Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Reżyseria długów

Redakcja
Większość polskich teatrów, począwszy od scen narodowych, a skończywszy na gminnych, pozostaje zadłużona

Maria Klotzer

Maria Klotzer

Większość polskich teatrów, począwszy od scen narodowych, a skończywszy na gminnych, pozostaje zadłużona

Organizator zapewnia instytucji kultury środki niezbędne do rozpoczęcia i prowadzenia działalności kulturalnej oraz do utrzymania obiektu, w którym ta działalność jest prowadzona.

(Ustawa z dnia 25 października 1991 r. o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej, roz. 2, pkt. 12)

Tak być powinno. W praktyce jednak co roku, kiedy uchwalany jest budżet odpowiednio - państwa, województwa czy gminy - podległe tym jednostkom administracyjnym placówki kulturalne przeżywają te same chwile grozy: czy i na co w tym roku wystarczy pieniędzy?
Ostatnio na krakowskim podwórku najbardziej spektakularne w skutkach okazało się obcięcie przez Ministerstwo Kultury i Sztuki dotacji dla Starego Teatru. Desperacka decyzja dyrekcji Starego, odwołująca szereg przedstawień, gdyż ich granie pogłębia tylko długi instytucji, kazała przyjrzeć się sytuacji pozostałych krakowskich teatrów. Chociaż oczywiście nie można ich stawiać w jednym rzędzie ze Sceną Narodową przy pl. Szczepańskim. I nie chodzi tu tyle o poziom artystyczny, co o różnice w stawianych poszczególnym instytucjom zadaniach i ich możliwościach zarówno osobowych, jak i finansowych. Bo jakże porównywać ponad 8 milionową dotację dla Starego, której zmniejszenie o 200 tys. okazało się tak brzemienne w skutki, z dotacją, jaką otrzymuje np. Teatr Ludowy - 3,137 mln. Czy 70-osobowy zespół aktorski Starego (przy 228 osobach zatrudnionych ogółem) z 14-osobowym zespołem Teatru Bagatela (76 osób ogółem).
Bardziej zasadne jest więc porównanie kondycji pozostałych scen krakowskich - Bagateli właśnie, Teatru im. Słowackiego i Teatru Ludowego ze względu na ich podobny status. Przypadkiem szczególnym, choć mieszczącym się w tej klasie ze względów organizacyjno-finansowych, będzie Groteska. I tak...
Dotacje, jakie otrzymują krakowskie teatry, mieszczą się w przedziale od niespełna 2 mln (Bagatela i Groteska) do nieco ponad 3 mln. (Teatr Słowackiego i Ludowy). Kwota dotacji teoretycznie powinna wystarczyć na pokrycie kosztów osobowych danej instytucji, produkcję spektakli oraz bieżące remonty i konieczne inwestycje. Oczywiście tak nie jest. I teraz od dyrektora każdej z tych placówek zależy, czy np. zmniejszy zespół, więcej zapłaci ludziom, czy wyprodukuje więcej przedstawień. W Bagateli np., gdzie zatrudnionych jest 76 osób, podniesienie wynagrodzenia każdej z nich tylko o 50 zł, w skali roku da kwotę odpowiadającą kosztom wyprodukowania jednego - jak na warunki tej sceny - dużego przedstawienia.
W zasadzie tylko do takich wyborów sprowadza się możliwość dyrektorskich poczynań w nowej rzeczywistości. Bo jakkolwiek do pewnego stopnia zrozumiały może być brak pieniędzy na kulturę, to jednak nie jest zrozumiałe, że w ślad za zmniejszaniem dotacji nie idą zmiany strukturalne, rozwiązania systemowe, chociażby w sferze podatkowej, tak aby opłacało się sponsorować kulturę. W obecnej sytuacji różnym firmom opłaca się udawać, że np. kupują w teatrach reklamę niż po prostu sponsorować instytucję kulturalną. Wszystko opiera się na fikcji, a to na pewno nie jest zdrowe, ani dla potencjalnych sponsorów, ani dla kultury. Nie można również przekształcić pracowni teatralnych (np. stolarni czy pracowni krawieckich) w spółki pracownicze, które mogłyby obok produkcji dla teatru normalnie zarabiać, a nie zajmować się w wolnych chwilach drobnymi fuchami. To tylko niektóre, drobne rozwiązania, które ułatwiłyby życie polskich teatrów.
Krzysztof Orzechowski, dyrektor Teatru Bagatela, postawił na niewielki zespół, który uzupełniają aktorzy (przede wszystkim ze Starego Teatru) grający w Bagateli gościnnie.
Często zaproszenie kogoś "gościnnie" do pracy na danej scenie z jednej strony mobilizuje zespół, z drugiej - jest posunięciem marketingowym, co niewątpliwie sprawdziło się na scenie przy Karmelickiej. Do niedawna grywano tam poranki dla szkół, teraz - prawie wyłącznie repertuar wieczorny. Kolejny sezon w Bagateli przynosi 6 nowych premier, mimo że teatr dysponuje tylko jedną sceną i coraz trudniejsze staje się eksploatowanie tytułów wciąż powiększającego się repertuaru. Jednak tutaj wyznaje się zasadę, że w teatrze powinno się jak najwięcej dziać.
Ta maksyma w Bagateli zresztą sprawdza się. Przeciętnie produkcja nowego przedstawienia trwa tutaj 2 miesiące, a średni koszt wynosi ok. 60-70 tys. Repertuar, któremu przybywają wciąż nowe tytuły, jest rentowny. Wpływy z biletów często prawie o 100 proc. przekraczają koszty bezpośrednie eksploatacji spektakli, na których średnia frekwencja w ubiegłym roku wyniosła ponad 85 proc. Dzięki temu udział dochodów własnych w budżecie teatru sięgnął 38 proc.
Wynik ten jest o tyle imponujący, że rzeczywiście dotyczy tylko wpływów z biletów. W Teatrze Słowackiego np. ponad połowę budżetu teatru stanowią wpływy własne (dotacja z Urzędu Wojewódzkiego w minionym roku wyniosła 3,473 mln, a przychody teatru - 1,812 mln). Z tego jednak mniej niż połowa przypada na wpływy z kasy. Teatr przy pl. św. Ducha jest w tej komfortowej sytuacji, że często pełni rolę "salonu miasta", a więc wynajmuje swoją salę różnym instytucjom z różnych okazji, czerpiąc z tego konkretne zyski.
W minionym roku na 2 scenach Słowackiego dano tylko 4 premiery. Prace nad tymi przedstawieniami trwały średnio po 4 miesiące, a koszty wyprodukowania każdego z tych spektakli nie przekroczyły 65 tys.
Podobnie wygląda "produkcja artystyczna" w Ludowym, jeżeli porównać wartości średnie, jednak tutaj jest większa rozpiętość, zarówno w kosztach (od 20 do 80 tys.), jak i w czasie przygotowania poszczególnych premier (od 3 tygodni do 2 miesięcy). Wynika to z większej elastyczności dyrektora Jerzego Fedorowicza i jego dostosowywania się do rynku. O czym świadczy chociażby fakt, że chybione przedstawienia grane są tutaj 20 razy, a np. "Poskromienie złośnicy" w reżyserii Jerzego Stuhra 225 razy (tj. 8 sezonów).
Dotacje obu teatrów są porównywalne (3,137 mln - Ludowy i 3,473 mln - Słowackiego), jak również liczba zatrudnionych osób (139, w tym zespóły aktorskie nieco ponad 40). W obu instytucjach też wpływy od sponsorów są znikome. Teatr Ludowy ma co prawda stałego sponsora, który co miesiąc przekazuje pewną kwotę, ale jest ona stosunkowo niewielka. Inni dają 2-5 tys. zł.
Przypadkiem w pewnym sensie szczególnym jest Teatr Lalki i Maski Groteska, którego spektakle adresowane są przede wszystkim do najmłodszej widowni. Pod względem finansowym (dotacja wynosi 1,858 mln, wpływy własne - ok. 500 tys., co oznacza, że co czwarta złotówka w budżecie teatru pochodzi z biletów) i organizacyjnym (75 etatów, w tym 25 artystycznych) jest on do pewnego stopnia porównywalny z poprzednimi. Podobnie też produkcja spektaklu trwa tutaj nie dłużej niż 3 miesiące, a jej koszt wynosi 60-80 tys.
Groteska nie ma swojego stałego sponsora, ale w ubiegłym roku udało się pozyskać od różnych firm 90 tys. Jednak w tym teatrze długi traktuje się jak coś oczywistego. Szczupłość budżetu bowiem nie tylko nie pozwala na jakikolwiek eksperyment formalny (co kiedyś było przecież specjalnością Groteski - teatru nie tylko dla dzieci), który byłby obciążony prawdopodobieństwem popełnienia błędu repertuarowego, ale nie pozwala nawet na konieczne uzupełnianie repertuaru.
Zazwyczaj brakuje przeciętnie kilkudziesięciu tysięcy i zapewne tak będzie i w tym sezonie. To "jasnowidztwo" wynika z prostego wyliczenia.
W Grotesce zresztą od 3 lat nie było żadnych podwyżek, jedynie regulacje płacowe, a i to niższe niż inflacja. W efekcie średnia płaca tutaj wynosi 1080 zł (bez norm, które artystom wypłacane są za każdy spektakl, a wynoszą średnio 60 zł brutto). Jednak i pod względem wynagrodzeń Groteska nie pozostaje daleko w tyle za pozostałymi krakowskimi scenami. W Teatrze Ludowym średnia płaca wynosi 1235 zł, a średnia norma aktorska ok. 80 zł, w Teatrze Słowackiego natomiast jest to odpowiednio 1272 zł i 90 zł. Oczywiście, jeżeli przywołamy tutaj średnie dane ze Starego Teatru - odpowiednio 1384 zł i ok. 150 zł - to nie będą one może drastycznie odbiegały od średnich kwot krakowskiego rynku teatralnego, w przeciwieństwie do wartości skrajnych, które kryją się za tymi średnimi.
Wracając jednak do sceny dziecięcej - przed Groteską stoi poważny problem, który nie dotyczy pozostałych teatrów - niż demograficzny - po prostu skurczy się potencjalna widownia. Dlatego już teraz trzeba myśleć, w jaki sposób zachować dochody własne na dotychczasowym poziomie i jak poszerzyć ofertę repertuarową w taki sposób, aby objąć nią także dzieci czy młodzież ze starszych klas szkoły podstawowej, która teraz uważa, że "wyrosła" już z Groteski.
Bardzo precyzyjne plany pod tym względem ma dyrektor artystyczny tej instytucji, Adolf Weltschek. Kiedy jednak w maju ubiegłego roku obejmował on teatr po Janie Polewce, w swoim 45-minutowym exposé o planach repertuarowych mówił przez 10 minut, natomiast zdecydowanie więcej czasu poświęcił sprawom finansów teatru i rentowności jego przedstawień. W tej chwili Grotesce "opłaca się" grać spektakle; przy średnio ponad 80-proc. frekwencji wszystkie przedstawienia są rentowne.
Na szczęście w większości krakowskie sceny mieszczą się w budynkach należących do poszczególnych teatrów, a jeżeli w grę wchodzi wynajem, to wszyscy zgodnie oświadczają, że płacone przez nich czynsze są preferencyjne. Także Stary Teatr, który płaci czynsz za Scenę Kameralną i Małą Scenę przy Sławkowskiej, podziela to zdanie, chociaż nie ujawnia kwot. Natomiast w Grotesce np. miesięczne utrzymanie zajmowanej przez nią części budynku, należącego do Związku Męskiej Młodzieży Przemysłowej i Rzemieślniczej pod wezwaniem św. Stanisława Kostki, wynosi ok. 20 tys. zł. Teatr Ludowy, który wynajmuje scenę w Ratuszu od Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, radzi sobie w ten sposób, że z kolei część tych pomieszczeń podnajmuje od teatru kawiarnia i realnie teatr nie ponosi praktycznie żadnych kosztów z tytułu wynajmu.
Dla większości teatrów osobny problem stanowią remonty budynków i większe inwestycje materiałowe. Oczywiście nie da się wykorzystać pieniędzy na ten cel z dotacji, bo wtedy zabrakłoby na bieżącą działalność. W większości wypadków więc dyrektorzy poszczególnych placówek zabiegają o dotacje celowe z budżetu centralnego lub szukają pomocy (jeżeli chodzi o obiekty zabytkowe) w Społecznym Komitecie Ochrony Zabytków Krakowa. Dyrekcja Bagateli w ostatnich latach zdołała uzyskać dotację z budżetu centralnego na zabezpieczenie grożących obsunięciem się fundamentów budynku teatralnego od strony ul. Krupniczej, jak również otrzymała pomoc finansową od SKOZK-u na remont w obrębie zabytkowej kamienicy przy ul. Karmelickiej 6. Niestety, na prace remontowe i inwestycyjne w obrębie zaplecza sceny i widowni, które nie znajdują się już w budynku zabytkowym, zabrakło środków.
Te problemy dotyczą także Starego Teatru, który aktualnie zabiega w ministerstwie o 10-milionową dotację celową na remont kapitalny Teatru Kameralnego. Natomiast budynek przy pl. Szczepańskim jest remontowany od lat i pewnie jeszcze przez wiele lat będą tutaj trwały prace remontowo-konserwatorskie, które rocznie pochłaniają sumę ok. 300-400 tys., a powinny przynajmniej milion. Są ono jednak finansowane z budżetu teatru, a nie z dotacji celowych, zatem nakłady na te roboty nie wzrosną.
W wielu teatrach również wszelkie większe inwestycje w wyposażeniu sceny są realizowane z dotacji celowych. Groteska w ubiegłym roku 200 tys. przeznaczyła na wymianę oświetlenia na scenie. Niestety zabrakło na planowane od dawna malowanie foyer i zmianę wystroju ponurych szatni. Również w Teatrze Ludowym 60 tys. dotacji celowej przeznaczono na zakup komputerowej nastawni, a trzeba jeszcze wykonać remont przeciekającego dachu i zmienić ogrzewanie.
Tak próbują sobie radzić teatry, które wciąż działają w oparciu przede wszystkim o pieniądze przydzielone z budżetu państwa, województwa czy gminy. Jednak jest w Krakowie jeden teatr nieco inny, który pod każdym względem odstaje od tego grona, chociaż na jego scenie pojawiają się aktorzy prawie wszystkich pozostałych teatrów. To Scena STU.
Dotacja dla tej instytucji wynosi tylko 680 tys. i jest wypłacana w 60 proc. przez Urząd Marszałkowski, a w 40 proc. przez Urząd Miasta. Tutaj nie ma zespołu aktorskiego, a tym bardziej etatowych reżyserów. Scena STU to zaledwie 15 etatów. Jeden z tych etatów dzielą po połowie dwaj dyrektorzy artystyczni: Krzysztof Jasiński i Mikołaj Grabowski. Kolejnych 7 to zespół techniczny, do którego należy też inspicjent. Każdy z zatrudnionych to "człowiek-orkiestra". Poza tym tutaj obowiązują żelazne rygory, które w dużej mierze wynikają z faktu, że każdy z aktorów jest gdzieś indziej zatrudniony, ma inne zobowiązania i bardzo trudno na dłuższą metę skoordynować ich czas wolny, jaki mogą poświęcić na próby. Zatem miesiąc na przygotowanie nowej premiery to dużo. Przedstawienie nie może też zbyt nadszarpnąć budżetu teatru. Koszt najdroższej produkcji na Scenie STU wyniósł 26 tys., a najtańszej - 10 tys. Po wyprodukowaniu przedstawienia trzeba je jeszcze jak najlepiej sprzedać. Dwie osoby zatrudnione w organizacji widowni są więc wynagradzane wg systemu prowizyjnego. Mają drobny procent z każdego sprzedanego biletu powyżej stu.
Przedstawienie, które pokazywane jest na Scenie STU, trafia tam za sprawą któregoś z trzech dyrektorów. Kiedy zostanie sprzedane, tzn. kiedy widzowie kupią bilety, dochód z takiego spektaklu dzielony jest w następujący sposób. Najpierw odlicza się kwotę, którą trzeba zapłacić z tytułu praw autorskich, potem procent przeznaczony na prowizję dla osób, które zorganizowały widownię, a pozostałą kwotę dzieli się na dwie nierówne części. Większą - 60 proc. przeznacza się dla artystów do podziału (najczęściej równego, co wynika ze specyfiki niewielkiej sceny, gdzie małoobsadowe przedstawienia wymagają równego nakładu pracy, bywa więc, że za wieczór aktor dostaje ponad 500 zł), a mniejszą - 40 proc. dla teatru z zastrzeżeniem, że dysponować nią będzie ten z dyrektorów, który pozyskał dla STU dany spektakl. Uzbieraną w ten sposób kwotę każdy z dyrektorów może przeznaczyć na przedsięwzięcie, które jego zdaniem będzie wydarzeniem artystycznym przynoszącym konkretne zyski. W ten sposób powstaje na tej scenie 7 premier rocznie.
W tak pomyślanym modelu nie ma miejsca na straty. Miniony rok zamknięto nawet niewielkim zyskiem. Żywotność spektakli warunkuje frekwencja, która średnio wynosi tutaj 90 proc. Bywa to jednak niebezpieczne dla artystycznej strony przedsięwzięć. Najlepszym tego dowodem jest, że "Osmendeusze" Mirona Białoszewskiego w reżyserii Ziuty Zającówny, mimo bardzo dobrych recenzji zagrano tylko 12 razy.
Model funkcjonowania Sceny STU oparty jest o wzory zachodnie. Tam zarządzanie kulturą, w tym teatrami, jest konkretną umiejętnością, której można się nauczyć, a nie poruszaniem się po omacku pomiędzy tym, co państwowe (czy gminne), a tym, co wolnorynkowe. Na pytanie, jakie można podjąć próby naprawienia sytuacji finansowej w kulturze, próbowano odpowiedzieć w laboracie przygotowanym na zamówienie premiera Jerzego Buzka, którego jednym z autorów jest prof. Jacek Purchla. Praca ta dotyczyła wszystkich instytucji kultury, w tym także teatrów. Została teraz przedstawiona nowemu ministrowi kultury i sztuki, Andrzejowi Zakrzewskiemu i czeka na jego opinię.
Tymczasem wszystkie polskie teatry, począwszy od scen narodowych, a skończywszy na gminnych, pozostają w mniejszym czy większym stopniu pochodną ponad 100 teatrów państwowych, które kiedyś istniały i w których można było spokojnie dożyć emerytury. W tym gronie mieści się też Stary Teatr, ale problem dotyczy go w nieco inny sposób.
- Ministerstwo Kultury i Sztuki powinno dokonać bardzo wnikliwej, ale też bezwzględnej analizy, z której wynikałoby na utrzymanie ilu instytucji o statusie "narodowych" je stać. I niech to będzie np. zamiast 30 tylko 5, ale wtedy ministerstwo musi bezwzględnie wywiązać się z zobowiązań finansowych wobec tych placówek do końca - mówi prof. Orzechowski, zastanawiając się dalej: - Czy ktoś kiedyś dokonał analizy kosztów utrzymania "instytucji narodowej", przyjrzał się strukturze zatrudnienia w tych placówkach... I nie chodzi tutaj o symulacje przygotowywane przez nie same, tylko przez bezstronnych fachowców. W oparciu o taką analizę można eliminować to, co nie uszkodzi podstawowej funkcji takiej instytucji i zapewni w odniesieniu do niej ciągłość pojęcia "narodowy". W wypadku Teatru Starego ma to być działalność artystyczna na najwyższym poziomie związana i utożsamiana przede wszystki z Dużą Sceną (w tym także Muzeum Starego Teatru) oraz Sceną Kameralną. Reszta to dodatki. W takiej sytuacji ostatnia rzeczą, jaką można było zrobić, jest właśnie to, co zrobiono na scenie przy pl. Szczepańskim. To jest zaprzeczenie sensu istnienia Sceny Narodowej - _twierdzi prof. Orzechowski.
Prof. Emil Orzechowski jest dziekanem bodaj najmłodszego z wydziałów Uniwersytetu Jagiellońskiego, który nosi tytuł Zarządzanie Kulturą. Absolwenci tego wydziału oczywiście nie zbawią od razu instytucji kulturalnych, w których od lat źle się dzieje, ale na pewno pojawienie się takiego kierunku studiów jest w naszej rzeczywistości poważnym krokiem naprzód. A tymczasem MKiS nie wykazało jak dotąd najmniejszego zainteresowania absolwentami zarządzania kulturą. Od dwóch lat prowadzone są tutaj roczne studia podyplomowe, w tym roku na rynku pracy pojawią się pierwsi absolwenci studiów licencjackich na tym kierunku, ale jedynie małe instytucje gminne i prywatne z całej Polski interesują się zarówno tymi studiami jak i ich absolwentami.
Często zdarza się, że studenci w czasie praktyk znajdują już zatrudnienie, jednak nie trafiają oni w ogóle do instytucji podległych Ministerstwu Kultury i Sztuki, które wydaje się skutecznie bronić przed zmieniającą się rzeczywistością. Ofiarą tego padają niestety takie instytucje jak Stary Teatr. Mniejsze, bardziej zwrotne i podatne na potrzeby rynku, a przede wszystkim otwarte na wszelkiego rodzaju nowinki, zarówno kulturalne, jak i ekonomiczne, zapewne sobie poradzą.
Maria Klotzer
**
- Przy pełnej aktywności artystycznej teatru, czyli dawaniu 600-700 przedstawień w ciągu roku i wyprodukowaniu w tym czasie 9-10 premier w 1999 roku, zabrakłoby teatrowi ok. 2 mln zł. Wszystkie przedstawienia pokazywane na sccnach Starego są nierentowne. Stąd tak drastyczne posunięcie, jak odwołanie ponad 20 przedstawień - mówi dyrektor naczelny Starego Teatru, Ryszard J. Skrzypczak- _Jeżeli teatr przestaje produkować nowe przedstawienia, to umiera. Musi się mu opłacać grać spektakle, bo taki jest sens jego istnienia - mówi, może nieco patetycznie, jednak z przekonaniem dyrektor Bagateli, Krzysztof Orzechowski.- Podobnie jak repertuar planujemy w naszym teatrze długi. I choć w tej chwili ich nie mamy, to przewidujemy, że pod koniec roku zabraknie ok. 150 tys. zł. - mówi dyrektor administracyjny Teatru Ludowego Zenon Rogala.- Teatr rocznie gra ok. 400 spektakli, żywotność dobrego spektaklu to 100-140 wystawień. Żeby więc utrzymać w repertuarze stale przynajmniej 4 pozycje, teatr musi dawać 4 premiery rocznie, a stać go na wyprodukowanie 3. Tak więc i w tym roku zabraknie środków na czwarty spektakl, nie mówiąc już o jakichkolwiek ruchach płacowych. - mówi dyrektor administracyjny Groteski Tomasz Kajor.- Struktura organizacyjna naszego teatru impresaryjnego wyniknęła z "mizerii sytuacji", w jakiej znalazła się ta instytucja. Jednak jak widać na przykładzie STU, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dziś z dotacji pokrywane są jedynie etaty, koszty utrzymania budynku i niezbędne remonty. Reszta, a więc cała produkcja artystyczna, realizowana jest z pieniędzy, jakie do kasy teatru przynosi widz - mówi dyrektor naczelny Sceny STU, Aleksander Nowak.Na pytanie, co zrobić, żeby tak szacowna instytucja, jak Stary Teatr, nie musiała posuwać się do drastycznych kroków, jak to stało się ostatnio, dziekan Wydziału Zarządzania Kulturą Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Emil Orzechowski odpowiedział także pytaniem: w którym kraju na świecie jest więcej niż jeden teatr narodowy?**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski