Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Recenzja House of Cards – ostatnie rozdanie

Janusz Ślęzak
Dokładnie tak jak w tytule. To już ostatnia część polskiego przekładu trylogii Michaela Dobbsa, na podstawie której powstał bijący rekordy popularności serial „House of Cards”, ze znakomitymi Kevinem Spaceyem i Robin Wright w rolach głównych.

Nieświadomych genezy całego zamieszania miłośników amerykańskiego serialu, którego czwarty sezon właśnie możemy obejrzeć w telewizji internetowej Netflix (na razie tylko w angielskiej wersji językowej), spieszę poinformować, że głównym bohaterem książkowej wersji „House of Cards” nie jest wcale prezydent USA Frank Underwood, lecz Francis Ewan Urquhart – wpływowy polityk torysów, a w dwóch ostatnich częściach premier Wielkiej Brytanii.

Wypada dodać jeszcze, że autor „Domku z kart” - lord Dobbs - to były wpływowy polityk Partii Konserwatywnej, a cała intryga rozgrywa się nie w Waszyngtonie, lecz w Londynie. Fakt, że nie tylko w stolicy Zjednoczonego Królestwa - w trzeciej części powieści, którą w UK wydano w 1993 r. pod tytułem „The Final Cut”, dużo dzieje się na Cyprze.

O tyle to interesujące, że spora wyspa we wschodniej części Morza Śródziemnego, będąca od dziesięcioleci obiektem sporu Greków i Turków, kojarzy się Polakom raczej z urlopem, narodzinami Afrodyty albo znanym od XIII wieku dzięki joannitom słodkim winem Commandaria, nie zaś z europejską polityką. Ale w brytyjskiej historii najnowszej Cypr odegrała istotną rolę.
Ponieważ Dobbs był kiedyś szefem kancelarii premier Margaret Thatcher, odniesienia do czasów Żelaznej Damy (1979-1990) są w jego trylogii cały czas obecne. Czytając ostatnią część trudno uwolnić się o skojarzeń z wojną o Falklandy. Krótki zbrojny konflikt między Wielką Brytanią i Argentyną o archipelag na końcu świata wybuchł w 1982 r.

Pod koniec książki Dobbs przywołuje wprost pewne analogie z awanturą o Falklandy, ale tak naprawdę chodzi mu o coś innego. Jego książka to z jednej strony rozprawa z brytyjskim imperializmem, przekonaniem o własnej wielkości, tęsknotą za utraconym imperium, z drugiej – hołd oddany humanistycznym wartościom, które cały cywilizowany świat przyjął jako swoje – umiłowaniu praw obywatelskich, wolności słowa, nienaruszalnych zasad demokracji, medialnej kontroli władzy. Wszystko to ubrał jak zawsze w formę powieści sensacyjnej, w której historyczne postaci, prawdziwe miejsca i wydarzenia wymieszał zgrabnie z fikcyjnymi bohaterami i sytuacjami.

Tak się składa, że kilka lat po czasach opisanych w powieści Dobbsa byłem na Cyprze. Trochę inaczej pamiętam ówczesną Larnakę, Limassol czy nawet podzieloną murem Nikozję. Po prostu panował tam leniwy spokój. Ale mniejsza z tym, przecież to nie podręcznik historii, lecz proza polityczno-sensacyjna i bezpretensjonalna rozrywka. Odmalowany sugestywnie, dynamiczny wątek cypryjski jest w istocie symboliczną syntezą przemiany, jaką pod koniec ubiegłego tysiąclecia przechodzili Brytyjczycy.
Dziwnym zrządzeniem losu (a może to zamierzone) trzy części polskiego przekładu „House of Cards” ukazały się w okolicach przełomowych wydarzeń na polskiej scenie politycznej.

Część pierwsza trafiła do sprzedaży na początku ubiegłego roku, a był to rok podwójnie wyborczy. Pod koniec lutego trwała już kampania prezydencka; potem czekała nas parlamentarna. Przekład drugiego odcinka opowieści - „House of Cards. Ograć króla” – otrzymaliśmy na początku września 2015 r. Kampania w Polsce wkraczała właśnie w decydująca fazę. Dziś, gdy możemy czytać „House of Cards. Ostatnie rozdanie”, znamy już pierwsze efekty ostatniego wyborczego rozdania w Polsce. Zdradzę tylko, że to książkowe wygląda zupełnie inaczej.

Zarówno w trylogii Dobbsa, jak i w Polsce przełomu 2015 i 2016 roku wspólne jest na pewno jedno – polityczne przesilenie. I związane z nim odwieczne ludzkie namiętności – żądza władzy, chęć zdobycia bogactwa i sławy, świadomość klęski, poczucie winy, marzenia o nieśmiertelności. Czyli to, co zawsze cechowało polityczne intrygi rodem z „House of Cards” – podobieństwo do klasycznych dramatów Szekspira. Z całym szacunkiem dla mistrza Williama, rzecz jasna.

W finalnej części „Domku” mniej jest erotycznego napięcia, które napędzało bohaterów pierwszych dwóch odcinków. Ani ciemnowłosa Maria Passolides o cypryjskich korzeniach, ani współpracowniczka premiera, blondynka Claire Carlsen nie mogą się równać ze Skandynawką Mattie Storin czy ciemnoskórą Penny Guy z części pierwszej. Być może akcenty zmieniły się dlatego, że sam F.U. trochę się już posunął w latach. Teraz bardziej interesuje go godne przejście do historii, co nie jest takie proste. Dobbs ma rację, gdy zauważa (rzecz jasna przypisując tę myśl Urquhartowi), że większość z nas to tchórze. W obawie przed nieznanymi konsekwencjami unikamy ryzykownych życiowych kroków. Tak mija cały nasz czas, a potem umieramy nie dokonując niczego spektakularnego i za chwilę nikt już o nas nie pamięta.

Diagnoza słuszna, ale czy recepta sensowna? Czy rzeczywiście można wyreżyserować własne odejście? Albo sprostać samemu sobie? Dobbsowi nie do końca się to udało. Prawdę mówiąc dopiero ostatnie 150 stron napisał dość brawurowo. Wcześniej trochę rozczarowuje. Wiele osób, wiele niedokończonych wątków, być może czytelnych dla Brytyjczyków, poprzez odniesienia do jakichś rzeczywistych sytuacji, polityków, tekstów prasowych.

Dwie pierwsze części trylogii, rozgrywające się w Westminsterze, gdzie mieści się brytyjski parlament, na Downing Street 10, czyli w siedzibie rządu i w Buckingham Palace – rezydencji rodziny królewskiej, autor napisał w formie pamiętnika. W „Ostatnim rozdaniu” nie trzyma się już konsekwentnie tej metody. Szkoda, ale i tak warto przeczytać.

Michael Dobbs, „House of Cards. Ostatnie rozdanie”, Znak, Kraków 2016

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski