Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reality peep show

Redakcja
Możesz iść na basen, do publicznej toalety, solarium, kawiarni lub sklepowej przymierzalni. To wystarczy, by ktoś bez twojej wiedzy i zgody zapewnił ci pięć minut roznegliżowanego występu na żywo - w Internecie.

Anna Laszczka

Anna Laszczka

Możesz iść na basen, do publicznej toalety, solarium, kawiarni lub sklepowej przymierzalni. To wystarczy, by ktoś bez twojej wiedzy i zgody zapewnił ci pięć minut roznegliżowanego występu na żywo - w Internecie.

Wchodzimy do globalnej wioski. Adres, enter, wyszukiwarka Wirtualnej Polski lub jakakolwiek inna. W okienko u góry ekranu wpisujemy hasło - "ukryta kamera". Kilka sekund później znamy wynik poszukiwań - kilkanaście, czasem nawet kilkadziesiąt tysięcy pasjonujących dokumentów. Nie oznacza to wcale, że taka sama ilość kamer śledzi nas codziennie w miejscach, w których zupełnie się tego nie spodziewamy. Elektronicznych oczu jest zdecydowanie mniej. Nie zmienia to faktu, że nikt nie zapytał nas, czy życzymy sobie, by za ich pośrednictwem użytkownicy sieci obserwowali intymne i zazwyczaj zasłonięte przed światem części naszego ciała.

Niezdrową ciekawość internautów podsyca się wulgarnymi tekstami typu - "ekstragorące c...", "zobacz, co dziewczyny robią w łazience", "łazienka na podglądzie", "supertyłeczki". I tylko tyle można zacytować z długiej listy opisów...

Ukryta kamera

w szkolnej przebieralni

   "Nie przegap! Zobacz młode c... w szkolnej przebieralni. Ukryta kamera jest wszędzie!!!" - można przeczytać na jednej ze stron. "Nasza kamera ukryta jest w przebieralniach, na plażach, w łazienkach, w toaletach, w supermarketach. Zobacz już teraz prawdziwy sex show na żywo" - zachęca kolejna. Do zestawu miejsc, w których ciekawskie oczy internautów zaglądają nam pod bieliznę, dołożyć trzeba także "klatki schodowe, dyskoteki, biura" - tak przynajmniej głosi anons na następnej odwiedzonej przeze mnie stronie. Czas zdać sobie sprawę, iż miejsce, w którym dopadnie nas kamera, zależy tylko i wyłącznie od twórczej inwencji podglądacza. Może przez samą pupę i kolor założonych tego dnia majtek nie można zidentyfikować ich posiadaczki (lub posiadacza), ale przynajmniej część z podglądanych chciałaby świadomie decydować komu i gdzie prezentuje się w bieliźnie lub - co gorsza bez - niej.
   "Krakowskie dziewczyny od spodu" - kamerę umieszczono w podłodze, może w kratce ściekowej. O miejscu wiadomo tylko tyle, że sufit wyłożony jest pomarańczowymi płytkami z jasną, prawie białą fugą. Elektroniczne oko śledzi wchodzących. Na internetową stronę trafiają za jego pośrednictwem ujęcia dziewczyn w minispódniczkach. Pod spodem obowiązkowo stringi, które rajcują zdecydowanie bardziej niż zwykła, klasyczna bielizna. "Ukryta kamera w solarium" - cztery obiektywy non stop śledzą otoczenie. To, co zobaczą, zależy od pory doby. Wieczorem i wczesnym rankiem jest nieciekawie. Na łóżkach stoją kubły ze specyfikiem do dezynfekcji i ogólnie nie ma czego oglądać. Jednak w godzinach pracy... Kamera umieszczona jest od strony stóp korzystających z opalania klientek (klientów też, ale jest ich zdecydowanie mniej). Obiektyw łapie obraz dla podglądaczy najciekawszy - wprost spomiędzy ud. Niczego się nie reżyseruje, wszystko idzie na żywo, bez ingerencji, bardziej reality niż w telewizji. Brak reżyserskiej interwencji powoduje, że nieświadomie prezentowane wdzięki są różnej jakości. Czasem zachwyciłby się nimi Rubens, czasem współczesny dyktator mody.
   Jedno kliknięcie i już można przenieść się na stronę z nogami Agnieszki K. w szkolnej siłowni. Następny ruch myszki i zaglądamy pod stolik w jakiejś kawiarni. Czarna minispódniczka skrywa zgrabne uda i ładną koronkową bieliznę. Skrywa dla wszystkich oprócz internautów. Klik - i kolejna kamera. Wchodzimy do jakiegoś biura. Korpulentna pani w średnim wieku zmienia rajstopy. Jest ubrana na czarno, ma niezgrabne nogi i wałki tłuszczu na brzuchu. Chyba nie walczy z nadwagą.
   Znów klik. Gdzie nas rzuci sieć? Publiczna toaleta z szarą glazurą na ścianach. Akurat natura wezwała tu młodą kobietę. Siedzi na muszli. Biała bielizna spuszczona poniżej kolan, ręce ułożone spokojnie na wcale zgrabnych udach. Kamera tym razem umieszczona jest w suficie.

Zabawa nie jest droga...

   "Chcesz nagrywać filmy z ukrytej kamery przez dziurkę 1 mm!!! Spec. miniaturowa ukryta kamera dla służb specjalnych (...) Umożliwia dyskretny podgląd (...) złodzieja oraz..." - to tekst reklamowy umieszczony na jednej z internetowych stron. By zostać początkującym podglądaczem, wbrew pozorom wcale nie trzeba dysponować pełnym portfelem. Najtańsza kamera, na jaką udało mi się natrafić w sieci, kosztowała zaledwie 69 złotych. Owszem, jeśli stawia się na maksymalną miniaturyzację sprzętu i na wysoką jakość obrazu, wydatek jest większy.
   By sycić oczy widokiem cudzych pośladków, potrzebny jest jeszcze całkiem zwyczajny komputer i trochę wiadomości technicznych, ale - jak twierdzą programiści - przeciętnie rozwinięty użytkownik sieci potrafi taką rzecz zmajstrować. Kamera zostaje połączona z komputerem kablem wpiętym w gniazdo fachowo nazywane USB. Program uruchamiający podglądactwo jest darmowy, a jego zainstalowanie dziecinnie proste. Kiedy elektroniczne cudeńka zostały już spięte ze sobą w całość, pozostaje jeszcze wysłanie obrazka ftp-em na stronę i reality peep show gotowy. Jak długo transmitowany widok będzie dostępny w sieci, zależy od tego, kiedy natknie się na niego administrator serwera. Jeśli obserwowanie ludzi w publicznej toalecie miało służyć jedynie ucieszeniu oczu samego podglądacza i wąskiej grupy jego znajomych, spektakl może trwać całymi miesiącami, a nawet latami. Gdy szczęśliwy posiadacz ukrytej kamery chce ze swojego procederu czerpać zyski, stara się go rozreklamować, co od razu widać na tzw. logach serwera. Na stronie lawinowo wzrasta liczba odwiedzin, a nagła wysoka oglądalność zwraca uwagę. Wyczulony na to administrator sprawdza, co kryje się pod tak popularnym adresem i najczęściej natychmiast usuwa zawartość. To jednak walka z wiatrakami, bo w miejsce usuniętych stron pojawiają się ciągle nowe. Wystarczy tylko zmienić adres i ukrytej kamery wcale nie trzeba przenosić. Natychmiastowa reakcja administratorów, nawet gdyby była wymagana przez prawo, jest po prostu niemożliwa, bo nikt nie będzie zajmował się ciągłym przeglądaniem zawartości kilkuset stron umieszczonych na serwerze. Zresztą niektóre prywatne firmy świadomie udzielają podglądaczom miejsca. Istnieją także serwery skierowane na polski rynek, fizycznie znajdujące się w różnych, niekiedy bardzo egzotycznych miejscach świata.

Podglądacza można namierzyć

   Informatycy twierdzą, że jest to stosunkowo proste. Podglądacz, jak każdy użytkownik, łączy się na serwerze z miejscem, w którym umieścił swoją stronę, lub z konkretnym adresem IP. Jeśli łączy się przez TP SA, robi to przez modem o ustalonym, identyfikowalnym numerze. Średnio zaawansowany informatyk na podstawie tych danych może w ciągu mniej więcej godziny ustalić miejsce, z którego podglądacz wchodzi do globalnej wioski.
   Od mniej więcej dwóch lat na rynku bardzo popularne stały się programy, które w branży komputerowej nazywane są dialerami. Ich zadaniem jest zamiana zwykłego połączenia z siecią na wielokrotnie droższe, kosztujące użytkownika około pięciu złotych za minutę. To usługa taryfikowana tak samo jak sekstelefony. Czterdzieści procent dochodów z takiego połączenia trafia do firmy dysponującej stroną, reszta do właściciela łączy. W Polsce posługiwanie się dialerami jest, jak mówią informatycy, po prostu bezczelne, bo liczy się zysk i na zabawę w biznesową etykę nie ma miejsca. W przeciwieństwie do światowych stron zawierających treści pornograficzne, gdzie komunikat o zmianie taryfikacji wyraźnie wyświetla się na ekranie, u nas powodujący ją program ładuje się samoczynnie. Wystarczy nieopacznie kliknąć myszką w miejscu, gdzie kryją się "rewelacyjne zdjęcia", a dialer bezszmerowo zmieni połączenie na finansowo dotkliwe. Wędrując po sieci, tylko raz miałam okazję przeczytania ostrzeżenia o konieczności pobrania programu i zmianie taryfikacji. Reszta dialerów chciała zainstalować się sama i nie zrobiła tego jedynie w związku z własną niedoskonałością (korzystałam z komputera Macintosh, w którym wszędobylskie "dialerki" nie umieją znaleźć sobie miejsca). Przeciętny internauta, ciekawy podglądanego, szatniarsko-toaletowego świata, o kosztach, jakie ponosi za swoje zainteresowania dowiaduje się dopiero otwierając kolejny rachunek telefoniczny. Jakby jeszcze było mało, dialery nie dają się usunąć, włażą w system i kolejne połączenie z Internetem znów kosztuje nas jak seksusługa na odległość, czyli ca pięć**złotych za minutę. Powoduje to zmianę standardowego wpisu w rejestrze, dzięki czemu przy próbie następnego wejścia do sieci zamiast zwykłego, podawany jest numer, który kosztuje odpowiednio drożej. Jako dostępny na rynku, program dialer jest legalny, nikomu nie można zakazać jego napisania. Forma sprzedaży i upychania w cudze komputery jest jednak przynajmniej etycznie dyskusyjna. Biznes związany z internetowym podglądactwem jest też bezwzględny z innego powodu. Daje możliwość wykorzystywania nie tylko niczego nieświadomych podglądanych, ale - o ironio! - także pierwszych podglądających. Załóżmy, że kamera została zamontowana przez kilku studentów chcących w ten sposób sycić swe oczy widokiem ubóstwianej koleżanki z sąsiedniego pokoju. Internetowy adres, pod którym można znaleźć przekazywane przez nią obrazki, zna z początku wąskie grono osób (pomysłodawca i zaufani znajomi). W sieci istnieje jednak coś takiego, jak wyszukiwarki, które ów adres indeksują, mówiąc zaś po ludzku - zauważają i zapamiętują. W efekcie strona trafia do katalogów publicznych i ktoś wcześniej czy później wreszcie na nią trafi. Będzie to najpewniej osoba, która często korzysta z Internetu i poszukuje w nim takich właśnie treści. Znów załóżmy, że tym kimś jest właściciel serwisu pornograficznego. Wystarczy przepiąć przekierowanie linku z pierwotnej strony, której adres znają jedynie podglądacze w akademiku, do własnego serwisu i "powiesić" ją jako atrakcję dnia. To znów brzmi niezrozumiale, ale przyniosi prosty efekt. Od tej chwili przekaz z ukrytej kamery, która miała pierwotnie stanowić jedynie niewybredną uciechę dla paru ciekawskich, staje się w pełni komercyjny. Biznes się kręci i ani podpatrywani, ani pierwsi podpatrujący nie mają o tym zielonego pojęcia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski