Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Raper AbradAb: Najbardziej mnie wkurza, że się gryziemy między sobą

Paweł Gzyl
Paweł Gzyl
Kashell to nowy projekt cenionych muzyków z polskiej sceny hip-hopowej i rockowej: rapera AbraDaba i członków grupy Coma
Kashell to nowy projekt cenionych muzyków z polskiej sceny hip-hopowej i rockowej: rapera AbraDaba i członków grupy Coma Jan Cisiecki
Znany z formacji Kaliber 44 i solowych dokonań krakowski raper AbradAb powołał wraz z muzykami łódzkiej grupy Coma nowy zespół. Kashell wydał właśnie swoją debiutancką płytę. Z tej okazji AbradAb opowiada nam jako doszło do powstania jego nowego projektu.

FLESZ - Paszport covidowy z krótszą datą ważności?

od 16 lat

- W ostatnich latach mówi się, że rock jest martwy, a jego rolę przejął hip-hop. Ty słuchasz rocka?
- Nie słucham. Od kiedy zacząłem grać z chłopakami z Comy, używa się wobec nas terminu „rock”. Ja bym tego tak jednak nie nazwał. To raczej połączenie rapu i hard core’a. Bo z rockiem to mi się Hey kojarzy. A w tym kierunku nie chciałbym na pewno brnąć. Zależy mi na cięższej muzyce i ostrzejszym przekazie. Dlatego będziemy się radykalizować z biegiem czasu. Taka muzyka istniała oczywiście już w moich uszach: Body Count czy Rage Against The Machine. A to w naturalny sposób kojarzy się z rapowaniem. I ja się w tym się odnajduję. W tej mocnej energii. Póki co, chłopaki dają ją z siebie, więc to jest to, co ja czuję.

- Świat rapu i rocka w Polsce raczej się nie przenika. Jak poznałeś muzyków Comy?
- Poznaliśmy się dwa lata temu przy okazji urodzinowej imprezy miasta Katowice – „Kocham Katowice”. Byłem jej dyrektorem artystycznym. Robiłem to od strony organizacyjnej i przekazu, a oni – od strony muzycznej. I tam się zgadaliśmy. Oni byli akurat w momencie, kiedy zawiesili działalność Comy i nie bardzo było wiadomo, kiedy i gdzie zespół powróci. Dlatego chcieli przesunąć środek ciężkości swych działań w inną stronę. A ponieważ myśleli, żeby zrobić coś bardziej rapowanego – rzucili propozycję współpracy. „Zróbmy coś bardziej gitarowego” – zasugerowałem. I tak stanęliśmy po środku. To nam wszystkim sprawia satysfakcję.

- Jak wam szło tworzenie wspólnego materiału?
- Zaczęliśmy go tworzyć, kiedy zaczął się lockdown. Jakiś czas wcześniej zaczęły spływać do mnie pierwsze podkłady zrobione przez chłopaków. To było trochę jak wybory kopertowe. Coś ja im wysłałem, coś oni mi wysłali. Nie było więc tej przysłowiowej chemii. Kiedy się nie tworzy muzyki razem, to nigdy nie jest do końca takie, jak trzeba. Dopiero kiedy pojechaliśmy na nasz „obóz skautowski” i zaczęliśmy wspólnie grać od rana do nocy w wynajętym domu, zaczęło się naprawdę wreszcie coś dziać. To było bardzo satysfakcjonujące.

- Stworzenie wokali do tak ostrej muzyki było dla ciebie wyzwaniem?
- We wszystkich tych momentach, kiedy trzeba było zarapować, krzyknąć czy zrobić chórek, generalnie nie miałem problemu. Gorzej było tam, gdzie trzeba było zaśpiewać. Musiałem uważać, bo bywały takie momenty, gdy nie czułem się do dońca pewnie. Starałem się jednak dać sobie radę, żeby producent nie musiał w to wchodzić ze studyjnymi sztuczkami i udawać, że to ja zaśpiewałem. Bo wiadomo: za chwilę zaczną się koncerty i na scenie już tego nie poprawię. Trzeba jednak pokonywać swoje słabości i iść do przodu. Dlatego jestem pewny, że nie wypuściliśmy niczego poniżej pewnego poziomu.

- Kto był producentem płyty?
- Robiliśmy to z Markiem Dulewiczem, ale wspomagał go Dominik „Witos” Witczak – gitarzysta Comy. Ja też dorzucałem swoje 5 groszy. Bardzo mi się spodobało to, że Marek i Dominik mieli wybitnie muzyczne podejście. To było zupełnie coś innego niż w rapie, gdzie wrzuca się loopa i do niego rymuje całą zwrotkę. Tam były niespodziewane zmiany tempa czy tonacji, te aranże były więc pełne nowych sytuacji, które były dla mnie niespodziankami. Ale dzięki temu nagrania są fajnie rozbudowane.

- Piosenki z płyty odwołują się do muzyki z połowy lat 90. w stylu Biohazard czy wspominanych przez ciebie Body Count i Rage Against The Machine. To był dla ciebie powrót do czasów młodości?
- Trochę tak. Wiadomo – nie da się uniknąć porównań do lat 90. Ale wolelibyśmy tego nie robić, bo jest to odwoływanie się do naszego długiego stażu na scenie i naszego wieku. A nie chcemy sugerować, że kręcimy się wokół tego, co już było. Oczywiście takie brzmienie jest nam bliskie. Szczyt popularności tej muzyki mamy już dawno za sobą. Osobiście nie uważam jednak, że można to zupełnie przekreślić. Dobrze się w tym czuję i jestem w tym autentyczny. To jest najważniejsze.

- Jest na płycie trochę nowoczesnej elektroniki. Słuchacie też takiej muzyki?
- Ja – zdecydowanie tak. Chłopaki też mają takie możliwości: tam jest „Kobez”, który sampluje i scratchuje. On dobrze się czuje w tych elektronicznych rzeczach. Zresztą „Witos” tak samo. Generalnie to jednak ja najbardziej cisnąłem na te nowoczesne brzmienia. Kiedy wchodziły ostre gitary, proponowałem łupnąć mocnym sub-bassem, a tego raczej się ze sobą nie zestawia na codzień. Dlatego nasza muzyka to nie do końca lata 90.

- Pisząc teksty na tę płytę, to było dla ciebie zupełnie coś innego niż na swoje solowe albumy czy dla Kalibra 44?
- Tak. Pisałem dwie rzeczy na raz – bo równolegle wziąłem się za hip-hopowy Arkanoid i rap-core’owy Kashell. W którymś momencie odłożyłem ten drugi projekt na bok, bo trochę mi się to kłóciło w głowie. Pisząc dla Arkanoid, miałem świadomość, że zwracam się do ludzi, którzy wiedzą kim jestem. Miałem bowiem świadomość, że kupią to odbiorcy rapu. Jeśli chodzi o Kashell, to wiedziałem, że będziemy chcieli pokazać się odbiorcom różnej muzyki. Starałem się więc być jak najbardziej uniwersalny. Rapowałem bowiem do ludzi, którzy być może nie wiedzą, kim ja jestem. Sięgałem więc po przejrzyste tematy.

- Na ile w tych tekstach odbija się to, co dzieje się obecnie w Polsce?
- Na pewno mocno się odbija we „Wkurwie”. To był kawałek pisany w listopadzie zeszłego roku, kiedy przez Polskę przetaczały się uliczne demonstracje. Wtedy było dużo niezgody. Ja absolutnie nie chcę się postawić po którejś ze stron tego niepotrzebnego konfliktu. Dlatego najbardziej mnie wkurza, że się gryziemy między sobą. To, że nie można włączyć telewizora, żeby nie było jechania jednych na drugich. Bo to rodzi totalny rozpierdol.

- A pandemia miała wpływ na to, co napisałeś?
- Ja dopiero teraz zaczynam odczuwać lockdown. Bo zeszły rok wspominam bardzo dobrze. Kiedy po 20 latach pojawiła się przerwa w graniu, okazała się ona czymś wręcz ożywczym. Słoneczko wyszło, zaczęła się wiosna – i zrobiło się jakoś tak surrealistycznie. Kiedy wyglądałem przez okno mojej pracowni w Krakowie, widziałem puste parkingi i zero samochodów na ulicach. To było niesamowite. Jednak ten rok spowolnienia mocno wpłynął na mój organizm. Muszę go więc teraz mocno kopnąć, żeby wrócił na swoje tory.

- Kashell to jednorazowy projekt czy planujecie działać dalej?
- Chcemy iść za ciosem. Już umawiamy się na kolejny wyjazd, podczas którego będziemy tworzyć następne piosenki. Oczywiście rynek zweryfikuje te plany. Lekko na pewno nie jest. Ja i chłopaki mamy za sobą ponad dwie dekady stażu na scenie. Ale jako Kashell jesteśmy debiutantami i zaczynamy wszystko od zera. Trzeba się więc przebić i pokazać ludziom. A na to potrzeba trochę czasu. Jesteśmy jednak na to gotowi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wideo

Materiał oryginalny: Raper AbradAb: Najbardziej mnie wkurza, że się gryziemy między sobą - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski