Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raj na wyspie szczęśliwej

Redakcja
Nikt tu nikogo nie pogania, nikt nie podnosi głosu, kierowcy jeżdżą zadziwiająco powoli, przepuszczają uprzejmie jadących z ulicy podporządkowanej

   Samolot delikatnie zatacza łuk nad wyspą. Chmury za oknem powoli odkrywają szczyt wulkanu. Obrazek jak z fototapety. - Witamy w raju - oznajmia pilot. Stewardesy rozdają formularze, w które należy wpisać cel podróży. Możliwości jest kilka: pobyt służbowy, biznes, wakacje, miesiąc miodowy lub zawarcie ślubu. W końcu Hawaje to raj, a nie pierwsze lepsze wyspy na Pacyfiku. Tutaj przylatuje się jak do bajki.
   Podróż z San Francisco zajmuje ponad pięć godzin, jednak już od pierwszych chwil lotu atmosfera na pokładzie przypomina szaloną balangę. Stewardesy mają we włosach kwiaty, na ekranach telewizorów pokazy tańca hula, drinki serwuje się z parasolkami, a pasażerowie rozwiązują konkursy. Do wygrania jest wielki kosz kawy, czekoladek i butelek ginu, ulubionego napoju Pele - najważniejszej, hawajskiej bogini.

Kapitan ukamienowany

   Lądujemy w Kona na Wielkiej Wyspie. Odkrył ją dla świata w 1778 roku kapitan Cook. Dziesięć lat wcześniej James Cook wraz z grupą angielskich uczonych wyruszył na Ocean Spokojny i wkrótce miał zasłynąć jako jeden z największych odkrywców świata. Opłynął Pacyfik, odwiedził setki wysp, dokładnie zbadał cały rejon. Kiedy wrócił do Anglii i chciał odpocząć, ponownie został wysłany w świat. W drugiej wyprawie towarzyszył mu Foster, antropolog z Wrocławia.
   Kiedy siedzi się na jednej z wielu kamiennych plaż Wielkiej Wyspy, nie sposób nie zapytać, co czuł żeglarz, kiedy po kilku miesiącach podróży dobijał do tej zatoki? Ulgę, ciekawość? Dzika przyroda musiała robić wielkie wrażenie. Równie poruszeni byli tubylcy. Właśnie celebrowali święto ku czci boga Lomo, kiedy na horyzoncie ukazały się znane z wcześniejszych przepowiedni białe drzewa - europejskie żagle.
   Cook został przyjęty jak bóg. Dopiero później, kiedy jego marynarze zaczęli traktować wyspę jak własne podwórko, a sam odkrywca posunął się, do porwania syna wodza, doszło do otwartego konfliktu. Hawajczycy szybko zorientowali się, że żeglarz bogiem nie jest, a kiedy potknąwszy się, zaczął krwawić, rozsierdzony tłum go ukamienował. Nie przeszkadzało to jednak później czcić Cooka i stawiać mu świątynie. Nad Kelakakua, najpiękniejszą zatoką wyspy, króluje dzisiaj potężny, biały pomnik ku czci odkrywcy.

Prawdziwa magia wyspy

   Tradycja i nowoczesność przeplatają się tutaj w niezwykły sposób. W Konie stoją naprzeciwko siebie dwa gigantyczne kompleksy hotelowe. Jeden jest pełen roześmianych turystów, gra tu na żywo muzyka, w wodzie pluskają delfiny, na skraju oceanu goście popijają drinki. Drugi stoi pusty i ponury, rozbite szyby w oknach złowieszczo odbijają zachód słońca.
   - Ten hotel postawiono w miejscu dawnej świątyni poświęconej zmarłym. Nikt nie uszanował praw naszych przodków i oni mszczą się, powodując, że to turystyczne centrum co chwila robi klapę - tłumaczy jeden z mieszkańców. Na szyi nosi korale z kukui, specjalnych orzechów. Codziennie rano słucha wiatru i obserwuje chmury. Czyta z wielkiej książki przyrody.
   Tak było na wyspie od najdawniejszych czasów. Hawajczycy czcili żywioły - ziejące lawą wulkany i majestatyczny ocean. Mieszkańcy archipelagu wierzyli w czterech najważniejszych bogów: w boga wojny Ku, w boga ziemi Lono, w stwórcę Kane i w Kaneolę.Bóstwem, przed którym czuli największy respekt, była bogini wulkanówPele, zamieszkująca wulkan Kilauea. Kiedy zbliżał się wybuch, tubylcy udawali się do niego z prezentami. W otchłań krateru rzucali zwierzęta, kwiaty, owoce.
   Ta tradycja przetrwała do dzisiaj. Pele spełnia marzenia, więc pielgrzymuje się do jej domu z prośbą o męża, lepszą przyszłość, powodzenie w interesach.

Wiła wianki i wrzucała je do falującej lawy

   W Pu'uhonua o Honaunau, dawnej siedzibie rodziny królewskiej, przygotowujemy prezenty dla Pele. Zatoka Honanau to miejsce nadziei. Za wielkim, kamiennym murem znajdowało się Miejsce Schronienia. Tutaj przeczekiwali wojnę starcy i ludzie zbyt młodzi, aby na nią iść. W tym miejscu było się nietykalnym. Tutaj mogli dopłynąć wpław ci, którzy złamali kapu - święte prawo, i jeżeli udało im się umknąć rekinom, dostawali drugą szansę.
   Dzisiaj Pu'uhonua o Honaunau to coś w rodzaju rezerwatu. Odbywają się tu pokazy tańców hula, degustacje tradycyjnych hawajskich potraw, lekcje rzemiosła. Pod okiem starszej cioci (kobiety znające magię tytułuje się tutaj ciocią) pleciemy wianki dla ognistej bogini. Przed chwilą zrobiłam już misterny kapelusz z trzciny, bransoletkę i niewielką zabawkę. Posiliłam się czymś, co rybacy wyłowili z morza i ciągle jeszcze żyło, gdy wkładałam do ust. Teraz z wielkiej sterty liści i kwiatów wiję wianek, w którym muszę odbyć kilkugodzinną podróż do domu bogini Pele.
   Hawajczycy ostrzegają: dokładnie rozważ, o co prosisz, bądź bardzo konkretna. U wrót wulkanu marzenia się spełniają. Prośba o szczęście nic nie znaczy. Prośba, żeby zostać na Hawajach, na zawsze, może przez boginię zostać zrozumiana opacznie. Zanim wyrazisz życzenie, rozważ wszystkie za i przeciw.
   Droga do serca wulkanu wiedzie przez gigantyczny, szary krater. Co kilkanaście metrów ze szpar w skamieniałej lawie wydobywa się ciepły zapach siarki. Krajobraz księżycowy. Gdzieniegdzie samotne krzaki o czerwonych kwiatach, ulubionych przez Pele. Niczego stąd nie można zabrać, nie powinno się zrywać listków, kolekcjonować kamieni. Dawno temu, jeden z czarowników przeklął wszystkich, którzy zabiorą z wyspy choćby kawałek lawy. Ostrzegają nawet przewodniki. Magia czai się wszędzie, turyści, którzy wywieźli kamienie, potem nagle je odsyłają. Hawajskie "pamiątki" przynoszą pecha, ściągają nieszczęścia. I mimo że podobno inny czarownik kamienie zabierać pozwolił, sprawa jest do dzisiaj niejasna i każdy zastanawia się dwa razy, zanim spakuje bagaż.

Wioski pod lawą

   Ostatni raz potężna erupcja pokryła lawą część wyspy w 1984 roku. Droga, na której stoją uwięzione w zastygłej lawie samochody i tablice ostrzegawcze dla kierowców, to jedna z największych atrakcji Hawajów. Idzie się tędy do miejsca nad brzegiem oceanu, gdzie czerwona lawa płynie prosto do wody. Wielkie fale uderzają w piekielną otchłań, zmieniając się w kłęby pary. Ziemia drży pod nogami. Płaty drogi rozstępują się w niektórych miejscach, odkrywając strugi gorącej lawy.
   To miejsce przeraża i fascynuje. Jest też niezłą lekcją dla turysty z Polski. U nas nikt nie przejmuje się źle oznakowaną ścieżką. Na Hawajach, zanim zboczysz nieco z drogi, dziesiątki tablic ostrzegą przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
   Będziesz teraz szedł około 1 mili - czytam przed wejściem na zalany szlak. Upewnij się, czy masz na pewno przynajmniej 1,5 litra wody, rękawice ochronne, latarkę, coś małego do jedzenia, płaszcz przeciwdeszczowy i wygodne buty.
   W tym miejscu możesz stanąć i sprawdzić jeszcze raz hamulce. Zaraz będziesz jechał pod górę - informuje inna tablica. Prosimy nie molestować żółwi. One wypoczywają - mówi kolejna.
   Ludzie na Hawajach są jak te napisy. Uprzejmi, uśmiechnięci, pełni spokoju. Nikt tu nikogo nie pogania, nikt nie podnosi głosu, kierowcy jeżdżą zadziwiająco powoli, przepuszczają uprzejmie jadących z ulicy podporządkowanej. Wszyscy zatrzymują się, gdy robisz zdjęcie. Panie w sklepach wyglądają na szczęśliwe tylko dlatego, że mogą przyjąć pieniądze. Co chwila ktoś krzyczy z samochodu: "Aloha!". Nawet celnicy i policjanci emanują łagodnością.
   Aż trudno uwierzyć, że takie miejsce rzeczywiście istnieje. Słusznie więc Hawaje nazywa się rajem.

Plaże szczęśliwe

   Na Wielkiej Wyspie nie ma tłumów turystów. Najwięcej z nich można spotkać w Hiltonie, gigantycznym kompleksie hotelowym, który został tak zaprojektowany, by po przyjeździe nie wychodzić stąd przez kolejny tydzień. Kursuje tu nawet wewnętrzna kolejka, ułatwiająca dostanie się z plaży lub mola do pokojów.
   Inaczej jest na plażach. W większości kamieniste i surowe, pozwalają zapomnieć o dniu dzisiejszym. Tutaj ciągle są czasy, w które wtargnął kapitan Cook ze swoimi okrętami. Kilkumetrowe fale z hukiem odbijają się od skał. Na Zielonej Plaży ocean wdziera się w wysokie wybrzeże, koło Waipio na plażę spadają trzy ponadstumetrowe wodospady. Turyści z nadmiarem gotówki latają nad nimi w niebieskich helikopterach, których piloci mają opinię najlepszych na świecie. Na szczęście nie wszyscy mają mnóstwo pieniędzy i większość dnia plaże wypełnia tylko szum oceanu.
Tekst i zdjęcia:
JOANNA LAMPARSKA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski