilka godzin, do czasu aż przejechały wszystkie quady i samochody. Żaden zawodnik nie zdecydował się ciągnąć mnie przez 120 km po górach.

Jeden rywal mniej?

Pewnie tak. W ten sposób z walki odpadł jeden z pretendentów do zwycięstwa. Nie chciałbym jednak tego tylko tak oceniać. Na tej wysokości, ponad 4 tys. metrów, wszystkim w głowie kolebie się tak naprawdę tylko jedna myśl - jak najszybciej dojechać do mety, zejść z quada, odpocząć, położyć się i jak najszybciej zasnąć.

To był już koniec jazdy?

Wtedy już tak. Udało mi się jeszcze załatwić ciężarówkę z kopalni srebra. Wciągnęliśmy quada na pakę. Około północy byłem w Uyuni.

A w bazie...

...radości nie było. Na szczęście moi ludzie nie stracili ducha. Awaria nie podcięła im skrzydeł, chcą ze mną dalej walczyć.

Wjechał Pan na 4593 m n.p.m. Jak się Pan czuł?

Byłem przygotowany do walki na takiej wysokości. Na początku byłem trochę „zmulony”, ale potem dobrze mi się jechało.

Co się robi by przetrwać na takich wysokościach?

To co miejscowi. Żuje się liście koki.

Pomagają?

Niektórym tak, jakoś daje się przejechać przez te góry.

Jakie ma Pan plany na najbliższą przyszłość?

Jak tylko wrócę do Polski, jadę na ukochany Kasprowy Wierch. Nie tylko po to, aby pojeździć na nartach, ale dla energii, którą do życia stamtąd czerpię. Potem treningi w Dubaju, na Pustyni Błędowskiej, znowu w Dubaju... Straty z Dakaru będę chciał odrobić w quadowym Pucharze Świata FIM. Mam nadzieję, że limit pecha już wyczerpałem.

Czy rodzina wie już o tym wszystkim?

O niektórych planach wspominałem...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski