Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Renata Gabryjelska: byłam tylko marionetką na potrzeby show-biznesu

Rozmawiała Magda Balicka
Fot. stanisław tyczyński
Rozmowa. Wzięta modelka pracująca dla światowych agencji, Wicemiss Polonia, aktorka znana ze „Złotopolskich” i „Girl Guide” opowiada nam, dlaczego nagle przed ponad 10 laty zniknęła z ekranów i wybiegów, przeniosła się do Krakowa, stanęła po drugiej stronie kamery.

- Od co najmniej dziesięciu lat nie było Cię na okładkach kolorowych gazet, nie czytałam też w tym czasie żadnego wywiadu z Tobą, ani nie widziałam na tak zwanych ściankach. Co się stało z Renatą Gabryjelską, aktorką, wicemiss, modelką?

- Od lat z premedytacją odmawiam udziału w programach telewizyjnych czy kolorowych gazetach. Powierzchowność dzisiejszych mediów mnie przeraża. Spłaszczanie wszystkiego, przeinaczanie faktów i szukanie sensacji. To nie mój świat. Nie moja bajka.

Co się ze mną stało? Stanęłam po drugiej stronie kamery. Zajęłam się reżyserią. Skończyłam Warszawską Szkołę Filmową, później Mistrzowską Szkołę Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Nauczyłam się montażu. Zrobiłam kilka dokumentów, krótkometrażowych fabuł, reklam. Ostatnio sześcioodcinkowy cykl dokumentalny dla telewizji o chirurgii plastycznej.

- Kiedy poczułaś, że reżyseria jest dla Ciebie lepsza od aktorstwa?

-Moja aktorska przygoda to było fantastyczne doświadczenie. Coś mnie jednak zawsze pociągało w pracy po drugiej stronie kamery. Zaczęło się od krótkiego filmu dokumentalnego o kobiecie, która po śmierci córeczki całą swą miłość do utraconego dziecka przelała na zwierzęta. Historia wydawała mi się ważna i bardzo ciekawa ze względu na osobowość bohaterki i jej motywację. Postanowiłam, że nakręcę o niej film - „Nibylandię”.

Zorganizowałam ekipę, napisałam scenariusz, tak jak to czułam, nie mając żadnej wiedzy. Film ukazał się na antenie telewizyjnej. Zebraliśmy przed zimą duże fundusze na schronisko. Czułam, że zrobiłam coś dobrego dla kogoś, to było dla mnie bardzo ważne. Po raz pierwszy od wielu lat poczułam się naprawdę szczęśliwa i zrozumiałam, co chciałabym robić w życiu. Miałam cel. Poprzednie doświadczenia na planach filmowych i serialowych okazały się ważne i potrzebne. Wszystko nagle nabrało sensu.

- Drugim Twoim filmem był film o bezdomnym pucybucie...

- Tak, ale był to film, który robiłam już w szkole filmowej. Jeździłam wtedy bardzo często pociągami między Krakowem a Warszawą, bo studiowałam w Warszawskiej Szkole Filmowej. Wtedy poznałam Janka, bezdomnego pucybuta. Od razu przykuł moją uwagę tym, jak profesjonalnie czyścił buty. Z jaką pasją do tego podchodził! Jego optymizm i pogoda ducha były do pozazdroszczenia. Nasze rozmowy w pociągach trwały prawie rok. O życiu, o ludziach, o filmach, które obejrzeliśmy. Janek był niezwykłym rozmówcą, potrafił godzinami opowiadać o ludziach. Mówił, że charakter człowieka poznaje po butach. Jego pasją było kino. Oglądał filmy Bergmana, Felliniego i musicale. Uwielbiał „La Stradę”, „Chicago” i Richarda Gere’a. Kiedy opowiedziałam mu o pomyśle zrobienia o nim filmu i scenie stepowania na dworcu, wyciągnął ze swojej znoszonej torby owinięte w gazetę piękne buty do stepowania. Przyznał się wtedy, że scena, w której Richard Gere stepował, tak utkwiła mu w pamięci, że sam nauczył się tego rodzaju tańca. Nie mogłam nie zrobić o nim filmu.

Kiedy go zmontowałam, chciałam pokazać go Jankowi. Szukałam wszędzie. Janek zniknął. Ktoś mówił, że widział go we Wrocławiu, Gdańsku, ktoś inny, że w Warszawie. Kiedy zupełnie straciłam nadzieję, że kiedykolwiek go zobaczę, spotkaliśmy się jakimś cudownym zbiegiem okoliczności w pociągu do Gdańska. Akurat jechałam na pokaz „jego” filmu. Niemal siłą zaciągnęłam go na projekcję. Pierwszy raz miał zobaczyć film na dużym ekranie, w sali pełnej obcych ludzi.

- Jaka była jego reakcja?

Kiedy po projekcji zapaliło się światło z niepewnością patrzyłam na jego twarz. Zobaczyłam łzy. Sama też się popłakałam. Janek tego wieczoru traktowany był jak gwiazda. Rozdawał autografy. To był ostatni raz, kiedy się z Jankiem widziałam. Dużo jeżdżę pociągami, ale nie udało mi się już nigdy więcej go spotkać.

Film zdobył wiele wyróżnień i nagród, bo pokazywał człowieka bezdomnego inaczej, nie przez pryzmat nałogów, a pracowitości i niezwykłej, szczerej osobowości. Opowiadał o tęsknocie za prawdziwym domem i potrzebą akceptacji, która dotyczy każdego człowieka.

- Potem nakręciłaś film „Pogodna”, czyli wzruszającą historię relacji matki i córki.

- To miała być początkowo opowieść o starości. O tym, że starość nie oznacza alienacji i zamknięcia w czterech ścianach. Chciałam ten film zrobić w oparciu o krakowski zespół „Pogodna Jesień”. Poznałam tam cudownych ludzi, którzy tańczą, śpiewają, opowiadają dowcipy, koncertują, jeżdżą po Polsce i mimo swych lat potrafią cieszyć się życiem. Im bardziej poznawałam ich historię, tym ciekawszy wydał mi się wątek relacji dwóch kobiet matki i córki, które prowadziły zespół. Pani Nina miała 90 lat, pani Ala - 60. Obie z ogromną pasją i wyrazistymi osobowościami.

To dużo dojrzalszy dokument niż poprzednie. Opowiada o skomplikowanej miłości rodzicielskiej, pasji, o lęku przed śmiercią. Akceptacji tego co nieuniknione. Takie historie, dla każdego reżysera to swego rodzaju psychoterapia, oswajanie również własnych lęków. Film powstawał prawie dwa lata, dzięki czemu udało mi się zbudować bardzo intymne relacje z bohaterkami. Zawsze bardzo dużo się uczę od swoich bohaterów i traktuję z ogromnym szacunkiem i ciekawością. Uważam, że każdy człowiek ma w sobie potencjał na historię, którą warto opowiedzieć.

- Wyreżyserowałaś kilka dokumentów, reklam, cykl programów telewizyjnych. Marzysz o pełnometrażowej fabule?

- To kolejny krok, ale nie rezygnuję z dokumentów. Scenariusz fabuły już powstał. To thriller. Intryguje mnie, co dzieje się z naszą świadomością w stanie pomiędzy życiem i śmiercią? Co dzieje się z naszym mózgiem? Gdzie jest nasza świadomość? Czy my, będąc po tej stronie, możemy nawiązać kontakt z bliskim? Czy istnieje coś poza naszym realnym życiem? Jakiś inny wymiar, który można opisać naukowo? Ukazuje się sporo książek dotyczących tematów związanych z życiem „pomiędzy”, jak chociażby książka doktora Pina van Lommela „Wieczna świadomość”, w której analizuje stan pacjentów w trakcie i po przeżyciu śmierci klinicznej. On również zadaje sobie pytanie, czy doszliśmy do takiego momentu, że ostatnie odkrycia fizyki kwantowej bardzo zbliżyły się do religii? Może nie ma aż takiego rozdźwięku między nauką a wiarą, jak nam się do tej pory wydawało?

- Wróćmy na chwilę do przeszłości. Pamiętamy Cię z serialu „Złotopolscy”, filmu „Girl Guide”, a także okładek kolorowych czasopism. Potem, w 2003 roku nagle i niespodziewanie zniknęłaś. I nie chodzi mi o to, że zajęłaś się reżyserowaniem, ale zrezygnowałaś praktycznie także z życia publicznego...

- Moje życie to swoisty rollercoaster, ze względu na to, że w młodości nie bałam się wyzwań i podejmowania ryzyka. Czułam, że świat do mnie należy. W dużej mierze zawdzięczałam to rodzicom, którzy budowali we mnie tę wiarę.

Na początku lat 90. zostałam I Wice­miss Polonia, później wbrew moim rodzicom w wieku 20 lat wyjechałam do Paryża i pracowałam jako modelka, biorąc urlop dziekański na studiach prawniczych. Po powrocie z Paryża znalazłam się na wielu okładkach zagranicznych i polskich magazynów - „Twój Styl”, „Elle”. Uwielbiałam modelling, to była moja pasja.

Wygrałam casting do filmu Juliusza Machulskiego „Girl Guide”. Film zdobył główną nagrodę w Gdyni. Zaraz potem dostałam rolę w serialu „Złotopolscy”. Byłam „królową życia”. Miałam masę przyjaciół. Właściwie bez większego wysiłku wszystko się udawało.

- Tylko się cieszyć.

- Po latach mogę powiedzieć, że to był bardzo niebezpieczny moment i jako bardzo młoda, 23-letnia dziewczyna z wielu rzeczy nie zdawałam sobie sprawy. Czasami wydaje nam się, że mamy świat u stóp, a w tym samym czasie spadamy w dół. To często łatwo przeoczyć.

Byłam marionetką na potrzeby show-biznesu. Malowali mnie, przebierali, zadawali pytania tak, by odpowiedzi zadowalały rzesze czytelniczek. Mój świat miał być piękny i kolorowy. W końcu byłam kobietą sukcesu, a tak naprawdę w środku wcale się nią nie czułam. Mówiłam tekstami, jakie chciały usłyszeć kobiety, opowiadałam historię kopciuszka. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to świat kreował mnie, a nie ja świat.

Otrzeźwienie przyszło po kilku latach. Zakochałam się. Przeprowadziłam pod Kraków. Zajęłam studiowaniem, pracą, rodziną, gromadką moich psów. W Krakowie znalazłam bohaterów swoich filmów dokumentalnych. Dojrzałam, wielu rzeczy doświadczyłam. Często bardzo boleśnie. Zrozumiałam, dla jakich wartości i co chcę poświęcić. Poświęciłam bywanie na imprezach, sesje zdjęciowe, wywiady.

Pytasz o rezygnację z życia publicznego. Była ona świadoma. Wydaje mi się, że zgoda na życie publiczne jest jedynie uzasadniona zawodem, który się wykonuje. Na przykład dla aktorów momenty prywatności są często ograniczone do bycia z najbliższymi, w czterech ścianach z zasłoniętymi oknami.

- Z reżyserami jest inaczej?

- Robią film, opowiadają o nim w mediach, a potem znikają na kilka lat. Robią następny film. Ich obecność w życiu publicznym nie jest tak oczywista. Ja nie lubię być oczywista.

- Czy to oznacza, że nas czymś jeszcze zaskoczysz?

Wybieram się na trekking w Himalaje w listopadzie. Od lat było to wielkim moim marzeniem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski