Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rap musi być na luzie

Redakcja
Fot. Natalia Dąbrowska/Bartosz Błasik
Fot. Natalia Dąbrowska/Bartosz Błasik
Jest jednym z weteranów polskiego rapu. Ale mimo upływu lat nadal zachowuje kreatywność. Potrafił wydostać się z cienia legendarnego Kalibra 44 i zrobić imponującą karierę solową. AbradAb. Wystąpi w najbliższą sobotę 22 października w krakowskim klubie Kwadrat.

Fot. Natalia Dąbrowska/Bartosz Błasik

Naprawdę nazywa się Marcin Marten. Kiedy w 1994 roku zakładał z bratem Michałem Kaliber 44 był uczniem katowickiego liceum. Wraz z Piotrem Łuszczem utworzyli trio, w którym byli znani pod pseudonimami Dab, Joka i Magik. Zainspirowani dokonaniami Wu-Tang Clanu stworzyli oryginalną wizję polskiego hip-hopu o silnie psychodelicznym klimacie. Ich debiutancki album „Księga tajemnicza. Prolog” z 1996 roku stał się bestsellerem – sprzedał się w niewyobrażalnej dziś ilości stu tysięcy egzemplarzy, zapewniając zespołowi kultowy status. Z czasem między raperami pojawiły się jednak tarcia – Magik odszedł zespołu i w 2000 roku popełnił samobójstwo. Joka wyjechał do USA, a jego brat postanowił rozpocząć autorską działalność jako AbradAb.

- Kaliber stworzył podwaliny pod moją obecną twórczość. Kiedy nagrywałem pierwszy solowy album, czułem na sobie ogromny cień moich dokonań z tym składem. Tym bardziej, że chciałem zrobić coś zupełnie odmiennego niż kiedyś. Dzisiaj już się od tego uwolniłem, choć Kaliber będzie dla mnie do końca życia tym, czym stan wojenny dla Jaruzelskiego. Nigdy nie padnie w jego kwestii ostateczne pytanie i ostateczna odpowiedź.

AbrAdab objawił się szybko jako twórca wszechstronny – bo nie tylko rymował, ale również samodzielnie produkował własne podkłady muzyczne. To była wówczas nowość na polskiej scenie hip-hopowej.

- Od zawsze chciałem je robić. I z roku na rok miałem więcej możliwości – zarówno tych mentalnych, jak i technicznych. Zaczynałem od kompa, potem kupowałem różne maszynki, dzięki nim zrobiłem zresztą pierwszy album, aż wreszcie sprowadziłem do domu klawisz, na którym musiałem się nauczyć grać. Kiedy skończyłem samodzielną pracę nad materiałem na nową płytę, nie czułem się do końca z niego zadowolony. Dlatego zaprosiłem jednak do współpracy innych.

Wśród wspomagających AbradAba producentów znaleźli się spece od hip-hopu w rodzaju DJ 600V czy DJ Feel-Xa, ale też muzycy wywodzący się z innych gatunków muzycznych – Marcin Macuk czy Piotr Banach. Bo katowicki raper chciał wyjść poza zamkniętą formułę rapu i poszerzać ją o elementy innych stylów.

- To wypadkowa tego, co lubię. Podkłady robię sam, trochę biorę od innych. I to sprawia, że jest różnorodnie. Nie chcę, aby słuchacz stwierdził w środku płyty, że zrobiło się nudno. Dlatego dbam, aby na każdym albumie sporo się działo. I tak rozmieszczam gości, żeby po kilku moich solowych popisach, pojawiał się ktoś inny, ktoś, kto wniesie na płytę jakieś nowe tony. Dzięki temu płyty są spójne, ale różnorodne.
Dwa pierwsze wydawnictwa katowickiego rapera - „Czerwony album” i „Emisja spalin” - powstały niemal równocześnie. Mimo, iż AbradAb nie był zbyt zadowolony z materiału przygotowanego na debiut, postanowił go wydać, aby jak najszybciej dać coś nowego fanom zrozpaczonym po zakończeniu działalności Kalibra. Będąc jednak „na fali”, szybko przygotował kolejne utwory, które już bardziej odpowiadały jego wyobrażeniu, co chciałby samodzielnie tworzyć. Z trzecią płytą ociągał się jednak już aż trzy lata.

- Wena jest zdradliwa. Czasem przez kilka dni nie mogę napisać czegoś sensownego. A potem nagle muszę zatrzymywać samochód, żeby zapisać w telefonie frazy, które przyszły mi do głowy, albo wybiegam spod prysznica w szlafroku, bo właśnie wpadłem na jakiś ciekawy pomysł. Staram się jednak już nie jechać po bandzie, jak kiedyś. Wstaję rano i zabieram się do roboty: piszę teksty, sprawdzam stronę internetową, załatwiam finansowe rozliczenia. Dawniej zdarzało mi się przez kilka miesięcy nic nie robić. Ale to miało fatalne rezultaty: spadał mi poziom umiejętności. Bo z robieniem muzy, jest jak z ćwiczeniami na siłowni. Kiedy przestaniesz na jakiś czas, trudno wrócić do formy.

„Ostatni poziom kontroli” okazał się bardzo eklektyczną płytą – AbradAb poruszał się swobodnie po różnych terytoriach dźwiękowych, od rapu, przez reggae, aż po jazz. Po raz pierwszy w swej karierze wykorzystał również dźwięki „żywych” instrumentów.

- Nie mam wykształcenia muzycznego, nie jestem jakimś wybitnym kompozytorem. Robię wszystko po omacku, na wyczucie. I kiedy potrzebowałem wprowadzić do swego utworu jakąś bardziej skomplikowaną zagrywkę, musiałem poprosić o pomoc profesjonalnych muzyków. Poza tym, nie mam jakiegoś nadętego ego – że niby wszystko sam muszę zrobić, że nie chcę się dzielić ani pracą, ani kasą z innymi. Kiedy zacząłem grać koncerty z żywym składem, okazało się, że chłopaki są chętni również do pracy w studiu. Zaczęło się od perkusji – kumpel przyjechał do mnie i przelecieliśmy wszystkie kawałki z prawdziwymi bębnami. Potem zabrałem nagrania do domu, pociąłem je w sample i wkleiłem do poszczególnych utworów.
Słabość do jamajskich brzmień sprawiła, że AbradAb został zaakceptowany przez wielbicieli ich nowoczesnych odmian – raggi czy dancehallu. W nagraniach z „Ostatniego poziomu kontroli” wzięły udział gwiazdy tej sceny – Marika i Gutek. Nie oznaczało to jednak, że katowicki raper rezygnuje z hip-hopu. Świadectwem tego były chociażby skrecze – znak rozpoznawczy stale współpracującego z AbradAbem cenionego DJ Feel-Xa.

- Jeśli skrecze uznamy za element oldskulowego hip-hopu, to ja do końca życia pozostanę oldskulowcem. One zawsze będą na moich płytach. Amerykański hip-hop poszedł w ostatnich latach w stronę skomercjalizowanego popu. I tam nie ma miejsca na skrecze. Ale ja się na to nie godzę. DJ Feel-X jest geniuszem, sampluje dla mnie De La Soul czy Q-Tipa, bo mnie zna i wie, co będzie pasowało do moich rymów. Szczerze powiedziawszy, gdybym dzisiaj zaczynał słuchać muzyki i poznałbym taki hip-hop, jaki robi się teraz, nigdy nie zostałbym fanem tego gatunku.

Konsekwencją tego podejścia do muzyki jest ostatni album rapera – „AbradAbing” – którego producentem został O.S.T.R. Pełen wyrazistych rymów i bujających rytmów album został wysoko oceniony przez fanów i krytykę.

- Moje płyty muszą być na luzie. Nie lubię mrocznej i dołującej muzyki. Przy moich kawałkach fajnie prowadzi się samochód, a dzieciaki mogą biegać po domu. Owszem, trafiają się w nich przekleństwa, ale nie dla szpanu, ale dla wzmocnienia siły wyrazu. Poza tym unikam moralizowania. Stronię od kadzenia, narzekania i pesymizmu. Ważne jest, aby zachować dystans – do siebie, do hip-hopu i do świata. Na razie nie uderzyła mi woda sodowa do głowy i chyba w najbliższym czasie nadal mi to nie grozi.

Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski