Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reanimacja animacji

Redakcja
(INF. WŁ.) Odcięte telefony, wyłączony gaz, nie wypłacone pracownikom pensje i ponad 500 tysięcy zł zadłużenia - tak wygląda obecna sytuacja Studia Filmów Animowanych w Krakowie, instytucji, która przez 35 lat wyprodukowała ponad 300 filmów.

Studio Filmów w Krakowie po 35 latach zostanie zlikwidowane?

   Pracownicy studia wyczerpali już możliwości poprawy sytuacji firmy. Pozostało im jedynie czekanie na decyzję Ministerstwa Kultury co do przyszłości instytucji, nawet jeśli miałoby to być postanowienie o jej likwidacji.
   Problemy zaczęły się w 1997 r., ale na jaw wyszły dopiero po kontroli Komitetu Kinematografii, a następnie inspekcji NIK w 2000 r. Okazało się wówczas, że rok 1999 zakończył się dla placówki deficytem w wysokości prawie 600 tysięcy zł. Dyrektor, którego zresztą zwolniono dyscyplinarnie z pracy (prokuratura prowadzi obecnie śledztwo w sprawie defraudacji finansowych - przyp. red.), zadłużył się m.in. w Agencji Produkcji Filmowej, pobierając 450 tysięcy zł na produkcję filmu "Portulaki i inne ziółka". Obrazu, mimo optymistycznych obietnic składanych przez dyrekcję, nie zrealizowano. Na skutek działalności dyrektora studio zostało również obarczone kosztami organizacji Festiwalu Filmów Krótkometrażowych i Dokumentalnych.
   Pod koniec 1999 r. nowym dyrektorem studia został Marcin Ehrlich. Po roku urzędowania, dzięki ostrym oszczędnościom - m.in. redukcja zatrudnienia, zamiana lokalu na mniejszy i tańszy - udało mu się zmniejszyć dług firmy o około 200 tysięcy zł. Jednocześnie studio wyprodukowało kolejny autorski film Ryszarda Czekały "Nowy dzwon" i przygotowało się do trzech kolejnych animacji, m.in. "Liliji" według Adama Mickiewicza w reż. Aleksandra Sroczyńskiego. Krakowska placówka podpisała umowę o współpracy ze skandynawskim studiem filmowym oraz węgierskim producentem. Powstał nawet pilot filmu "Kronika cioci Bazylii" (za tym nowym tytułem, z nowym scenariuszem, w innej reżyserii, kryją się sławetne "Portulaki"), który chciała zakupić telewizja skandynawska. Problem w tym, że skandynawscy partnerzy proponowali pokrycie od 30 do 40 proc. kosztów produkcji, oczekując, że resztę funduszy wyłoży samo studio, a to pieniędzy nie miało.
   Kryzysu udałoby się uniknąć, gdyby Agencja Produkcji Filmowej w listopadzie ubiegłego roku nie cofnęła dotacji na filmy. Z reguły agencja pokrywała około 30 proc. kosztów produkcji obrazu (w przypadku filmów komercyjnych odzyskiwała później te fundusze z zysków dystrybucyjnych). Studio pozostało więc bez dotacji i żadnego wsparcia pieniężnego (instytucja podlega Ministerstwu Kultury, jednak jako placówka "niebudżetowa" nie otrzymuje ministerialnych funduszy), a za to z ponownie rosnącymi zaległościami finansowymi - trzeba było przecież opłacać czynsz i media. W tej sytuacji dyrektor zaczął prosić o pomoc wszelkie możliwe instytucje - od resortu kultury, przez Kancelarie Prezydenta i Premiera, Prezydium Sejmu i Senatu na rozmaitych fundacjach i stowarzyszeniach kończąc. Bez skutku. Pisma te pozostały bez odzewu. Nierzadko pracownicy - w studiu pozostała jedynie administracja - z prywatnych pieniędzy płacili należności firmy. Odwlekało to katastrofę tylko na krótki czas.
   W kwietniu dyrektor Ehrlich zwrócił się do ministra kultury z prośbą o jak najszybsze podjęcie decyzji w sprawie przyszłości studia - albo udzielenia mu pomocy finansowej, albo postawienia instytucji w stan likwidacji. Rozwiązać problem mogłaby również np. zmiana statusu prawnego placówki. I na ten list ministerstwo nie raczyło odpowiedzieć. W związku z tym Marcin Ehrlich poprosił następnie o zwolnienie go z pracy, na co również nie uzyskał zgody; obecnie przebywa na zwolnieniu lekarskim, dlatego jest niedostępny dla dziennikarzy.
   Niedawno pojawiły się propozycje poprawy sytuacji firmy - np. mariażu studia z innymi instytucjami lub też przejęcia studia przez jakąś placówkę. W firmie teoretycznie pozostało 7 pracowników (5 1/2 etatu), z czego w rzeczywistości pracują zaledwie trzy osoby. W kwietniu właścicielka lokalu przy ul. Kupa, wynajmowanego przez studio, wypowiedziała placówce umowę o najem (czynsz od stycznia nie był regulowany). To, że nie wydano jeszcze nakazu eksmisji, jest tylko przejawem dobrej woli właścicielki. Wierzyciele złożyli wniosek u komornika o zajęciu sprzętu komputerowego na poczet niewypłaconych honorariów. Kilka tygodni temu odłączono gaz i telefony, wczoraj monter na drzwiach studia wywiesił kartkę informującą o rychłym odcięciu dopływu prądu.
   Pracownicy od stycznia nie otrzymują pensji. Na urlop pójść nie mogą, bo nie ma kto im podpisać urlopu (dyrektor jest na zwolnieniu lekarskim), a zaniechanie pracy zostałoby potraktowane jako samowolne porzucenie miejsca pracy, trzyma ich też poczucie obowiązku. Jak dodają pracownicy, ich wytrzymałość osiągnęła granicę, są zdesperowani i w tej sytuacji każda decyzja w sprawie przyszłości firmy, nawet likwidacja studia, będzie dobra, bo przynajmniej skończy się "stan zawieszenia".
   Ministerstwo Kultury tymczasem dopiero pod koniec czerwca rozpoczęło pierwsze kroki zmierzające do likwidacji placówki. Formalna decyzja jednak jeszcze nie zapadła.
DOMINIKA ĆOSIĆ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski