Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raffaele z Grzegórzek

Redakcja
Lubi sprzedawać, ale jeszcze bardziej lubi wyjaśniać klientom tajemnice włoskiej kuchni. Opowiada o serach, o makaronach, o oliwie, o suchych, bardzo pikantnych oliwkach, które kiedyś można było kupić tylko u niego, o suszonych pomidorach, które on chyba jako pierwszy zaczął sprzedawać w Krakowie, prawdziwym kulinarnym cudzie pasującym i do serów, i do wędlin.

Andrzej Kozioł: Krakowianie

Andrzej Kozioł: Krakowianie

Lubi sprzedawać, ale jeszcze bardziej lubi wyjaśniać klientom tajemnice włoskiej kuchni. Opowiada o serach, o makaronach,

   Krakowskie place targowe, jeszcze niedawno samoswoje, przaśne, konne, przekupkowo pyskate, zmieniły się nie do poznania. Ot, w grudniową sobotę przez targowisko na Grzegórzkach przepycha się roześmiany Murzyn. Coś tam pokrzykuje miękką, sepleniącą polszczyzną, ręce ma pełne magnetofonowych kaset, a przekupki zagadują do niego życzliwie, bożonarodzeniowo. Pod halą na Grzegórzkach od czasu do czasu grają południowoamerykańscy Indianie. W rodzimym zapachu kiszonej kapusty, dojrzałych jabłek i suszonych śliwek drga delikatna fletowa, andyjska melodia. Przybysze z Dalekiego Wschodu sprzedają sztuczne ptaszki w malutkich klatkach - każdy ptaszek zanosi się elektronicznym śpiewem. Czarni, nosaci Ormianie handlują czym popadnie - okularami, korkociągami, rękawiczkami - i nie wiedzą, że jadąc do Polski, podążali szlakiem swych przodków, którzy kilkaset lat temu znaleźli w Rzeczypospolitej nową ojczyznę. W niedzielę Rosjanie oferują ikony i sowieckie odznaczenia. Arabowie prowadzą spożywcze sklepiki, najzwyczajniejsze pod słońcem - z kaszą, cukrem, mąką i mlekiem w plastykowych woreczkach. Wszyscy wrośli w handlowy, wielkomiejski pejzaż, nikt chyba na nich nie zwraca uwagi, ani życzliwej, ani wrogiej. No, chyba, że trafi się "prawdziwy Polak", agresywny, pełen pretensji.
   Kupowałem jakieś drobiazgi u zaprzyjaźnionego Araba, kiedy do pełnego sklepiku wszedł ponury facet - zacięte usta, świdrujące spojrzenie pod staroświeckimi okularami. - Cudzoziemcy! - rzucił, nawet wypluł to słowo. - Cudzoziemcy zabierają Polakom pracę!
   Arab zrobił nieszczęśliwą minę i milczał, odezwały się za to klientki - babiny siatkowe, zakupowe, zabiegane:
   - Komu on co zabrał? Sam se sklep założył...
   - Każden jeden może handlować!
   - Co pan chcesz od chłopa? Haruje od rana do nocy, uczciwy... Jak pan masz życzenie, to też tak możesz. Nikt nie broni...
   Zrobiło się miło, internacjonalnie, ekumenicznie, po prostu - ludzko.
   Opowiadam o tym zdarzeniu Raffaele Derosa, krakowskiemu Włochowi, handlującemu na Grzegórzkach od początku lat dziewięćdziesiątych, od zapomnianych już czasów ciężarówek, z których sprzedawano cukier i makę, czasu gęstwiny bud, wyrastających nawet na chodniku, a później siłą usuniętych pod okiem policji. - Jak pana traktowano? - pytam. - Były pretensje? A Raffaele mówi, że Polacy wolą Włochów od Arabów. Może z powodu geograficznej, może religijnej bliskości, a może dlatego, że mieliśmy włoską królewnę.
   - Królewnę? - dziwię się, a Raffaele szybko wyjaśnia: - Królewnę Bonę Sforzę. _Pogadujemy więc o włoskiej obecności w Krakowie. O architektach, malarzach, cukiernikach. Ba, słodyczami futrowali nas Włosi nie tylko w Krakowie, ale chyba we wszystkich większych polskich miastach, z Warszawą na czele. Niezastąpiony Julian Tuwim odnalazł kiedyś dialog ułożony w XIX wieku przez Panczykowskiego, warszawskiego komika:
   
- Bon giorni, signore! Mini ferrari.
   
- Paravicini, bullo caplazzi.
   
- Semadeni robiolgiati conti!
   
- Melli belli...
   
- Ragazi, castelmuro crossetti!
   
- Castello vincenti tozio?
   
- Bivetti scartaccini!
   Rozmowa brzmi bardzo włosko, ale nic nie znaczy, składa się z nazwisk ówczesnych warszawskich cukierników...
   Raffaele urodził się na południu Włoch, wychował na północy w Turynie. -
Turyn to tam, gdzie grał Boniek. Studiował na turyńskiej politechnice, zarabiał sprzedając encyklopedie, wreszcie związał się z fabryką samochodów, oczywiście z Fiatem. Do Polski przyjechał służbowo, ale został prywatnie, z powodu żony, która wtedy jeszcze nie była jego żoną, ale bardzo szybko nią została. - To była miłość od pierwszego spojrzenia - mówi Raffaele.
   Zaczął handlować na Grzegórzkach, w sklepiku przyczepionym do ściany hali sportowej. Na początku było wyśmienicie, lepiej niż we Włoszech. Ludzie, spragnieni wszystkiego, wszystko wykupywali. Z czasem eldorado się skończyło, handel przestał być rwącym górskim potokiem, stał się powoli płynącą rzeką. Znormalniało, nasyconym rynkiem zaczął rządzić popyt, czyli możliwości klientów - coraz mniejsze. W dodatku pojawiły się wielkie supermarkety. Raffaele - jak wszyscy kupcy z Grzegórzek, z placu Na Stawach, z Kleparza, jak wszyscy właściciele małych sklepików - nie zostawia na supermarketach suchej nitki, a ponieważ i ja ich nie lubię - narzekamy obaj. Że głośno, że tłoczno, nieludzko, że klientem nikt się nie zajmie. Co innego w niewielkim, mieszczącym kilka osób, sklepie. Tutaj każdy jest obsłużony, każdy czuje się ważny, chociaż za ten sam ser, za ten sam makaron, za taką samą jak w supermarkecie puszkę pomidorowego przecieru musi zapłacić więcej.
   Raffaele, inżynier mechanik, znalazł nowe powołanie - handel. Kiedy stoi za ladą - ze złotym kolczykiem w uchu, z bransoletką opinającą przegub - uśmiech nie znika z jego ust. To stara kupiecka zasada - uśmiechać się do klienta, ale jednocześnie jak najbardziej prywatny zwyczaj Raffaele, zawsze rozśmianego, zawsze rozgestykulowanego, bo prawdziwy Włoch mówi nie tylko głosem, ale także rękami.
   Lubi sprzedawać, ale jeszcze bardziej lubi wyjaśniać klientom tajemnice włoskiej kuchni. Kiedy w sklepiku przerzedzi się trochę i skończą się codzienne zamówienia - kostka białego sera, masło, jogurt, kostka białego sera, masło, jogurt - kiedy ktoś zapyta o znakomity ser dolce latte, Raffaele wsiada na swojego ulubionego konika. Opowiada o serach, o makaronach, o oliwie, o suchych, bardzo pikantnych oliwkach, które kiedyś można było kupić tylko u niego, a dzisiaj stoją na półkach w supermarketach. O suszonych pomidorach, które on chyba jako pierwszy zaczął sprzedawać w Krakowie, prawdziwym kulinarnym cudzie pasującym i do serów, i do wędlin. O wędlinach też Raffaele lubi pogadać z klientami, chociaż nimi nie handluje, a nie handluje z powodu przepisów. Obaj dziwimy się, że w zimnej Polsce handel wędlinami jest tak rygorystycznie traktowany przez prawo, podczas gdy w gorących Włoszech, w upalnej Grecji, w upalnej Hiszpanii szynki i kiełbasy zwisają z żerdek kramów, prezentują się klientom w pełnym świetle, niczym modelki na wybiegu. - _I co?
- retorycznie pyta Raffaele. - I nic, nikt się nie truje, nikt nie narzeka.
   Szkoda, wielka szkoda, bo chętnie nie tylko porozmawiałby o wędlinach, ale ukroił klientom szerokie, cieniutkie plastry prosciutto di San Daniele, plasterki salame. A skoro o kulinariach mowa, to koniecznie trzeba zapytać, co jada się w polsko-włoskiej rodzinie. Jest niedzielne popołudnie i Raffaele z przyjemnością wspomina bardzo polski obiad - pierogi. Za tydzień, dla zachowania równowagi, może będzie makaron z łososiem, bo już piękne, starannie dobrane łososiki czekają w lodówce. Krakowskiemu Włochowi brakuje ryb, brakuje wspaniałych rybnych knajp, w których przyszłe dania leniwie pływają w akwariach. Brakuje mu też malutkich, rozpływających się w ustach ciasteczek, tęskni za prawdziwie włoskimi lodami. Niedawno kupił maszynę do ich produkcji i może stanie się lodziarzem, ale nie w Krakowie, gdzie za każdy metr kwadratowy w śródmiejskim lokalu płaci się krocie. Znów uciekamy w przeszłość, a raczej ja uciekam, opowiadając, że przed laty na każdej szanującej się krakowskiej lodziarni widniał napis "Włoskie lody", a ich wnętrza obowiązkowo zdobiły weneckie landszafty - gondole rozkołysane na Canale Grande, pałac dożów, Most Westchnień...
   0
   Rodzina jest ani polska, ani włoska, polsko-włoska, bo Raffaele to Italiano vero, najprawdziwszy Włoch, Beata najprawdziwsza Polka, ale dzieci ani takie, ani takie. Pośrednie. - Oni są mieszane, po pięćdziesiąt procent - mówi Raffaele - ani Włosi, ani Polacy. Na co dzień przekłada się to na dziwne kibicowanie. Kiedy skacze Małysz, cała rodzina Derosa dopinguje go przed telewizorem. Gorzej gdy na boisko wybiegną piłkarskie drużyny Włoch i Polski. Raffaele jest (obstaje - jak się mówiło w Krakowie) za błękitnymi, Beata za biało-czerwonymi, a dzieci - Archangello i Vincenza, czyli Arek i Wiki - za obiema drużynami jednocześnie.
   Rodzina - rzecz dla Włochów najważniejsza, centrum wszechświata, przedmiot troski, powód do dumy. Dlatego Raffaele, któremu brakuje wyśmienitych ryb i wspaniałych ciasteczek, nie tęskni za Włochami. Owszem, przynajmniej jeden raz w tygodniu rozmawia z rodzicami, z bratem, ale jego rodzina jest tutaj, a gdzie rodzina - tam ojczyzna.
   Niestety, dla rodziny ma coraz mniej czasu. W Polsce próbował różnych zajęć. Przez pewien czas prowadził małą knajpkę przy ulicy Krakowskiej, później zajął się sklepem na Grzegórzkach, od czasu do czasu nie stroniąc od handlowych przygód. Na przykład w okresie największego wysypu truskawek kupował całą ciężarówkę tych delikatnych, łatwo psujących się owoców. - Ryzykujesz - mówili kupcy spod hali targowej, ale on rzucał się w wir truskawkowej batalii. Uśmiechnięty pokrzykiwał, że jego truskawki są jak viagra, że zdrowe, ekologiczne, pachnące. Nie wiadomo, co skutkowało - urok sprzedawcy, jego argumenty czy sprzedawanie owoców wprost z samochodu, prosty marketingowy chwyt, sugerujący okazję i świeży produkt, wprost od producenta. Tak było czy inaczej - w każdym razie truskawki znikały - do ostatniej kobiałki, do ostatniej jagody. W ciągu dnia sprzedawał siedemset kilo, nawet tonę...
   Teraz Raffaele w sklepie bywa tylko w sobotę. Starannie układa sery w ladzie chłodniczej, w wielką, ozdobioną zieleniną piramidę. Obdarza uśmiechami wszystkich klientów, a zwłaszcza klientki, niezależnie od tego, czy kupują dziesięć deko twarogu, czy pół kilo najprawdziwszego parmezanu. W pozostałe dni tygodnia Raffaele podejmuje nowe wielkie wyzwanie - rusza na Śląsk, aby w krainie krupnioków, żymloków, golonek i modrej kapusty propagować włoską kuchnię.
Zaczęło się od tuńczyka w puszkach, smakowitego zresztą, sprzedawanego w sklepiku na Grzegórzkach. Pewnego dnia Raffaele, który lubi odmiany i wyzwania, poszedł do tuńczykowej firmy, zaoferował swoje usługi. Firma - włoska, ale nosząca angielską nazwę, bo już niedługo Włosi z Włochami i Polacy z Polakami będą rozmawiali po angielsku - handluje wszystkim - makaronami, winem, serami, rybami, jarzynami. Od poniedziałku do piątku Raffaele jeździ więc na Śląsk, aby tam - w restauracjach i hotelach - prezentować włoskie kulinarne cuda. Ponieważ lubi wyzwania, lubi pokazywać siebie i kocha włoską kuchnię - już wie, jaki powinien być kolejny zawodowy etap jego życia.
   - Wyobraża sobie pan? Ja przed kamerą, przy mnie dwie asistentki, koniecznie blondynki... Pokazuję, jak się robi dobry, prawdziwy sos do spaghetti.
   Pan Raffaele doskonale sobie zdaje sprawę ze swych walorów: - To jest nawet dobre, że ja jestem kaleka językowy. No, kaleka z pewnością nie, ale rzeczywiście mówi polszczyzną na tyle egzotyczną, że można ją uznać za uroczą. Skoro w telewizyjnych reklamach coraz częściej sięga się po aktorów mówiących z obcym akcentem, dlaczego nie powierzyć Włochowi kulinarnego programu w telewizji? Tym bardziej że ten Włoch, chociaż inżynier, świetnie potrafi rozprawiać o kuchni. Może i tym razem - tak jak w przypadku sklepu, truskawek i gastronomicznej komiwojażerki - Raffaele Derosa znów się powiedzie...
   Kiedy wieczorem wychodzimy z "Noworola", pada śnieżek, Rynek pławi się w odbitym od bieli świetle, mariackie wieże ulatują w górę, unoszone trąbkowym hejnałem, kościółek świętego Wojciecha drzemie, śniąc o dawnych czasach. Raffaele przystaje na chwilę i wzdycha: Piękna jest ta n a s z a Cracovia. Piękne miasto...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski