Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rewolucja Brexit, czyli polsko-brytyjski punkt widzenia

Małgorzata Prochal, Peterborough, Londyn
Mieszkają tu, pracują i mają brytyjskich przyjaciół. Dziś czują się nieswojo. - Jakby ktoś podjął decyzję o moim życiu - mówi Dagmara Chmielewska
Mieszkają tu, pracują i mają brytyjskich przyjaciół. Dziś czują się nieswojo. - Jakby ktoś podjął decyzję o moim życiu - mówi Dagmara Chmielewska fot. Marcin Libera
To nie było łatwe przebudzenie. - Popłakałam się, ale nie dlatego, że wyobraziłam sobie spakowane walizki. Po prostu po latach pracy na Wyspach poczułam się zawiedziona tym wyborem - mówi Marta, która od 15 lat mieszka w Londynie. Co czują Brytyjczycy, którzy żyją i pracują w Krakowie? Smutek, czasami wstyd. Wierzą jednak, że wiele informacji na temat skutków referendum jest przesadzonych. Nie sprawdzą się.

Obudziłam się tego dnia z kacem, choć poprzedniego dnia nic nie wypiłam. Był skutkiem referendum. Głosowania, po którym już jako osobnik kategorii „niechcianej”, musiałam zrewidować swój pogląd na to, jak Brytyjczycy postrzegają pobyt Polaków na Wyspach. Tych, którzy są tu od lat, pracują i mają przyjaciół.

Dwa dni później otworzyłam rano laptopa i przeczytałam w internecie, że obrzydliwie rasistowskie graffiti pojawiło się na siedzibie Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie. POSK to najważniejsze centrum spotkań polskiej emigracji, a ten incydent to pierwszy taki przypadek w jego 50-letniej historii. Chwilę później „The Guardian”, „Telegraph”, nawet „Daily Mail” napisały o atakach na Polaków. Komentarz był jeden: „To efekt Brexitu”.

Kiedy kolejny raz odwiedziłam POSK, napis na budynku został zmyty, a w jego miejsce pojawiły się kwiaty. Mnóstwo dowodów sympatii, kartek z przeprosinami i rysunkami, słowami wsparcia od Brytyjczyków. Mówili: „Wstyd nam za rodaków”.

Co myślą moi znajomi? Otrzymują od rodziny i przyjaciół maile: Wracasz? Pakujesz się? Przyjedziesz do kraju?

No właśnie…

Ja jestem kobieta z jajami. Nigdzie się stąd nie ruszam

Marta Czerwińska, mama Agatki (3 lata), Antosi (7 lat) i Mai (13 lat): - W piątek rano przywitał mnie brzęczący telefon. Mama dzwoniła, żeby zapytać, czy słyszałam już, co się stało. Położyłam się spać późno, ale przekonana, że Brexitu nie będzie, więc ta wiadomość z miejsca postawiła mnie na nogi. Popłakałam się, ale nie dlatego, że przed oczami zobaczyłam spakowane walizki, a obok nich moją rodzinę. Po prostu po latach pracy na Wyspach, poczułam się zawiedziona wyborem Brytyjczyków. Wiedziałam, że ta decyzja nie przyniesie nam nic dobrego.

Marta na Wyspy przyjechała 15 lat temu, choć plan pierwotnie brzmiał: sześć miesięcy. Dokładnie 17 lutego, 2001 r. Do wyjazdu namówił ją chłopak, ale nie bez znaczenia były kwestie finansowe. - Obiecałam mamie, że nadejdzie dzień, gdy wreszcie z długów wyjdziemy - wspomina. Od początku na wszystko ciężko musiała pracować, a na ataki: „nic w życiu nie osiągniesz” odpowiadała: „ ja jestem kobieta z jajami”.

Mieszkanie i pracę znalazła w Londynie, wśród ogłoszeń na tzw. ścianie płaczu. Zaczęła od ulotek, potem została opiekunką do dziecka.

- Bardzo wtedy za Polską tęskniłam, ale po tylu latach na Wyspach nie wyo-brażam już sobie życia w kraju. Pracuję w przedszkolu, aplikowałam o brytyjski paszport i mam nadzieję, że go otrzymam - mówi.

Opowiada, jak po ogłoszeniu wyników referendum starsza córka przybiegła do niej ze łzami w oczach, pytając: „Mamusiu, co z nami będzie?”. Wytłumaczyła jej wtedy, że mama nie po to 15 lat ciężko pracowała, żeby teraz mieli ich stąd wyrzucić. - Wychowuję dzieci tak, aby były patriotkami, silne i pewne swojej wartości. Pamiętam, jak jedna z koleżanek powiedziała mojej córce, że czas wracać do kraju. „To jest mój kraj. Tu się urodziłam i wychowałam” - odpowiedziała.

Ja też nigdzie się nie wybieram.

Mam ogromny żal do politycznych liderów

Wiktor Moszczyński urodził się w Londynie w 1946 roku. Mówi o sobie: działacz społeczny i polityczny, autor książek: „Hello, I’m Your Polish Neighbour” i „Polak Londyńczyk”, były wiceprezes Zjednoczenia Polskiego w Wielkiej Bry-tanii.

- Była 5 rano, ale już wiedziałem, że zwolennicy pozostania w Unii nie wygrają - tak to zapamiętał. - Cameron zrezygnował, a ci politycy, którzy byli za Brexitem, nagle zamilkli. Widać, że rewolucja odbyła się tu bez żadnego planu. W tej pragmatycznej, flegmatycznej Wielkiej Brytanii nagle zapanował kompletny chaos, a ja poczułem ogromny żal do politycznych liderów.

Żal, że nie pokazali Brytyjczykom, czym jest Unia i jakie mamy z tego członkostwa korzyści. Podkreśla, że nie tylko Polacy są przerażeni wynikiem, całe Wyspy są dziś podzielone:

- Bardzo dużo Brytyjczyków jest zgorszonych tym, co się stało.

Żyjąc w Londynie od urodzenia, Wiktor Moszczyński doskonale pamięta, jak rozwijała się Wielka Brytania i jak zmieniały się polsko-brytyjskie relacje.

Pamięta, jak swego czasu prowadził nawet kampanię przeciwko „Daily Mail”, gdzie publikowane były antypolskie artykuły. Działał też na rzecz zniesienia wiz brytyjskich dla Polaków. Dziś zastanawia się: „Kiedyś z wizami walczyłem, a teraz ich perspektywa wraca”.

- Jednak dla mojego pokolenia dylemat jest inny: czy mamy polskie obywatelstwo i czy będziemy mogli poruszać się jako obywatele Unii po Europie.

Mówi, że nie ma jednego scenariusza na to, jak Brexit wpłynie na sytuację Polaków mieszkających na Wyspach. - Na pewno pojawią się pewne komplikacje. A wtedy kluczowe znaczenie może mieć to, jak długo tu jesteśmy, czy mamy brytyjski paszport, albo rezydenturę. Natomiast politycy, którzy znaleźli się w tym wygranym obozie, muszą jasno i wyraźnie powiedzieć, że głos za wyjściem z Unii to nie głos przeciwko mniejszościom narodowym. Inaczej stale będą pojawiać się tu rasistowskie ataki - dodaje.

Wspomina, że gdy sam chodził do szkoły, to nauczyciele i koledzy jedyne, z czego się śmiali, to z jego nazwiska, bo trudno je było wymówić. Nie było takich ataków na tle narodowościowym, jak zdeptanie polskiej flagi przez Brytyjskich kibiców czy ulotki z napisem: „Dość polskiego robactwa”, „Polacy do domu”. Podkreśla, że na przestrzeni tych wszystkich lat, które spędził na Wyspach, spotkał się z wieloma pięknymi gestami ze strony Brytyjczyków.

- Pamiętam na przykład, jak tydzień po ogłoszeniu stanu wojennego, 20 grudnia 1981, zorganizowaliśmy w Hyde Parku wielką demonstrację, w której wzięło udział 15 tysięcy osób. Anglicy pokazali ogromne wsparcie dla sytuacji w Polsce, brytyjskie media nagłośniły wydarzenie, a my czuliśmy wtedy, że Londyn nas wspiera. Mogliśmy potem te relacje w mediach zobaczyć i tylko marzyć o tym, żeby jeszcze kiedyś w przyszłości móc poczuć taką solidarność z Brytyjczykami.

Polonijna żałoba

Dagmara Chmielewska, założycielka Hurricane of Hearts, organizatorka największego zagranicznego sztabu WOŚP: - W dniu wyników obudziłam się po godz. 4 i już nie usnęłam. Poczułam, że choć na Wyspach mieszkam, pracuję i mam tu przyjaciół, to ktoś za mnie zadecydował o przyszłości w tym kraju. Poruszenie, jakie wywołała wśród naszych rodaków perspektywa Brexitu, nazywam „polonijną żałobą”. Otrzymałam masę telefonów od osób kompletnie zdruzgotanych, które nie wierzyły, że ten czarny scenariusz może się sprawdzić, i zaczęły obawiać się o swoją przyszłość w Wielkiej Brytanii.

Sama powrót do Polski zaplanowała już wcześniej, na długo przed referendum. - Nie zmienia to faktu, że wciąż mam na Wyspach wiele do zrobienia i na pewno będę Wielką Brytanię odwiedzać.

Polak, który nie zabiera Brytyjczykom pracy

Radosław Stawiarski, biznesmen, właściciel kilku firm, w tym agencji pracy dla kierowców, o wynikach dowiedział się od żony. - Była smutna i zaskoczona. A ja pomyślałem sobie: Na co ci Anglicy tak naprawdę się zgodzili? Większość nie miała pojęcia, za czym głosuje. Wybrali Brexit, bo uważali, że to pomoże w ograniczeniu imigracji. Niestety obawiam się, że czekają nas zmiany na gorsze, dlatego nie myślę na razie o nowych inwestycjach, czekam, aż rynek się ustabilizuje.

Radek mieszka w Stamford, pracuje w Peterborough. Na Wyspach zaczynał 14 lat temu, od fabryki sałatek. Z czasem został team leaderem w agencji pracy, był przez jakiś czas kierowcą i to wtedy wyczuł, że jest zapotrzebowanie na rynku w tym sektorze. - Nigdy od nikogo niczego nie oczekiwałem i nie chciałem, wszystko, do czego doszedłem, osiągnąłem własną przedsiębiorczością i ciężką pracą - wspomina. W agencji, którą prowadzi, jest dziś zatrudnionych około stu kierowców, a wciąż brakuje rąk do pracy.

Mówi, że nastawienie Brytyjczyków do Polaków znacznie się przez ostatnie lata zmieniło.

- Wielu nie zdaje sobie sprawy, czym jest imigracja, a prawda jest taka, że bez imigrantów Wielka Brytania nie istnieje. Zresztą, jeśli Brytyjczycy uważają, że Polacy przyjeżdżając do obcego kraju bez znajomości języka, pieniędzy i doświadczenia, zabierają im pracę, to chyba najwyższy czas, by zastanowić się nad sobą, a nie mówić nam, żebyśmy wrócili do kraju - stwierdza, a po tych słowach uśmiecha się i dodaje:- A póki co, mamy Euro i po meczu z Islandią to Anglicy pierwsi do domu wrócili.

***

24 czerwca świat dowiedział się, że Brytyjczycy chcą Brexitu.
51,9 proc. wyborców zagłosowało za opuszczeniem Unii, a 48,1 proc. za pozostaniem we Wspólnocie. Wielu Polaków mieszkających na Wyspach było tą decyzją zszokowanych, ale wcale nie zaczęli pakować walizek z myślą o powrocie do kraju.

***

David McGirr mieszka w Krakowie już ponad pięciu lat. Ożenił się z Polką i założył rodzinę. Jego dzieci mają podwójne obywatelstwo. W ostatnim referendum oddał głos korespondencyjnie. W kwestii Brexitu ma dość zdecydowane poglądy. - Liczę na to, że Szkocja, skąd pochodzę, znajdzie sposób, by pozostać w Unii Europejskiej - ma nadzieję David.

Po opublikowaniu oficjalnych wyników głosowania na Wyspach nie kryje emocji i rozgoryczenia. - Uważam, że wynik ten jest konsekwencją działań poprzednich rządów w Wielkiej Brytanii, a nie całej Unii. Wiele osób w dyskusji używa dziś określeń „demokracja” czy „wola ludu”. A co z jednoznaczną wolą Szkotów, którzy pokazali, że chcę pozostać częścią europejskiej wspólnoty? - pyta retorycznie.

David przypomina wyniki badania, z którego wynika, że 80 procent głosujących za Brexitem zrobiła to z powodu imigrantów. - To nie są moje wartości i jak się okazało to również nie są lęki i uprzedzenia innych Szkotów. Uważam, że dziś Anglia powinna się wstydzić - przekonuje David.

Czy obawia się wzrostu incydentów rasistowskich? - Byłbym hipokrytą, gdybym nie zauważył haniebnego wzrostu nienawiści w następstwie wyniku ubiegłotygodniowego referendum. Uważam, że nienawiść podsycany jest przez strach i ludzką niewiedzę. W żadnym społeczeństwie, czy to jest Polska, Wielka Brytania czy inne kraje, nie powinno być miejsca na tego typu zachowania. Osoby, które dopuszczają się takich czynów z pobudek patriotycznych, by „chronić swój kraj”, tak naprawdę przynoszą mu hańbę i wstyd - podsumowuje.

Dodaje również, że jest dumny ze słów słynnej szkockiej polityk - Nicoli Sturgeon, która już w piątek, w dniu opublikowania wyników, uspokajała obywateli UE, w tym wielu Polaków mieszkających w Szkocji, że zawsze będą tam mile widziani.

David w rozmowie z „Dziennikiem Polskim” przyznaje również, że po opublikowaniu wyników referendum zaczął szukać w internecie informacji, jak uzyskać polskie obywatelstwo.

- Świadomie uczyniłem Polskę moim domem. Byłbym bardziej niż szczęśliwy, gdybym mógł stać się jej obywatelem - opowiada.

Smutek londyńczyka pod Wawelem

Guy Cole mieszka w Krakowie ponad 15 latach i przywykł już do tego, że bardziej zajmują go polskie sprawy.

- Kocham ten kraj i moje życie tutaj. Od niedawna mam nawet pierwszego polskiego psa - opowiada.

Urodził się i wychował w stolicy Anglii, do której jak sam mówi, zapewne już nie wróci na dłużej niż na wakacje. W Polsce zdążył założyć rodzinę i własny biznes.

- Gdybym jednym słowem miał wyrazić wszystkie moje emocje związane z Brexitem, byłoby to słowo „smutek” - opowiada. - Niepokoi mnie to, że zamiast dalszej integracji i różnorodności, Brytyjczycy wybrali inny kierunek, który przy obecnej, globalnej niestabilności wydaje się po prostu głupi. To kierunek, który jest zaproszeniem do nieufność i niechęci - dodaje Guy.

Jego zdaniem Brytyjczycy zapomnieli, że przez wiele wieków ich największym sukcesem było zintegrowanie pod płaszczem Zjednoczonego Królestwa tak wielu różnych narodów.

- Byłem zaskoczony, kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Brexicie, bo „moja” Wielka Brytania była dotąd nowoczesnym i dalekowzrocznym krajem - opowiada Guy.

Jego zdaniem jest jedna rzecz, którą Brytyjczycy kochają bardziej niż wszystko inne - to brytyjska tradycja i historia.

-Prawidłowość ta zadziałała również teraz. Brytyjczycy są niezwykle dumni z bycia niezależną wyspę, która przez setki lat z powodzeniem odpierała najeźdźców i która skolonizowała tyle świata - tłumaczy.

Na pocieszenie powtarza: - Wyniki referendum były wyrównane, a to oznacza, że nadal prawie 50 proc. brytyjskiego społeczeństwa to ludzie mili, otwarci i dobrzy.

Nie jestem patriotą, jestem Europejczykiem

William Gold mieszka w Krakowie od kilku lat. Zakochał się w mieście podczas jednej z wielu podróży po świecie ze swoją ówczesną dziewczyną i postanowił przeprowadzić się na stałe do Polski.

Przez pewien czas pracował dla British Council jako lektor, potem założył prywatną szkołę oferującą innowacyjne kursy języka angielskiego.

Dziś ma już kartę stałego pobytu i nie obawia się negatywnych dla siebie skutków Brexitu.- Gdy w miniony piątek usłyszałem o wynikach, byłem w szoku, jak z resztą chyba wszyscy. Sam byłem przeciwny wystąpieniu - opowiada William.

Studzi jednak medialne doniesienia.

- W komentarzach na temat brytyjskiego referendum jest sporo przesady i niepotrzebnego strachu. Ludzie się boją, wzajemnie nakręcają, a konsekwencje wystąpienia, moim zdaniem, nie będą aż tak dotkliwe - przekonuje.

Przypomina, że 12 lat temu Wielka Brytania jako jeden z pierwszych krajów wspólnoty w pełni otworzyła swoje granice dla obywateli innych krajów Unii.

- Tempo i skala zmian, która zaszła w Wielkiej Brytanii w ostatnich latach za sprawą imigrantów, mogła wielu Brytyjczyków zaskoczyć i się nie podobać. Cała kampania przedreferendalna oparta była na podsycaniu lęków i strachów przed dalszymi konsekwencjami otwartej polityki wobec imigrantów.

William nie daje również wiary doniesieniom o rasistowskich atakach na Polaków na Wyspach. - Nagle w przeciągu kilku dni Brytyjczycy mieli stać się ksenofobami i rasistami? Jak w każdym kraju, tak i w Anglii istnieje strach przed obcymi, ale on nie pojawił się z dnia na dzień - jest przekonany.

Jego zdaniem wiele osób niepotrzebnie szuka sensacji.

- Mieszkam w Krakowie. Moja mama mieszka we Francji, a brat w Hiszpanii. Lubię Anglię, ale wolę myśleć o sobie jako o Europejczyku - podkreśla William. Za chwilę dodaje również: - Nie jestem patriotą, bo nie wierzę w granicę. Gdy dzielimy ludzi, wcześniej czy później pojawią się problemy.

Marcin Dyrcz

***

Czasem Brytyjczycy wybierają Kraków na dłużej niż na kawalerski wieczór z kumplami.
Nierzadko zapuszczają korzenie i wiążą się z Polską na całe życie. Tu zakładają rodziny, własny biznes. Według danych Urzędu ds. Cudzoziemców ze stycznia 2016 roku prawo pobytu w Polsce miało ponad 4 tys. obywateli Wielkiej Brytanii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski