Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rihanna

Redakcja

 

Jej profil na Facebooku ma ponad 46 milionów fanów, a na Twitterze – ponad 9 milionów. Wydany niedawno singiel „We Found Love” od razu wskoczył na szczyt amerykańskiej listy przebojów. Ma na koncie dwadzieścia hitów w pierwszej dziesiątce „Billboardu” – dokonała tego w ciągu zaledwie pięciu lat.  Lepsi od niej są tylko Beatlesi. Nowa królowa popu – Rihanna. Na początku grudnia odwiedziła Polskę.

Urodziła się 20 lutego 1988 roku na Barbadosie w patologicznej rodzinie. Ojciec był poważnie uzależniony od narkotyków i alkoholu, większą część zarobionych pieniędzy wydawał na używki, w domu co chwilę pojawiała się policja. Matka w końcu nie wytrzymała i rozwiodła się, Rihanna miała wtedy czternaście lat. Dziewczynka ciężko przeżywała rodzinny dramat – od ósmego roku życia cierpiała na powracające migreny. Lekarze poddawali ją kolejnym tomografiom, obawiając się najgorszego. Przyczyny bólów okazały się jednak psychiczne – rozstanie z ojcem sprawiło, że kłopoty ze zdrowiem ustąpiły. Od małego słuchała popularnej na Karaibach muzyki reggae. Jej pierwszym idolem był Bob Marley. Zainspirowana jego nagraniami, już w szkole podstawowej założyła z koleżankami z klasy wokalne trio. Matka, która dostrzegła w córce wokalny talent, zgodziła się, aby córka skoncentrowała się na robieniu kariery, a nie na nauce. Dlatego, kiedy w 2003 roku na Barbados przyjechał słynny amerykański producent Evan Rogers, zrobiła wszystko, aby Rihanna się z nim spotkała.

Zaimprowizowane przesłuchanie odbyło się w pokoju hotelowym. Przyszły trzy młode dziewczyny pragnące zaistnieć w show–biznesie. "Kiedy wkroczyła Rihanna, już po minucie pozostałe dwie przestały istnieć” – wspominał potem Rogers. Młoda wokalistka zaśpiewała piosenkę "Emotion” z repertuaru Destiny`s Child.

Zachwycony producent zaprosił dziewczynę do USA, aby w jego studiu w Connecticut dokonała pierwszych nagrań. Podczas jednej z pierwszych sesji Rogers podsunął Rihannie swoją nową piosenkę – "Pon De Replay”. Zadowolony z rezultatów sesji, puścił w obieg nagrania. Na reakcję nie musiał długo czekać – jako jeden z pierwszych odezwał się popularny raper Jay Z, który był jednocześnie szefem wytwórni Def Jam należącej do koncernu Universal. Choć piosenki nie zrobiły na nim wielkiego wrażenia, zaciekawiła go barwa głosu wokalistki. Umówił się więc z nią na spotkanie w swym nowojorskim biurze.

Kiedy posłuchał, jak Rihanna śpiewa "For The Love Of You”, kazał jej natychmiast odwołać spotkania z innymi wytwórniami i podsunął do podpisu lukratywny kontrakt. Tak stała się jedną z podopiecznych cenionego rapera.

REPLIKA BEYONCÉ

Kiedy młoda wokalistka przeniosła się z Barbadosu do Nowego Jorku, odbyła błyskawiczną edukację muzyczną. Odkładając na bok ukochane reggae, zaczęła słuchać nowoczesnego popu, soulu, r&b i hip–hopu. Jej ulubienicą stała się Madonna. "Zafascynowało mnie to, że na każdej płycie wymyślała na nowo swój styl. Być może dzięki temu udało jej się przez tyle lat pozostać tak wpływową osobą w świecie rozrywki”, opowiada Rihanna. Drugą idolką dziewczyny została Janet Jackson. "Widziałam ją na koncercie – wystarczyło dwadzieścia minut, a miała wszystkich u swoich stóp. Cała sala wrzeszczała z zachwytu”. No i oczywiście Beyoncé. "Kiedy zobaczyłam w telewizji występ Destiny`s Child”, zrozumiałam, że chcę zostać piosenkarką”. Wykorzystując nowe fascynacje Rihanny, Edwards zaangażował do stworzenia jej debiutanckiego albumu uznanych producentów – norweski duet Stargate. Zrealizowany latem 2005 roku album "Music Of The Sun” spotkał się z mieszanymi reakcjami krytyki. Ponieważ w chwili jego wydania wokalistka miała zaledwie siedemnaście lat, większość dziennikarzy zaliczyła ją sezonowych gwiazdek teen–popu, o których za rok nikt nie będzie pamiętał. Mimo to "Pon De Replay” stał się sporym przebojem, sprzedaż albumu nie była najgorsza – do końca roku w samych Stanach Zjednoczonych kupiło go ponad pół miliona fanów. Jazy Z postanowił więc kuć żelazo póki gorące – już miesiąc po wydaniu "Music Of The Sun” zarządził prace nad drugą płytą Rihanny. Na jej prośbę do udziału w jednej z piosenek zaproszono Seana Paula. Wokalistka poleciała na Jamajkę i tam w studiu dokonano rejestracji "Break It Off”. Przebojem okazał się jednak zupełnie inny utwór – pomysłowo oparty na samplu z "Tainted Love” duetu Soft Cell – "S.O.S.”. Stając się pierwszym przebojem numer jeden Rihanny na liście "Billboardu”, pociągnął sprzedaż albumu "A Girl Like Me” aż do półtora miliona egzemplarzy w samej Ameryce. Kiedy osiemnastoletnia wówczas piosenkarka wyruszyła w trasę koncertową, krytyka zaczęła pastwić się nad jej scenicznym wizerunkiem. Fryzura i stroje sugerowały podobieństwo do Beyoncé. Dziennikarze obwiniali za to Jaya Z, który ich zdaniem postanowił z Rihanny uczynić replikę swej narzeczonej. Biorąc pod uwagę te reakcje, szefostwo Def Jam postanowiło przystopować. Dało sobie czas na ulepienie nowej Rihanny.

CZYTAJ DALEJ >>


 

KLĄTWA "UMBRELLI”

Pierwszym krokiem w tym kierunku była zmiana producentów. Znalazł się wśród nich czarnoskóry raper The–Dream, który miał w szufladzie piosenkę zatytułowaną "Umbrella”. Nikt jej nie chciał – została napisana dla Britney Spears, jednak nie spodobała się jasnowłosej gwieździe, potem odrzuciła ją również soulowa diva Mary J. Blige. Ale młodziutkiej Rihannie wpadła w ucho. Kiedy sam Jay Z uzupełnił ją swoimi rymami, trafiła na singla. I zaczęło się – prosty, ale chwytliwy refren sprawił, że "Umbrella” stała się wielkim przebojem. Choć wielu krytyków wyśmiewało powtarzaną przez Rihannę frazę "Umbrella/ Ella/ Ella”, każdy kto usłyszał choć raz piosenkę, mimowolnie nucisł ją w myślach. Co ciekawe – powstała nawet legenda o przekleństwie "Umbrelli”. Oto bowiem w Wielkiej Brytanii, a potem w Nowej Zelandii i Rumunii, kiedy utwór pojawił się w radiu, pogoda nagle się załamała – i choć był początek lata, zaczęły się rzęsiste ulewy, a nawet... katastrofalne w skutkach tornada.

W teledysku do "Umbrelli” wokalistka pokazała swój nowy image – krótkie włosy przefarbowane na czarno, obcisły strój ze skóry, mocno podkreślony makijaż. Choć znów odezwały się głosy, że tym razem Rihanna naśladuje Janet Jackson, sukces singla sprawił, że artystka trafiła na pierwsze strony gazet. Kontynuacją przemiany okazał się nowy album – "Good Girl Gone Bad”. "Zły – oznacza w tym przypadku

Nowe piosenki Rihanny pozbawione zostały słonecznego tchnienia jamajskiego reggae, osadzono je na masywnych bitach, o które zadbał Timbaland, była w nich nawet rockowa energia – jak choćby w dynamicznym "Shut Up & Drive” opartym na samplu ze słynnego "Blue Monday” grupy New Order. Aby promować album Rihanna wyruszyła w światowe tourne – i dotarła po raz pierwszy do Polski. Jej występ podczas krakowskiego Coke Live Festivalu trudno jednak uznać za udany – wokalistka skręciła sobie nogę w kostce tuż przed przylotem i pojawiła się na scenie z zabandażowaną stopą, siedząc na stołeczku. "Umbrella” i tak wywołała euforię – a widzowie nie wyrazili nawet sprzeciwu, kiedy po niepełnej godzinie gwiazda zniknęła za kulisami.

W SZPONACH SKANDALI

Sukces "Good Girl Gone Bad” był oszałamiający – w samych Stanach Zjednoczonych album sprzedał się w liczbie ponad dwóch i pół miliona egzemplarzy. Nic więc dziwnego, że prestiżowy "Entertainment Weekly” ogłosił pod koniec 2008 roku: "Rihanna – Diva Of The Year”.

Kiedy cały show–biznes szykował się na spektakularny triumf młodej wokalistki podczas ceremonii rozdania nagród Grammy, w dniu imprezy piosenkarka niespodziewanie odwołała swój udział w show. Prawda szybko wyszła na jaw: plotkarski serwis TZM opublikował nielegalnie udostępnione przez policję z Los Angeles zdjęcia Rihanny brutalnie pobitej przez swego ówczesnego narzeczonego – czarnoskórego wokalistę Chrisa Browna. W amerykańskim show–biznesie zawrzało. Gwiazdy show–biznesu prześcigały się w wyrażaniu potępienia Browna i wsparcia Rihanny. "Jesteś już trupem” – powiedział nawet Jay Z do swego młodszego kolegi. Skończyło się jednak na medialnej wrzawie – Brown dostał pięć lat w zawieszeniu i zakaz zbliżania się do swej dawnej narzeczonej na pięćdziesiąt metrów.

Afera sprawiła jednak, że piosenkarka musiała zrobić sobie kilka miesięcy przerwy. Poświęciła je na przygotowania do kolejnego albumu. Zgodnie z oczekiwaniami krytyki i fanów "Rated R” okazał się najbardziej mrocznym dokonaniem Rihanny – niepokojącym tekstom towarzyszyła gęsta muzyka, łącząca elementy popu i rocka w formule syntetycznych nagrań o mocno zbasowanym brzmieniu. Ten ponury image wokalistki nie wszystkim przypadł do gustu – w Internecie zrobiło się głośno o okultystycznych wątkach w twórczości piosenkarki. Świadczyć o tym miała przede wszystkim symbolika wykorzystywana w teledyskach i na okładkach płyt gwiazdy – przywołująca skojarzenia z masońskimi emblematami. Winnym za takie powiązania uznano Jaya Z – raper otwarcie deklarował się jako zwolennik ezoterycznej duchowości. Tropiciele teorii spiskowych mieli swoje pięć minut – i wielu fanów Rihanny uwierzyło w ich spekulacje. To oczywiście zaszkodziło wokalistce. Choć "Rated R” wygenerował pięć hitów, sprzedał się znacznie słabiej niż "Good Girl Gone Bad”. Aby odwrócić uwagę uwagi publicznej od niewyjaśnionych do końca oskarżeń, postanowiono nagłośnić wsparcie wokalistki dla różnych organizacji charytatywnych. Rihanna już w 2006 uruchomiła Belive Foundation, której zadaniem była pomoc nieuleczalnie chorym dzieciom. Wokalistka usilnie promowała również własną ojczyznę, za co premier Barbadosu przyznał jej tytuł oficjalnej ambasadorki kultury i młodzieży. Z czasem okazało się jednak, że mieszkańcy wyspy często krytykują swą słynną rodaczkę – przede wszystkim za zbyt ich zdaniem skąpe stroje. Kiedy rok temu ukazał się kolejny album Rihanny, nie było już na nim oczywiście żadnych śladów mrocznej tematyki ani okultystycznej symboliki. W muzyce znów dominowały jasne tony podszyte karaibskimi rytmami. "Chciałam, aby na płycie znalazły się takie piosenki, jakich nikt inny nie mógłby zrobić. Oczywiście najłatwiej byłoby nagrać popowy album w stylu Lady Gagi, Keishy czy Katy Perry. I na pewno odniósłby sukces. Ale ja wolałam zrobić coś własnego, dlatego dodałam do tych piosenek specyficzną energię, puls typowy dla Karaibów”.

Aby zdyskontować sukces "Loud”, Rihanna wybrała się w światowe tourneé obejmujące ponad sto koncertów. W jego ramach prezentuje spektakularne show, pełne tańca, kostiumów i... ognia. Podczas lipcowego występu w Teksasie, kiedy wykonywała "California King Bed”, płomienie zajęły scenę i strażacy musieli ewakuować widownię. We wtorek, 6 grudnia, Rihanna zaśpiewała znów w Polsce – w łódzkiej Atlas Arenie. Pożaru na szczęście nie było. Nie zabrakło za to gorącej atmosfery. Artystka z Barbadosu ma ją we krwi.

Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski