MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ręce precz od złodzieja!

Redakcja
Przed kilkoma tygodniami do kodeksu karnego weszły w życie przepisy rozszerzające granice obrony koniecznej. Czy będziemy dzięki nim odważniejsi? Na pewno nie Roman W.

Historie z paragrafem

Ponad 100-letnia rudera na obrzeżach Łodzi, zwana też przez miejscowych "kamienicą cudów". Część mieszkańców trafiła tam po eksmisji z innych lokali. Żyją z zasiłków i z tego, co uda się ukraść. Starsi lokatorzy już po 18 zamykają się w czterech ścianach i przez okno obserwują pijackie burdy. Boją się wyjść na ulicę.

Roman W. mieszkał tam 32 lata, czyli od urodzenia, ale nie był swojakiem. Pracował, nieźle zarabiał. Z daleka omijał gromadki młodych podchmielonych mężczyzn. Mówił "cześć" dla świętego spokoju i szybko znikał. Nie stawiał wódki, nie zapraszał do siebie. To kłuło w oczy.

Tamtego sobotniego wieczoru już po 20 szykował się do spania. Był w piżamie, gdy nagle usłyszał brzęk tłuczonej szyby i ujrzał, jak z okna lecą kawałki szkła. Parę sekund później pod swymi drzwiami usłyszał męskie szepty, a potem ktoś głośno krzyknął: "Rwij!". Wyłamywane drzwi zaczęły skrzypieć. Szybko narzucił na siebie kurtkę i złapał za "finkę". Pomyślał: - Co będzie, to będzie, ale nie dam się zarżnąć.

W momencie, kiedy puściły zamki, wyskoczył na korytarz. Dwóch włamywaczy odskoczyło na bok. Chciał uciec do sąsiadki, ale trzeci z napastników zastawiał mu drogę. Odepchnął go od siebie, nawet nie pamiętając, że w ręku ma nóż. Tamten wpadł na ścianę, a później zbiegł na dół po schodach. Romana dobiegły słowa: "Teraz tę k... trzeba będzie zabić!".

Pani O., sąsiadka zza ściany, słyszała łomot na korytarzu. Mieszka sama, więc bała się nawet wychylić. Potem ktoś zapukał do jej drzwi. - Pani otworzy - rozpoznała głos Romana. Sprawdziła przez wizjer, że to faktycznie on i wpuściła go do środka. - Był blady, poprosił o szklankę wody. Powiedział: "Dobijali się do mnie i rąbnąłem Zymbala chyba w rękę". Znał całą trójkę. Mieszkali po sąsiedzku. Chciał iść na policję, ale bał się tamtych na dole.

Sąsiadka: - Staliśmy przy oknie i czekaliśmy na radiowóz. Wkrótce podjechał, niemal równocześnie z karetką. Dopiero wtedy odważyłam się otworzyć drzwi i powiedziałam policjantom, że Roman jest u mnie. Od razu zakuli go w kajdanki. Tamtego zabrała karetka.

Najpierw był przesłuchiwany na policji. Wszystko wydawało się proste: złodzieje włamali się do jego domu, bronił się. To, że rabuś został zraniony, to trudno. Włamując się do cudzego mieszkania, powinien liczyć się z konsekwencjami. Logiczne. Ale nie dla naszego wymiaru sprawiedliwości. Jeszcze tej samej nocy prokurator przedstawił mu zarzut usiłowania zabójstwa. Później przewieziono go do sądu. - Jestem po pana stronie. Rozumiem, że próbowano się do pana włamać, bo mam w aktach, że szyba w oknie była wybita i w drzwiach są wyrwane zamki. Niemniej muszę się trzymać litery prawa, a przedstawiony panu zarzut nie daje możliwości odpowiadania z wolnej stopy - usłyszał od sędziego.

W areszcie spędził 10 miesięcy i 10 dni. Został zwolniony dopiero na trzeciej rozprawie. Świadkami oskarżenia w jego procesie byli m.in. złodzieje, którzy feralnego wieczoru włamali się do jego mieszkania. Poszkodowany "Zymbal" przysięgał przed sądem, że ani mu w głowie było włamanie. Akurat szedł do sąsiada na telewizję, gdy W. wypadł z mieszkania i zaatakował go nożem. Zranił go w szyję, uszkadzając nerw twarzowy. - Od tamtej pory mam trudności z przełykaniem śliny - żalił się. Inni świadkowie jednak mówili, że już nazajutrz po wyjściu ze szpitala widzieli, jak pił z butelki wino pod sklepem.
Pozostali dwaj mężczyźni, podejrzewani o udział we włamaniu, też do niczego się nie przyznali. Twierdzili, że przypadkowo znaleźli się na podwórku kamienicy, gdy ranny "Zymbal" zbiegał po schodach z pierwszego piętra. Zapewniali sąd, że ich udział w zajściu sprowadzał się jedynie do udzielenia pomocy koledze i wezwania policji.

Po trzech miesiącach pobytu w celi Roman dostał pisemne zawiadomienie o zwolnieniu z pracy. Załamał się. Później dowiedział się, że złodzieje jeszcze kilkakrotnie włamywali się do jego mieszkania. Wynieśli telewizor, meble, rower, ubrania. Pozostałe rzeczy zniszczyli. Dopiero po interwencjach sąsiadów i narzeczonej Romana, dzielnicowy polecił przybić solidne deski na drzwi. On w tym czasie przebywał na obserwacji psychiatrycznej. W wydanej opinii biegli orzekli, iż "w chwili czynu był poczytalny, rozumiał jego znaczenie i mógł kierować swoim postępowaniem".

W efekcie został uznany winnym usiłowania zabójstwa i przekroczenia granicy obrony koniecznej. I chociaż sąd odstąpił od wymierzenia kary, stwierdzając, że "oskarżony działał pod wpływem strachu i wzburzenia", Roman nie czuje satysfakcji. - Przeżyłem koszmar w areszcie, straciłem wszystko. Do swego mieszkania nawet bałem się wracać. Chociaż byłem ofiarą przemocy, prawo zrobiło ze mnie mordercę.

I dodaje z goryczą, że więcej już ręki na bandytę nie podniesie. Bo bardziej niż złodziei boi się więzienia.

EWA KOPCIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski