Fot. Kino Polska
Władysław Cybulski: ZAPISKI KINOMANA
Nieoryginalnie więc powiem, że najnowsze dzieło Polańskiego zostało zrealizowane wyśmienicie, na wysoki połysk - reżysersko, zdjęciowo i montażowo (to ostatnie wydało mi się piekielnie trudne, zważywszy na pożałowania godną sytuację autora). Nić fabularna zwija się i plącze, zwija i rozwija, zawsze z troską o niesłabnące napięcie thrillera politycznego w dylemacie - morderstwo to czy samobójstwo wysokiego rangą brytyjskiego polityka - z kapitalnym zakończeniem rozlatujących się kart grubej księgi. Tajemnica tej zagadki nie należy do najłatwiejszych dla widza, wymaga od niego uwagi i dobrej woli.
Okazją do dawnego spotkania miał być obiad w restauracji Staropolska. Polański lekko się spóźnił. Zobaczyłem go wcześniej, jak stał na rogu Siennej i Rynku z wysoko zadartą głową, aby po 15 latach nieobecności w kraju wysłuchać w skupieniu, czy nawet natchnieniu, mariackiego hejnału. Onieśmielony kontaktem z Mistrzem, zaprosiłem do towarzystwa znanego krytyka Marię Malatyńską. Niespeszona tym spotkaniem, Maria fachowo zaatakowała gościa zasadniczym pytaniem: co dla niego oznacza słowo "sztuka"? Nie byłem przygotowany na taki wysoki diapazon rozmowy, więc grzecznie i cicho siedziałem.
Przypomniałem sobie natomiast, że mam w teczce wycinek z zachodnioniemieckiego magazynu "Der Spieigel", w którym felietonista zaobserwował, że kiedy siedzi się obok Polańskiego można lada chwila spodziewać się czegoś niespodziewanego, niezwykłego, ekscytującego. Lada chwila... Właśnie wszedł na salę rosły kelner niosąc ogromną tacę, na której pobrzękiwało szkło kieliszków i butelek, porcelana zastawy i pęki sztućców. Raptem ktoś zawołał: "Szczur!, szczur!". Zdezorientowany kelner zawahał się i upuścił całą tacę na posadzkę. Rozległ się huk i trzask. W ogólnym tumulcie zerwał się od sąsiedniego stolika dzielny wojak, klient w mundurze, który na wszelki wypadek wyciągnął pistolet z kabury. "Nie strzelać!" - krzyknął mitygująco pan reżyser, władczo i skutecznie, bo napięcie w restauracyjnym thrillerze natychmiast opadło. Całe to intermezzo już kiedyś opisałem, ale teraz wydało mi się ono znowu à propos.
Za drugim razem umówiliśmy się w hotelu Francuskim, gdzie Polański zatrzymał się ze swą przyszłą żoną Emmanuelle Seigner. W słuchawce telefonicznej usłyszałem taki rejwach, że wiedziałem już, iż trwa tam wesoła balanga. Polański nie miał dla mnie ani chwili czasu, wymyślił więc na modłę hollywoodzką, abym mu towarzyszył w spacerze po Plantach, gdyż właśnie wychodzi do swojej macochy, pani Wandy. Oboje rodziców znałem nieźle, zwłaszcza ojca, którego za każdym razem wypytywałem "co tam u Romka?". Kiedyś przysłał mi kartkę z pozdrowieniami z samego Hollywood, to mnie ucieszyło i napawało dumą. Ponieważ to spotkanie wypadało w godzinach wczesnorannych, a ja byłem jeszcze w proszku, z żalem odmówiłem i tyle było osobistych kontaktów. To koniec opowieści, która może zabawi Czytelników, zamiast stricte recenzji z "Autora widma".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?